Pracownicy znad Wisły przestają być najtańszą siłą roboczą Europy. Nauczyli się, jak walczyć o swoje prawa w wypróbowany na Zachodzie sposób – w sojuszu ze związkami zawodowymi.
20 sierpnia 2015 r. Anglii nie dotknął Armagedon. Przeciętny Brytyjczyk, jadąc do pracy, nie utknął w korkach ze względu na strajk transportowców, zjadł lunch w ulubionej restauracji, bo nie protestowała obsługa lokalu, nie musiał zostać w domu z dzieckiem, bo jak zwykle zajęła się nim opiekunka. Nie stanęły place budów, komunikacja, usługi. A miały. Na ten dzień zaplanowany był protest Polaków pracujących na Wyspach. Mieli protestować przed parlamentem, by w ten sposób uzmysłowić Brytyjczykom, jaką wartość dla ich gospodarki ma ciężka praca imigrantów znad Wisły. I przekonać ich, aby przestali narzekać na napływ obcych, rzekome nadużywanie przez nich pomocy społecznej oraz odbieranie miejsc pracy Anglikom.
Z protestu nic nie wyszło. Przed brytyjskim parlamentem pojawiła się jedynie garstka zainteresowanych. Pozostali – jak co dzień – poszli do pracy. Czyżby znów sprawdziła się maksyma, że Polacy umieją się bić, lecz nie walczyć? Nic bardziej błędnego. Pracownicy znad Wisły znaleźli skuteczniejszy sposób na dochodzenie swoich praw. Zamiast brać udział w tradycyjnych „pospolitych ruszeniach”, wolą współpracować z zagranicznymi związkami zawodowymi, które pomagają im w wywalczaniu przywilejów. Zamiast konspirować na portalach społecznościowych, składają przy wsparciu związków pozwy do sądów. Tylko w ostatnich miesiącach w ten sposób swoje uprawnienia wywalczyli Polacy pracujący np. w Szwajcarii, Finlandii, Francji. Nie walczą tylko dla siebie – zwycięstwo przed zagranicznym sądem (nawet przed Trybunałem Sprawiedliwości Unii Europejskiej) przeciera szlaki dla innych zatrudnionych. Imigranci znad Wisły nie dają się już traktować jak najtańsza siła robocza Europy, którą można łatwo wykorzystać.
– To już widoczny trend. Polacy coraz lepiej znają przysługujące im prawa, nie godzą się na niesprawiedliwe warunki zatrudnienia, nie biorą każdej pracy. Teraz to np. Węgrzy podejmują zatrudnienie tam, gdzie nie chcą pracować nasi rodacy – tłumaczy Adam Rogalewski ze szwajcarskiego związku zawodowego Unia, przedstawiciel OPZZ w Szwajcarii.
Coraz skuteczniejsi
W kraju kantonów krucjatę o poprawę warunków pracy – przy wsparciu związków zawodowych – rozpoczęły m.in. opiekunki osób niesamodzielnych. 12 marca tego roku sąd cywilny w Bazylei uznał, że za czas pozostawania w gotowości do świadczenia opieki (w tym czuwanie w nocy) zatrudniona w tym celu osoba powinna otrzymywać połowę zwykłej stawki godzinowej. Pozew w tej sprawie złożyła Agata Jaworska, przy wsparciu związku zawodowego Respekt, będącego częścią VPOD/SSP (centrali związkowej skupiającej pracowników służb publicznych). Podkreśla, że gdyby nie uzyskała pomocy związku, zapewne nie zdecydowałaby się na walkę o lepszą płacę. – Cieszę się przede wszystkim z tego, że sąd zbadał warunki pracy opiekunek i na tej podstawie uznał, że za nasz czas pozostawania w gotowości do świadczenia obowiązków należy się wynagrodzenie – dodaje Agata.
Umowa zobowiązywała ją do pracy przez 42 godz. tygodniowo, lecz w praktyce musiała świadczyć opiekę przez wszystkie dni tygodnia (w tym w niedziele i święta), a także czuwać i w razie potrzeby zajmować się pacjentem także w nocy. Pracodawca zmuszał ją do rejestrowania czasu pracy nieprzekraczającego 42 godzin, a za dodatkowe godziny świadczenia obowiązków nie płacił. Za opiekę nad pacjentem pobierał od jego rodziny 14 tys. franków miesięcznie, a podwładnej przekazywał jedynie 3,2 tys. franków brutto. Dzięki wyrokowi bazylejskiego sądu, który jest już prawomocny, Agata Jaworska uzyskała 17 tys. franków odszkodowania.
