Na jedno miejsce w armii jest więcej chętnych niż osób ubiegających się o indeks prestiżowych uczelni. Wojsko oferuje bowiem stabilną pracę i przyzwoite wynagrodzenie. Do tego dochodzi opieka socjalna nad żołnierzem i jego rodziną - mówi w wywiadzie dla DGP Maciej Jankowski, wiceminister obrony narodowej.
Rosja ostrzega nas przed wysłaniem mundurowych do szkolenia ukraińskiej armii. Dlaczego przyczyniamy się do zaognienia konfliktu?
Jesteśmy wiarygodnym i solidnym sojusznikiem NATO i wypełniamy tylko pewne zobowiązania i ustalenia. Proszę pamiętać, że nasi żołnierze tworzą wspólną brygadę z wojskowymi z Litwy i Ukrainy. Z pewnością nie chcemy zaogniać konfliktu z Rosją. Nasi żołnierze pojadą tam szkolić, a nie brać udział w toczącej się wojnie. Przed armią ukraińską wiele wyzwań.
Czy mamy się obawiać wojny?
Można powiedzieć abstrakcyjnie, że przyszłości nie znamy. Ale unikam tego typu stwierdzeń, bo w ustach przedstawiciela rządu to jest zła odpowiedź. Odpowiedzialnie trzeba odpowiedzieć, że w Polsce nie ma zagrożenia wojną. Mamy jednak do czynienia z wojną u naszego sąsiada. Co oznacza dla nas szereg bardzo negatywnych konsekwencji.
Na Litwie został przed kilkoma dniami odwieszony pobór. Czy u nas rozważa się taką decyzję?
Skoro zasadnicza służba wojskowa jest zawieszona, to w przypadku zewnętrznego zagrożenia naszego państwa można ją wprowadzić. Są w tym celu stworzone regulacje prawne i cała infrastruktura logistyczna dla tych, którzy obowiązkowo odbywaliby zasadniczą służbę wojskową. Wciąż jednak podkreślamy, że mimo rosnącego poparcia społecznego dla takiej inicjatywy, nie dostrzegamy konieczności, aby obecnie podejmować decyzję o wprowadzeniu takiej służby. Uważam, że 120-tysięczna profesjonalna, dobrze uzbrojona, nowoczesna i sprawna armia jest większą siłą obronną niż żołnierska masa.
Ale mówi się, że to rezerwa wygrywa wojny.
To określenie było bardzo na czasie w okresie pierwszej wojny światowej, kiedy w okopach ginęła zawodowa kadra oficerska i podoficerska, a dowodzenie przejmowali rezerwiści. Dzisiaj jest inaczej. Obserwujemy konflikt na Ukrainie, a to przecież nie jest wojna rezerwistów. Podobnie było w Iraku. Każdy nowy konflikt niesie nowe wyzwania, ale jak dotąd lepiej sprawdzają się żołnierze zawodowi.
Wspomniał pan o 120-tys. armii zawodowej. Z tego co mi wiadomo, mamy około 97 tys. żołnierzy zawodowych i ponad 10 tys. żołnierzy Narodowych Sił Rezerwowych. Dlaczego wojsko nie ma pomysłu na uzupełnienie tej drugiej wspomagającej formacji?
Ma i ją realizuje.
We wrześniu była przedstawiona koncepcja reformy NSR i cisza.
Pracujemy nad rozwiązaniami, które już niedługo będą przedstawione przez MON. Póki co mamy kilka wariantów. O tym, który będzie realizowany, zadecyduje wicepremier Tomasz Siemoniak. Chcemy też wykorzystać społeczną aktywność organizacji proobronnych. Trzeba przy tym pamiętać, że oprócz członków licznych stowarzyszeń, mamy również ponad 30 tys. uczniów w klasach mundurowych.
