Propozycja likwidacji finansowania etatów związkowych przez firmy utrudni dialog społeczny. Szanse na jej wejście w życie są minimalne.
Zwolnienia od pracy na działalność związkową / Dziennik Gazeta Prawna
Zwolnienia z obowiązku świadczenia pracy na okres kadencji w zarządzie związku zawodowego mają być opłacane przez same zakładowe organizacje, a nie pracodawców. Taką zapowiedź zmiany przedstawiła premier Ewa Kopacz.
– Zrobimy to dlatego, że wiemy, iż bycie działaczem związkowym to działalność dla ludzi pracy, a nie droga do załatwienia sobie luksusowego życia – podkreślała premier na konwencji Platformy Obywatelskiej.
Pracodawcy pomysł popierają – ich zdaniem nie powinni płacić wynagrodzeń osobom, które pracy nie wykonują. I podkreślają ogromne koszty, jakie na etaty związkowe wydają firmy, w których działa wiele organizacji (w tym najczęściej te z udziałem Skarbu Państwa). Według związkowców takie propozycje mają na celu osłabienie reprezentacji pracowniczej. I utrudniają prowadzenie dopiero co wznowionego dialogu społecznego.
Brak konsekwencji
Termin na przedstawienie propozycji zmian rząd wybrał wyjątkowo niefortunnie. Dzień wcześniej, w piątek 11 września, weszła bowiem w życie ustawa z 24 lipca 2015 r. o Radzie Dialogu Społecznego (Dz.U. nr 1240), powołująca nowe forum rozmów i konsultacji rządu, pracodawców i związków zawodowych (zastąpi dotychczasową komisję trójstronną, KT). W piątek przedstawiciele rządu deklarowali chęć wznowienia dialogu z partnerami społecznymi (który od ponad dwóch lat był zamrożony z powodu wystąpienia związków z KT), a w sobotę premier zapowiedziała odebranie reprezentacji pracowników jednego z ważniejszych uprawnień. Bez wcześniejszych negocjacji, rozmów, dyskusji.
– Widzimy tę niekonsekwencję. Taka zmiana uderzy właśnie w dialog, bo wspomniane etaty umożliwiają pracownikom poświęcenie się działalności związkowej, pełnienie roli ekspertów negocjujących rozwiązania z pracodawcą. Po stronie firm do rozmów przystępują wynajęci prawnicy i inni specjaliści, bo wydatek taki pracodawca łatwo może wrzucić w koszty działalności. A kto po zmianach będzie reprezentował pracowników? – pyta Andrzej Radzikowski, wiceprzewodniczący OPZZ.
Podkreśla, że o ile na szczeblu krajowym dialog społeczny od lat nie funkcjonował prawidłowo, o tyle pozytywnie oceniano ten prowadzony na poziomie zakładów pracy.
– Zawarto wiele porozumień zbiorowych między pracodawcami i stroną pracowników w najróżniejszych sprawach. Po zmianach proces ten będzie zahamowany – dodaje wiceszef OPZZ.
Pracodawcy podkreślają jednak zalety rządowej propozycji. – Związki zawodowe to organizacje niezależne i powinny utrzymywać się ze składek. Obecna sytuacja, czyli finansowanie przez pracodawcę działalności podmiotu, który ma być jego partnerem w negocjowaniu warunków pracy i bronić praw pracowniczych, jest co najmniej dwuznaczna – uważa dr Grzegorz Baczewski, dyrektor departamentu dialogu społecznego i stosunków pracy Konfederacji Lewiatan (KL).
Jego zdaniem zmiany w omawianym zakresie nie powinny dotyczyć jedynie etatów związkowych, ale także innych obowiązków firm wobec organizacji zakładowych, które wiążą się z finansowaniem tych ostatnich.
– Chodzi np. o konieczność udostępnienia związkom pomieszczeń i urządzeń technicznych niezbędnych do wykonywania działalności w zakładzie lub potrącanie składki związkowej z wynagrodzenia i przekazywanie jej zakładowej organizacji – wskazuje ekspert KL.
Trzecia droga
Bez względu na opinie o nagle przedstawionej propozycji rządu może ona wywołać istotne skutki w sferze zatrudnienia.
– To rewolucyjne rozwiązanie, które może zostać odebrane jako zamach na uprawnienia pracownicze i wywołać niepokoje, przede wszystkim w regionach o silnie uzwiązkowionym zatrudnieniu, czyli np. na Górnym Śląsku – uważa dr Janusz Żołyński, radca prawny, ekspert w zakresie zbiorowego prawa pracy.
Jego zdaniem zmiany w omawianym zakresie są konieczne, ale nie powinny być tak kategoryczne. – Wystarczyłoby zmniejszenie liczby etatów, jakie przysługują związkom. Czyli np. ustanowienie zasady, że zwolnienie dla jednego działacza przysługuje organizacji, która liczy np. 500 lub 1 tys. członków, a nie – jak obecnie – 150 – uważa.
W jego opinii brak finansowania etatów związkowych lub zapewnienia pomieszczeń do prowadzenia działalności przez zakładowe organizacje stawiałby pod znakiem zapytania funkcjonowanie związków zawodowych w Polsce. – A wszyscy chyba się zgodzą, że one jednak powinny działać – dodaje ekspert.
Na podobny problem zwracają uwagę pracodawcy. – Na pewno obciążenia wobec zakładowych organizacji byłyby znacznie mniej dotkliwe dla firm, gdyby dotyczyły jedynie największych związków. Powinniśmy rozważyć zmianę obecnych zasad reprezentatywności zakładowych organizacji – twierdzi dr Grzegorz Baczewski.
Ewentualne zmiany w omawianym zakresie mogłyby być wprowadzone dopiero po wyborach parlamentarnych. Wydaje się jednak, że nawet jeśli nowy rząd będzie tworzyć obecna koalicja, szanse na zwolnienie firm z opłacania związkowych etatów są minimalne. Nie należy się bowiem spodziewać, że ustawę pozbawiającą uprawnień związki zawodowe podpisze obecny prezydent RP. A odrzucenie jego weta wymagałoby większości, którą niełatwo będzie uzyskać.