Urząd nie może omijać procedury konkursowej i zatrudniać na podstawie umowy-zlecenia. Składy orzekające w takich przypadkach mogą uznać istnienie stosunku pracy.
Informatyk pracował w jednym z ministerstw na podstawie umowy-zlecenia przez ponad cztery lata (od lipca 2008 r. do listopada 2011 r.). Po tym okresie złożył pozew przeciwko pracodawcy, w którym domagał się ustalenia istnienia stosunku pracy.
Sąd I instancji na podstawie dołączonych dowodów i zeznań świadków orzekł o istnieniu przez cały okres zatrudnienia stosunku pracy. W ocenie sędziego czynności informatyka odpowiadały warunkom zatrudnienia na etacie. Wykonywał on bowiem pracę zleconą przez przełożonego, musiał też codziennie przychodzić do pracy w określonych godzinach, a także był dyscyplinowany przez naczelnika. Podobne rozstrzygnięcie podzielił sąd II instancji. I na nic się zdały tłumaczenia pracodawcy, który za każdym razem argumentował, że w przypadku mężczyzny nie można stwierdzić istnienia stosunku pracy, bo zleceniobiorca nie przystąpił do konkursu, nie odbył też służby przygotowawczej w służbie cywilnej ani też nie podlegał cyklicznej ocenie okresowej. Dodatkowo resort podkreślał, że mężczyzna został zatrudniony na zleceniu z uwagi na brak etatu i środków na ten cel.
Sądy zgodnie jednak stwierdziły, że ustawa o służbie cywilnej nie krępuje składu orzekającego w stwierdzeniu, że umowa-zlecenie jest niczym innym jak umową o pracę. Dodatkowo podkreślono, że za zastosowaniem takiego rozwiązania przemawia art. 9 ust. 1 ustawy z 21 listopada 2008 r. o służbie cywilnej (t.j. Dz.U. z 2014 r. poz. 1111 ze zm.). Zgodnie z nim w sprawach dotyczących stosunku pracy w służbie cywilnej, nieuregulowanych w ustawie, stosuje się przepisy kodeksu pracy i inne przepisy prawa pracy. Na tej podstawie sąd apelacyjny podkreślił, że pragmatyka służbowa urzędników nie zabrania zastosowania w omawianej sprawie art. 22 k.p. W jego myśl przez nawiązanie stosunku pracy pracownik za wynagrodzeniem zobowiązuje się do wykonywania pracy określonego rodzaju na rzecz pracodawcy i pod jego kierownictwem, a także w wyznaczonym przez niego miejscu i czasie.
Resort wniósł skargę do Sądu Najwyższego. Według pełnomocnik resortu Hanny Braneckiej utrzymanie rozstrzygnięcia będzie skutkowało negatywnymi konsekwencjami dla całego korpusu. Powód? Sprawi, że nabór do służby cywilnej będzie się odbywał tylnymi drzwiami, czyli z pominięciem procedury konkursowej. Zaznaczyła też, że urząd musiałby zdobyć dodatkowe środki na zatrudnienie powoda, które są przewidziane na konkretne etaty w danym roku. Co więcej, musiałby zapłacić zaległe składki i miałby problem do jakiego stanowiska przypisać zleceniobiorcę (sądy tego nie wskazały). Pełnomocnik także wskazała, że pozostawienie orzeczenia w takim kształcie może doprowadzić do tego, że dyrektor generalny narazi się na zarzut naruszenia dyscypliny finansów publicznych. Reprezentant ministerstwa wskazał też, że w okresie trwania umowy-zlecenia był konkurs na stanowisko informatyka. Zleceniobiorca nawet do niego przystąpił, ale go nie wygrał.
Sąd Najwyższy orzekł, że nie można używać argumentów, iż stosunek pracy zależy od pieniędzy. I choć podkreślił, że ministerstwo ma rację, argumentując, że ustawa o służbie cywilnej ma pierwszeństwo przed kodeksem, co nie znaczy, iż jest to regulacja zamknięta. – Sądy zdały sobie sprawę, że dokonują takiego rozstrzygnięcia w kolizji z procedurą przewidzianą w służbie cywilnej. Ale ani jednym słowem w swoich uzasadnieniach nie stwierdziły, że ustalenie istnienia stosunku pracy oznacza, że taka osoba staje się pracownikiem służby cywilnej – mówi Zbigniew Korzeniowski, sędzia sprawozdawca Sądu Najwyższego.
Podkreślił, że resort jest pracodawcą i ma zdolności do zatrudniania na podstawie umowy o pracę nie tylko w ramach korpusu służby cywilnej.
Na tej podstawie SN ostatecznie oddalił skargę kasacyjną ministerstwa i jednocześnie podkreślił, że w omawianej sprawie mamy do czynienia ze stosunkiem pracy poza korpusem służby cywilnej.
Wyrok Sądu Najwyższego z 25 maja 2016 r., sygn. akt II PK 185/15.