To orzeczenie jest sygnałem dla pozostałych opiekunek, że można wywalczyć należne pieniądze. A już wcześniej pokazały one, że potrafią walczyć o swoje uprawnienia, i wiedzą, gdzie szukać sojuszników. W 2011 r. osoby zatrudnione w sektorze opieki zostały objęte minimalnym wynagrodzeniem godzinowym w wysokości 18,55 franków. Z kolei w lipcu 2014 r. porozumieniem z pracodawcą zakończył się strajk w kantonie Zurych zorganizowany przez polskie opiekunki przy wsparciu szwajcarskiego związku Unia. Zatrudnione wywalczyły wyższe stawki minimalnej płacy (w zależności od wykształcenia i doświadczenia zawodowego) oraz trzynastą pensję. Udało się także ograniczyć tygodniowy wymiar ich pracy i wprowadzić zasadę, że do czasu wykonywania obowiązków wliczany jest także ich dojazd do pacjenta.
– To Polki zainicjowały protest. Dzięki nim opiekunki innych narodowości, w tym także same Szwajcarki, przekonały się, że można poprawić warunki pracy w ich grupie zawodowej – podkreśla Adam Rogalewski. Po upływie roku od tego wydarzenia zatrudnione organizują ogólnokrajową związkową grupę opiekunek w Unii, którą pokierują polskie pracownice. Dzięki temu będą mogły wykorzystać swoje doświadczenia w szerszej skali i jeszcze skuteczniej walczyć o swoje prawa (do tej pory istniały regionalne grupy związku działające na rzecz poprawy warunków zatrudnienia opiekunek spoza Szwajcarii).
Ze wsparcia związku Unia skorzystali też ostatnio polscy pracownicy zatrudnieni na placu budowy w okolicach Lucerny. Pracodawca nie podpisał z nimi umów o pracę, lecz zmusił ich do zakładania własnej działalności gospodarczej, przez co nie byli objęci branżowym układem zbiorowym. Jako samozatrudnionym płacił im 1,2 tys. franków zamiast 4 tys. franków netto przewidzianych w układzie. Co więcej, firma zalegała z wypłatą nawet tych zaniżonych pensji.
– Początkowo sami chcieliśmy zgłosić się do sądu z naszymi problemami, jednak koledzy z budowy poradzili nam kontakt z Unią. Potem działania potoczyły się bardzo szybko – tłumaczy Paweł Słonimski, jeden z pracowników wspomnianej budowy. W lipcu tego roku Polacy przeprowadzili strajk i główny wykonawca zapłacił im pensje za dwa ostatnie miesiące oraz zobowiązał się do wyrównania wynagrodzenia do poziomu obowiązującego zatrudnionych na podstawie umowy o pracę. Łącznie 11 osób wywalczyło ok. 1 mln zł (250 tys. franków). Dodatkowo pracownicy mają zagwarantowane zatrudnienie do zakończenia budowy. – Polacy sami zgłaszają się do nas, ale także same szwajcarskie związki konkurują między sobą o to, z którymi organizacjami będą współpracować pracownicy znad Wisły – wyjaśnia Adam Rogalewski.
Przywileje delegowanych
W tym roku dzięki współpracy z zagranicznymi związkami wielki sukces odnieśli też polscy pracownicy delegowani do wykonywania obowiązków w innym kraju. Sprawa dotyczyła 186 osób zatrudnionych przez Elektrobudowę SA. Firma zawarła z nimi umowy o pracę i wysłała do oddziału w Finlandii, gdzie pracowali przy budowie elektrowni jądrowej. Jednak podpisane kontrakty nie gwarantowały Polakom minimalnego wynagrodzenia, które otrzymują fińscy pracownicy na mocy tamtejszych układów zbiorowych obejmujących sektor elektryfikacji i instalacji technicznych budynku.
