Trwają konsultacje projektu nowelizacji ustawy o minimalnym wynagrodzeniu i o Państwowej Inspekcji Pracy. Ministerstwo Rodziny chce wprowadzić minimalne godzinowe wynagrodzenie dla pracujących na umowy-zlecenia i pozornie samozatrudnionych. Korzystając z okazji, chciałbym zwrócić uwagę na pozytywne elementy projektu i zaproponować zmianę projektu, która zrówna pracowników realnej gospodarki i rolnictwa.
Do tej pory prawo przewidywało minimalne wynagrodzenie miesięczne tylko dla osób zatrudnionych na umowę o pracę. Wynagrodzenie było co roku podnoszone przynajmniej o wysokość inflacji i w 2016 r. wynosi 1850 zł brutto. Godzinowa płaca minimalna poza zatrudnionymi na etat ma objąć zatrudnionych na umowy-zlecenia i prowadzących działalność gospodarczą, o ile wykonują pracę lub usługi osobiście. Chodzi o osoby, które są zmuszane do założenia firmy przez pracodawców chcących zmniejszyć koszty i ułatwić zwalnianie. W związku z tym, że ministerstwo proponuje godzinową stawkę 12 zł brutto, wiemy, że zapewne w przyszłym roku płaca minimalna będzie wynosić 1920 zł brutto.
Co do wprowadzenia godzinowej płacy minimalnej w przypadku umów-zleceń jest w Polsce konsens polityczny. Taki postulat zawierały programy PiS, PO, Razem i Zjednoczonej Lewicy. Kontrowersyjny jest za to postulat wprowadzenia płacy minimalnej dla samozatrudnionych. Każda faktura, którą będą musieli wystawiać, będzie musiała być wielokrotnością 12 zł z odpowiednim czasem pracy obliczonym na potrzeby wykonania danej usługi. To innowacja na skalę OECD zwiększająca obowiązki freelancerów. Większa papierologia może znaleźć odbicie w przyszłorocznym raporcie Doing Business Banku Światowego, bo nie jest to rozwiązanie, które służy przedsiębiorcom.
Podobnie jest z koniecznością prowadzenia rejestrów czasu pracy. Każdy przedsiębiorca będzie musiał prowadzić ewidencję czasu pracy zatrudnionych, by możliwe było prawidłowe wyliczanie ich płacy. Do tej pory nie było takiego obowiązku, choć wiele zakładów pracy prowadziło rejestry, np. na potrzeby liczenia nadgodzin lub rozliczając kierowców. W przypadku wielu zawodów zapis ten jest trudny do realizacji i może stanowić duże obciążenie biurokratyczne. Ministerstwo zostawia furtkę ułatwiającą życie firmom: gdy zlecenie wykonywane jest poza siedzibą firmy, to na pracowniku, a nie pracodawcy, będzie spoczywał obowiązek przedstawienia informacji o czasie pracy.
Te zmiany jednoznacznie negatywnie oceniają organizacje pracodawców i niech one bronią się przed ich wprowadzeniem. Zwracam uwagę na inną propozycję, która może w przyszłości zostać doceniona przez ministra finansów. Działalność rolnicza w Polsce nie jest przedmiotem regulacji ustawą o swobodzie działalności gospodarczej. Samozatrudnieni w sektorze rolnym nie będą więc objęci obowiązkiem prowadzenia rejestrów czasu pracy dla zatrudnionych robotników rolnych, sadowników, farmerów, kombajnistów itp. Pracując w sektorze rolnym albo wykonując usługi na rzecz firmy rozliczającej się w KRUS, należy przecież przestrzegać zasad BHP, płacy minimalnej itp. Czemu w takim razie pracodawcy z sektora zatrudniającego 12 proc. Polaków nie mogą prowadzić rejestrów czasu pracy? Państwowa Inspekcja Pracy wiedziałaby wtedy, czy przypadkiem nie zatrudniają oni pracowników po stawkach niższych, niż przewiduje polskie prawo.
Skoro wszyscy prowadzący firmy mają być obarczeni takim obowiązkiem, to sprawiedliwe dla pracowników rolnych byłoby, gdyby i te przedsiębiorstwa prowadziły ewidencje czasu pracy. Wprowadzenie ewidencji czasu pracy w rolnictwie byłoby też pierwszym krokiem do tego, by objąć ten sektor podatkiem dochodowym. Dzięki temu poznalibyśmy efektywność pracowników sektora rolnego. Okaże się wówczas to, co i tak wiemy z danych makroekonomicznych, czyli że sektor ten jest dalece nieproduktywny – uzyskuje tylko 1,5 proc. PKB przy 12 proc. zatrudnienia.
Wiedząc, jak długo pracują pracownicy w sektorze rolnym, będzie można zacząć pracować nad reformą opodatkowania tej branży, która dzisiaj płaci podatki w zależności od wielkości gospodarstwa, a nie od tego, jaki ma obrót. To tak, jakby firma płaciła podatki od metrażu zakładu pracy, a nie od tego, jak produktywni są jej pracownicy. Może minister finansów sam zaproponuje taką zmianę w tym projekcie. Na pewno warto ją rozważyć, bo korzyść w postaci sprawiedliwości w traktowaniu pracowników i możliwość normalnego opodatkowania rolnictwa jest w zasięgu ręki.