Wybory parlamentarne to dobry czas dla pracowników budżetówki. Każdy może liczyć na coś miłego, czyli wzrost wynagrodzeń. Również rządowi urzędnicy, którzy zarabiają średnio 4,8 tys. zł, czyli o kilkaset złotych więcej od średniej krajowej.
Oczywiście jest niewielka grupa osób, które zarabiają na poziomie płacy minimalnej, ale to nie jest ważne, podwyżki muszą być. Co najmniej 5-procentowe, a najlepiej gdyby wyniosły 20 proc., bo to pozwoliłoby zrekompensować siedmioletni brak waloryzacji wynagrodzeń o wskaźnik inflacji. Proponuję urzędnikom zapytać swoich znajomych, którzy pracują w korporacjach, czy w ostatnich latach otrzymywali podwyżki, co najmniej o wskaźnik inflacji. W większości przypadków odpowiedź będzie brzmiała: NIE. Tu nic się nie dzieje z automatu. Podwyżki, jeśli już są, to otrzymują je najlepsi. W prywatnych firmach nikt się jednak nie skarży. Urzędnicy uważają zaś, że im się należy, i to już, jak mawiają często małe dzieci, które się czegoś domagają. Tylko tak naprawdę chyba nie mają tak źle, skoro nawet reprezentujące ich organizacje związkowe uważają, że nie ma sensu składać pozwów zbiorowych w sądach o brak waloryzacji. Również sami urzędnicy, gdy dokonują kalkulacji, uważają, że lepiej się nie wychylać, bo robota stabilna, gwarantująca z reguły pracę do emerytury. Dlatego może po kątach między sobą marudzą, ale publicznie to pewnie przeżyliby bez tych podwyżek, i to całkiem przyzwoicie.
Nie neguję potrzeby podwyżek dla urzędników, jednak na miejscu rządu postawiłbym warunek – dostaniecie je, gdy nie będziecie torpedować rządowego pomysłu likwidacji trzynastki i innych składników niemotywujących. Wynagrodzenie bowiem powinno się składać z pensji podstawowej i części opartej na systemie premiowym. Nikt wtedy nie zarzucałby urzędnikom, że są wynagradzani za samo przychodzenie do pracy. Niestety szczerze wątpię, że ktoś przed wyborami zechce się racjonalnie zachować. Nie zdziwię się więc, że urzędnikom po prostu zostanie podwyższona kwota bazowa, od której wielokrotności naliczane są pensje. A warunki? Tych przed wyborami się nie stawia. Jednak takie myślenie może być zgubne. Urzędnicy mimo podwyżki dobrze będą pamiętać siedem chudych lat. Zamiast zamrażać trzeba było reformować. A tak nici z kalkulacji, co więcej – na braku reformy wynagrodzeń traci całe społeczeństwo, bo obecny system nie zachęca urzędników do dobrej i wydajnej pracy. Może najwyższy czas, by zacząć doceni a ć tych , którym jeszcze się chce.