"Jeżeli mamy sytuację wzrostu gospodarczego i zdjęcie z Polski (przez Komisję Europejską) procedury nadmiernego deficytu, to zaproponowane dodatkowe 2 mld zł na pensje dla budżetówki +nie powalają na kolana+. Obawiamy się, że w kolejnym roku zostanie zaburzona zasada solidaryzmu społecznego. Jeżeli podwyżki mają dotyczyć sfery budżetowej, to powinny dotyczyć wszystkich grup zawodowych, a z tego co słyszeliśmy, o ich przyznaniu będą decydowały poszczególne resorty" - powiedział Kusiak.

Zwrócił również uwagę, że podwyżka ta powinna być wyższa, ze względu na prognozowany w przyszłym roku wzrost inflacji, co może niekorzystnie odbić się na portfelach tych pracowników, których ominą podwyżki. Nie bez znaczenia w jego ocenie, jest też skumulowana inflacja z ostatnich sześciu lat - kiedy płace w budżetówce były zamrożone - a która "w tym okresie zbliżyła się do 16 proc.".

Zdaniem Kusiaka, zaproponowane przez rząd podwyżki będą budziły wątpliwości, dopóki ten nie przedstawi szczegółowego wyjaśnienia jak tę podwyżkę zamierza przeprowadzić. Bez tego, jak uważa, nie wiadomo jak to wpłynie na realny wzrost wynagrodzeń.

"Nas najbardziej będzie interesował mechanizm wzrostu (płac), ponieważ to on jest kluczem do oceny skali i jakości tych podwyżek. Kluczowa jest kwota bazowa dla poszczególnych grup zawodowych, np. nauczycieli. Musimy wiedzieć, w jaki sposób ta zaproponowana kwota przełoży się na wzrost tych kwot, bo sama informacja o powiększeniu funduszu jest nieprecyzyjna" - powiedział.

Przypomniał, że OPZZ wraz z innymi związkami zawodowymi zaproponował, aby wynagrodzenia w sferze budżetowej wzrosły o 10,5 proc. a płaca minimalna do 1880 zł brutto, choć na tym postulaty związkowców związane z minimalnym wynagrodzeniem się nie kończą. "Oczekujemy od rządu, że oprócz przyjęcia kluczowej dla nas płacy minimalnej (w wysokości 1880 zł), wprowadzi także stawkę godzinową. Wielka grupa zatrudnionych, pracuje na umowach cywilno-prawnych i nie mogą liczyć na minimalną płacę, pracują często za trzy, cztery lub pięć zł na godzinę.

Zaznaczył także, że z punktu widzenia pracownika, najważniejsze jest jego wynagrodzenie netto, które według propozycji związkowców powinno wynosić 1376 zł, podczas gdy rząd proponuje 1355 zł (w przeliczeniu kwot brutto). "Różnica między tymi propozycjami to tylko 21 zł. Pytanie, czy rząd będzie ryzykował konfliktem społecznym dla tak niewielkiej kwoty. Porównując oczekiwania z lat poprzednich, w tym roku rysuje się pewna płaszczyzna do porozumienia" - dodał.

Rząd przyjął we wtorek założenia do projektu budżetu na 2016 rok ze wzrostem PKB 3,8 proc. i średnioroczną inflacją 1,7 proc.

Według propozycji rządu w 2016 r. płaca minimalna miałaby wynieść 1850 zł brutto. W tym roku płaca minimalna to 1750 zł.

Zgodnie z założeniami budżetu przeciętne wynagrodzenie brutto w gospodarce narodowej wzrośnie nominalnie o 3,6 proc. (realnie o 1,9 proc.) i wyniesie 4 tys. 55 zł. Nominalny wzrost przeciętnego wynagrodzenia brutto w sektorze przedsiębiorstw wyniesie natomiast 3,8 proc.

"W 2016 r. przewiduje się przeznaczyć dodatkowe środki na wynagrodzenia dla grup pracowniczych, które – co do zasady – od 2010 r. były objęte +zamrożeniem+. W konsekwencji dodatkowe koszty dla budżetu państwa wyniosą około 2 mld zł" - napisano w założeniach. (PAP)