Polacy uznali, że są dyskryminowani, i przenieśli wierzytelności (roszczenia ze stosunku pracy) na działający w Finlandii związek zawodowy Sähköalojen ammattiliitto. Takie rozwiązanie miało zapewnić Polakom fińską stawkę płacy minimalnej. Sprawa trafiła do tamtejszego sądu. Elektrobudowa SA podnosiła przed nim, że zagraniczny związek nie posiada legitymacji procesowej do występowania w imieniu pracowników delegowanych, bo polskie prawo zakazuje przenoszenia wierzytelności wynikających ze stosunku pracy. Fińscy sędziowie zwrócili się więc do Trybunału Sprawiedliwości UE o rozstrzygnięcie wątpliwości. TSUE przyznał rację naszym pracownikom – uznał, że fiński związek mógł reprezentować interesy osób z Polski i domagać się, aby pracodawca objął ich tamtejszą stawką płacy minimalnej. Sędziowie orzekli też, że w przypadku pracowników delegowanych zastosowanie mają nie tylko powszechnie obowiązujące przepisy dotyczące płacy minimalnej w danym kraju, ale także branżowe układy.
Co istotne, Finlandia to niejedyny kraj, w którym polscy pracownicy z branży budowlanej i energetycznej dochodzą swoich praw. Skutecznie walczą też o lepsze warunki pracy, np. we Francji. W ubiegłym roku sąd pracy w Cherbourgu przyznał 59 Polakom odszkodowania o łącznej wartości ponad 0,5 mln euro (kolejne postępowania w toku). Zatrudnieni pracowali przy budowie elektrowni atomowej we Flamanville (Dolna Normandia). Po kontroli francuskiej inspekcji pracy i tamtejszego odpowiednika ZUS okazało się, że pracodawca (firma Atlanco z siedzibą na Cyprze) zatrudnia ich bez ubezpieczenia społecznego.
Podobna sprawa zdarzyła się dwa lata wcześniej w Wielkiej Brytanii. 14 Polaków pracujących na budowie w walijskim Newport wygrało w sądzie pracy łącznie 251 tys. funtów odszkodowania. Polacy udowodnili, że pracodawca przez siedem miesięcy zaniżał stawki ich wynagrodzenia. Pracownicy regularnie zostawali po godzinach, licząc na wyższy zarobek, ale pracodawca obniżał płacę za ponadwymiarowe wykonywanie obowiązków. Co więcej, w każdym tygodniu potrącał im jedną dniówkę tytułem uregulowania kosztów zakwaterowania. Żaden z podwładnych nie otrzymał też pieniędzy za niewykorzystanie urlopu, więc każdy z pracowników tracił miesięcznie średnio po 1,2 tys. funtów. Ostatecznie Polacy skontaktowali się ze związkiem zawodowym GMB, którego przedstawiciele reprezentowali ich przed sądem.
Nie tylko zarobek
Przykłady walki o uprawnienia przekonują, że sytuacja Polaków zarabiających za granicą i opinia o nich powoli się zmienia. Na pewno przyczynił się do tego czas – Polska od 11 lat jest w UE i od tego momentu do pracy na otwartym europejskim rynku wyjechało ponad 2 mln osób. Polscy emigranci mogli więc już lepiej poznać warunki pracy za granicą, obowiązujące tam prawo, korzyści, jakie wynikają np. z przynależności do tamtejszych związków. Ci, którzy w praktyce mieszkają już w innym państwie na stałe, przestają być nastawieni wyłącznie na zarobkowanie. To także ma istotne znaczenie – jeśli dana osoba wyjeżdża za granicę tylko po to, aby jak najwięcej zarobić i wrócić do kraju, nie będzie przebierać w ofertach pracy. Jeśli trafi na pracodawcę, który ją oszuka, nie chce tracić czasu i energii na mozolne dochodzenie roszczeń. Jak wynika z doświadczeń Stowarzyszenia Interwencji Prawnej (która wspomaga cudzoziemców pracujących w Polsce), w takich przypadkach emigrant raczej machnie ręką np. na zaległą część wynagrodzenia i zacznie szukać nowej pracy. Polacy coraz częściej w takich przypadkach nie odpuszczają nieuczciwym firmom.
