GRZEGORZ BACZEWSKI Przed dodawaniem nowych instrumentów aktywizacyjnych trzeba sprawdzić efektywność tych, które zostały ostatnio wprowadzone. Kolejne zmiany powinien też poprzedzić pilotaż.
Pomysłem PiS na zmniejszenie bezrobocia jest Narodowy Plan Zatrudnienia (NPZ). Już w momencie powstania w 2012 r. budził on wiele zastrzeżeń, a mimo to w czasie kampanii wyborczej do niego powrócono. Z zapowiedzi wiceministra Stanisława Szweda wynika jednak, że tylko część jego elementów ma być realizowana. Czy jest to właściwe rozwiązanie?
Zapowiedź weryfikacji NPZ jest racjonalna, ponieważ od momentu jego powstania – a było to w 2012 r. – zmieniła się sytuacja na rynku pracy. Spadło bezrobocie, a w 2014 r. weszła w życie obszerna nowelizacja ustawy o promocji zatrudnienia i instytucjach rynku pracy. Wprowadziła ona wiele nowych instrumentów aktywizacyjnych, które w zbliżonej formule były proponowane w NPZ. Dlatego wydaje się, że dobrze jest najpierw sprawdzić, jakie są efekty ostatniej zmiany przepisów. Zresztą rząd jest zobowiązany do przeprowadzenia takiej ewaluacji w 2016 r. Już teraz wiadomo, że nie każdy z nowych elementów się sprawdził. Świadczy o tym brak zainteresowania np. grantami na telepracę. Sukcesem okazał się natomiast Krajowy Fundusz Szkoleniowy (KFS), bo przewidziana na niego pula środków jest zbyt mała, biorąc pod uwagę potrzeby pracodawców. Dopiero po tym etapie można myśleć o wprowadzaniu jakichś elementów z NPZ. Uważam też, że powinny być one poprzedzone pilotażem.
NPZ miał być finansowany z nowej składki odprowadzanej przez pracodawców. Teraz się okazuje, że nie ma już propozycji jej wprowadzenia.
Kolejna składka nie była i dalej nie jest potrzebna, zwłaszcza że spowodowałaby ona jedynie wzrost kosztów zatrudnienia po stronie pracodawców. Mogłoby się też okazać, że jeśli nowe instrumenty nie cieszyłyby się zainteresowaniem, pieniądze pochodzące ze składki nie byłyby w ogóle wykorzystywane.
A czy potrzebna jest zmiana w funkcjonowaniu powiatowych urzędów pracy, bo rozważane jest odebranie im niektórych zadań, które przeszłyby pod administrację rządową?
Zależy, jakich zadań PUP miałyby nie wykonywać. Gdyby chodziło o opłacanie składek na ubezpieczenie zdrowotne za osoby bezrobotne, to pewnie spotkałoby to się z ich zadowoleniem. Od lat urzędy zgłaszają problem związany z tym, że część osób, które się rejestrują, robi to tylko z tego powodu. Nie chce natomiast aktywizacji zawodowej.
A gdyby zmiany miały dotyczyć zwiększenia wpływu ministra pracy na dysponowanie właśnie środkami na instrumenty prozatrudnieniowe?
Urzędy pracy mają obecnie dość dużą swobodę w tym zakresie. Można powiedzieć, że są wręcz pozbawione kierunkowych wskazówek ze strony Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej. Dlatego niektóre PUP funkcjonowały dobrze, a pozostałe radziły sobie gorzej. Pewne zmiany w tym zakresie przyniosła ubiegłoroczna nowelizacja ustawy, która uzależniła uzyskiwanie dodatkowych pieniędzy z Funduszu Pracy (FP) na wynagrodzenia dla pracowników od efektywności. Jednak trzeba zmienić sposób jej oceny, tak aby w sposób obiektywny pokazywała, czy po zastosowaniu danego instrumentu osoba bezrobotna znalazła pracę.
Nowe kierownictwo resortu pracy zapowiada też, że będzie chciało odzyskać kontrolę nad FP od resortu finansów.
Fundusz jest instytucją finansów publicznych i konflikt interesów między ministrem pracy, który chce przeznaczać więcej pieniędzy na aktywne formy przeciwdziałania bezrobociu, a ministrem finansów, który je blokuje, aby mieć mniejszy deficyt budżetowy, zawsze będzie istniał. Dlatego jest to bardziej problem zmiany jego formuły, bo rząd, jako wyłączny dysponent zgromadzonych w nim środków, nie zawsze będzie działał w interesie bezrobotnych i pracodawców. Świadczy o tym finansowanie z FP wydatków, które nie służą celom aktywizacyjnym. Przykładem tego są staże lekarzy i pielęgniarek, na które pieniędzy brakuje Ministerstwu Zdrowia. Partnerzy społeczni co roku podnoszą tę kwestię, a w ustawie okołobudżetowej i tak pojawia się przepis, który na to pozwala.
Co więc należy zrobić?
Trzeba zwiększyć rolę pracodawców w zarządzaniu środkami FP, bo to oni najlepiej wiedzą, jakie są potrzeby lokalnych rynków pracy. Nie jest sztuką zapisać w planie finansowym np. 10 mln zł na jakiś instrument aktywizacji, gdy potem nikt jego nie chce i pieniądze są niewykorzystane.
A czy przyjęty na skutek ostatnich zmian przepisów model polityki prozatrudnieniowej nie koncentruje się zbyt mocno na młodych bezrobotnych, kosztem tych w wieku 50 plus?
Nie należy antagonizować tych dwóch grup. Faktycznie przyjęty przez UE program gwarancji dla młodzieży stawia cele związane z aktywizacją młodych osób, ale jest to bardzo ważne. Kolejne roczniki wchodzą na rynek pracy i nie możemy doprowadzić do sytuacji, że nie będą miały zatrudnienia. Inaczej potem mogą się już nie odnaleźć na rynku pracy. W sytuacji gdy ubiegłoroczna zmiana ustawy wprowadziła instrumenty skierowane właśnie do osób poniżej 30. roku życia, a od 2016 r. zacznie obowiązywać nowa refundacja, która ma dać 100 tys. miejsc pracy dla młodych, może powstać wrażenie, że dla osób 50 plus nie ma żadnej oferty. Nie jest to jednak prawda, bo mogą być objęte wszystkimi innymi dostępnymi narzędziami aktywizacji. Problemem może być brak z ich strony odpowiednich kompetencji, ale po to właśnie jest KFS, który, jak już wspominałem, cieszy się dużą popularnością. Tyle że jest na niego przeznaczane zaledwie 2 proc. z budżetu FP, a powinno być co najmniej 5 proc.
Część bezrobotnych rejestruje się tylko po to, by mieć opłacane składki