– Świadomość praw wśród polskich pracowników zatrudnionych za granicą jest coraz większa. Barierą w jeszcze skuteczniejszym ich dochodzeniu jest wciąż niezbyt dobra znajomość języka obcego – tłumaczy Adam Rogalewski. Wpływ na poprawę wiedzy o przysługujących uprawnieniach mają też krajowe centrale związkowe. Od lat współpracują one ze swoimi odpowiednikami za granicą.
– Wymieniamy się informacjami, wiedzą o warunkach pracy i zasadach zatrudniania, organizujemy spotkania otwarte dla pracowników z Polski, w trakcie których informujemy ich o przysługujących im w danym kraju prawach – tłumaczy Andrzej Radzikowski, wiceprzewodniczący OPZZ.
Podkreśla, że dzięki środkom unijnym jego centrala prowadzi obecnie program wsparcia dla pracowników migracyjnych obejmujący m.in. Francję i Hiszpanię. – Niestety nie mamy wsparcia ze strony polskiego rządu. Dla przykładu ogłosił on własny program pomocy dla pracujących za granicą, ale mogły wziąć w nim udział jedynie organizacje pozarządowe, czyli nie związki zawodowe, choć to przecież my najczęściej stykamy się z problemami zatrudnionych i nam są one sygnalizowane – dodaje.
Związkowcy nie narzekają za to na współpracę z przedstawicielstwami państwa za granicą. – Współdziałamy z polską ambasadą. Dzięki temu np. udało się skutecznie zainterweniować w sprawie Polaków zatrudnionych na dworcu głównym w Zurychu, których dyskryminowano pod względem płacowym – wskazuje Adam Rogalewski.
Eksperci dodają, że dzięki współpracy zagranicznych związków z polskimi centralami zatrudnieni za granicą Polacy mają do nich większe zaufanie. A to przekłada się na łatwiejsze podjęcie decyzji o współpracy z obcymi organizacjami. Z kolei te ostatnie swobodniej nawiązują kontakt z obcokrajowcami przyjeżdżającymi do pracy, jeśli osoby te mają wsparcie rodzimych związków. Nie można też nie dostrzec, że ogólnie stosunek zagranicznych organizacji do pracowników znad Wisły w ostatnich latach znacząco się zmienił. W momencie rozszerzenia UE w 2004 r. i otwarcia rynków pracy w dotychczasowych państwach członkowskich (w niektórych częściowo) dla osób z nowych krajów to właśnie tamtejsze związki zawodowe ostrzegały przed napływem taniej siły roboczej, dumpingiem płacowym i w związku z tym ogólnym pogorszeniem warunków zatrudnienia. Teraz jest inaczej.
– Nie jest to zmiana diametralna. Otwarcie rynku pracy dla Polaków w krajach zachodnioeuropejskich nadal jest postrzegane jako wpuszczenie na własny rynek konia trojańskiego liberalno-amerykańskiego modelu stosunków pracy. Niemniej jednak tamtejsze związki pogodziły się już z tym, że przysłowiowy polski hydraulik jest trwale obecnym partnerem. Im szybciej więc ucywilizują się warunki pracy Polaków, tym szybciej zapobiegną pogorszeniu warunków pracy ogółu zatrudnionych – wskazuje prof. Juliusz Gardawski, dyrektor Instytutu Filozofii, Socjologii i Socjologii Ekonomicznej SGH, ekspert w zakresie działalności związków zawodowych.
Tak pragmatyczny stosunek do wspierania polskich pracowników wynika także z innych pobudek. – Od lat uzwiązkowienie w wielu krajach, np. w Niemczech, spada. Nakłonienie do współpracy pracowników napływowych jest więc żywotnym interesem tamtejszych organizacji. Z ich punktu widzenia lepiej, aby osoby takie wzmacniały siłę związków, niż ją osłabiały – wyjaśnia prof. Gardawski.
Przeniesienie trendu
Jeśli polscy pracownicy mogą przyczyniać się zwiększania roli zagranicznych związków, to zasadne jest także pytanie o to, jak wzrost zainteresowania obcymi organizacjami wpłynie na poziom uzwiązkowienia w Polsce. Według ubiegłorocznego raportu Centrum Badania Opinii Społecznej do organizacji zakładowych należy tylko 12 proc. pracowników najemnych. W przodujących pod tym względem Finlandii i Szwecji wskaźnik ten wynosi ponad 70 proc. Według ekspertów można szacować, że do związków należy obecnie ok. 2,2–2,4 mln członków. Trzeba jednak pamiętać, że do założenia zakładowej organizacji potrzebnych jest co najmniej 10 pracowników. A więc 3,4 mln zatrudnionych w mikroprzedsiębiorstwach w ogóle nie może ich powoływać.
– Jeśli weźmie się te czynniki pod uwagę, to okaże się, że już teraz poziom uzwiązkowienia w Polsce nie jest tak niski, jak powszechnie się uważa. Jednocześnie nie można nie dostrzec, że wiele osób wyjechało w ostatnich latach do pracy za granicę. Jeśli będą mieć pozytywne doświadczenia ze współpracy z tamtejszymi organizacjami, jeżeli przekonają się, że przynależność do nich przynosi korzyści, to może mieć to wpływ na uzwiązkowienie w Polsce – uważa prof. Juliusz Gardawski.
Choć działalność w związkach nie jest w Polsce powszechna, to nie brakuje osób, które zakładają kolejne nowe organizacje. W latach 2010–2014 przybyło 358 związków lub ich jednostek posiadających osobowość prawną (wzrost o 6 proc.). Według stanu na lipiec 2014 r. było ich już 6,6 tys. Pozytywne doświadczenia osób, które pracowały za granicą, mogą ten trend umocnić. Bardziej sceptycznie szanse na to oceniają jednak krajowe związki. – Skuteczność w dochodzeniu praw pracowniczych za granicą na pewno poprawi opinię o związkach zawodowych w Polsce. Nie przeceniałbym jednak tego wpływu. W naszym kraju wciąż pokutuje twierdzenie, że związki zawodowe nie są silne i nie potrafią skutecznie poprawić warunków pracy – uważa Andrzej Radzikowski.
Eksperci zwracają jednak uwagę, że istotną rolę w omawianym zakresie mogą odegrać media. Coraz częściej informują one bowiem zarówno o uprawnieniach przysługujących osobom podejmującym pracę w innych krajach, jak i przypadkach, gdy Polacy wywalczyli lepsze warunki pracy w krajach Europy Zachodniej. Ostrzegają także przed przypadkami wykorzystywania imigrantów. Nie zawsze jednak zainteresowanie medialne przekłada się na pozytywne skutki dla pracowników. Przykładem może być wspomniane już jednodniowe odstąpienie od pracy przez polskich imigrantów zarobkowych w Wielkiej Brytanii. O takich planach donosiły nie tylko media polskie, ale także brytyjskie (m.in. BBC i „The Independent”). Kiedy okazało się, że protest ograniczył się do kilkunastu osób, następnego dnia w tych samych mediach pojawiały się tytuły „Is the Polish strike in the UK a joke?” („Czy ten polski strajk to jakiś żart?”) lub „Much ado about nothing” („Wiele hałasu o nic”).
– Spontaniczne, pozbawione koordynacji działania mogą czasem przynieść więcej szkód niż korzyści. Po pierwsze wiele osób po nieudanej akcji w Wielkiej Brytanii mogło pomyśleć, że żaden protest przeciwko wykorzystywaniu pracy imigrantów zarobkowych nie ma szans powodzenia. Po drugie media mogą nie potraktować poważnie działań Polaków w przyszłości, nawet jeśli będą chcieli przedstawić rzeczywiste problemy i tym razem starannie przygotują protest – tłumaczy Adam Rogalewski.
Zatem pozostaje jedynie mieć nadzieję, że skoro nasi rodacy pracujący za granicą udowodnili już, że potrafią się nie tylko bić, ale i wygrywać, to wykażą także nieprawdziwość innej powszechnej opinii – że Polak jest mądry, ale dopiero po szkodzie.

Zamiast brać udział w „pospolitych ruszeniach”, polscy pracownicy wolą współpracować z zagranicznymi związkami zawodowymi. Zamiast konspirować na portalach społecznościowych, składają przy wsparciu związków pozwy do sądów