Klasy mundurowe to sposób dyrektorów szkół na ratowanie ich placówek przed zamknięciem. Z kolei uczniom obiecuje się, że po ukończeniu nauki w liceum lub technikum znajdą pracę w formacjach mundurowych. A przecież w nich nie ma taryfy ulgowej dla nikogo. Czy ci młodzi ludzie nie są nabijani w butelkę?
Nie. Jeśli ktoś chce uczyć się biologii i chodzi na dodatkowe zajęcia z tego przedmiotu, to dyrektor szkoły również mu nie gwarantuje, że zostanie lekarzem.
Ale nikt też nie mówi: przyjdź do mojej szkoły uczyć się biologii, a będzie ci łatwiej zostać medykiem...
Niemniej uważam, że takie inicjatywy w szkołach są jak najbardziej słuszne. Ich absolwenci są świetnie przygotowani fizycznie i merytorycznie w kwestiach proobronych. Z pewnością łatwiej jest im dostać się do NSR, a docelowo do służby zawodowej.
Wracając do reformy NSR, to chyba zbyt późno na wdrażanie stosownych zmian.
Zależy. Jeśli zdecydujemy się na tworzenie z żołnierzy zwartych pododdziałów, a nie będziemy ich rozpraszać pojedynczo po jednostkach, to takie zmiany nie wymagają korekt ustawowych.
Ale zwiększenie limitu do 30 tys....
Również nie wymaga zmian ustawowych. Trwają dyskusjena ten temat. W parlamencie takie rozwiązanie znalazłoby poparcie również wśród posłów opozycji. Z pewnością nie będziemy robić z NSR odrębnej od wojska formacji. Zastanawiamy się więc nad zwiększeniem proporcji poszczególnych etatów NSR w jednostkach czy tworzeniem zwartych oddziałów. Ale tu też nasuwają się wątpliwości, czy takie oddziały trzeba równomiernie rozmieścić po kraju, czy też tworzyć je wyłącznie w niektórych regionach.
Żołnierz NSR, który pracuje np. w Krakowie, raczej nie będzie skłonny jechać na coroczne ćwiczenie do Białegostoku...
W tej materii jest dużo wątpliwości, chociaż przy naborze staramy się uwzględnić kryterium zamieszkania.
Mam wrażenie, że żadna z przedstawionych przez pana propozycji nie jest pewna.
Tak jak mówiłem, mamy kilka wariantów, ale nie planujemy rewolucji. Prace są na ukończeniu.
A co z podtrzymywaniem gotowości dla żołnierzy?
Zmiany ustawowe w tej materii już były i raczej do tej propozycji nie będziemy wracać. W dalszym ciągu pozostaje dwa tysiące nagrody rocznej dla żołnierzy NSR za zaliczenie ćwiczeń.
Czyli nie ma zgody ministra finansów na dodatkowe pieniądze?
Nie chcemy tego modelu zmieniać, skoro chętnych nam nie brakuje.
Z jednej strony nie brakuje chętnych do NSR, a z drugiej nie możecie uzupełnić ich zasobu do 20 tys. Może warto zastanowić się nad stworzeniem kolejnych ośrodków szkoleniowych?
Nad tym również pracujemy. Zdajemy sobie sprawę, że osiem takich placówek nie jest w stanie zrekrutować tylu chętnych i uzupełnić zasoby. Proszę pamiętać, że co roku kilka tysięcy osób przechodzi z NSR do służby zawodowej. Te wszystkie zmiany sprawią, że osiągniemy liczbę 20 tys. żołnierzy NSR, a może nawet zostanie wdrożony wariant, który tę liczebność podniesie do 30 tys.
Czy wojskowe komendy uzupełnień wciąż są oblegane przez kandydatów do służby w armii?
Tak. Na jedno miejsce jest więcej chętnych niż na dobre kierunki prestiżowych uczelni.
Po kilkanaście osób na jeden wolny etat w armii zawodowej?
Zdarza się nawet i tak. Nie mamy więc problemów z pozyskiwaniem żołnierzy.

Jakich specjalistów armia poszukuje?
Wszystko jest związane z programem modernizacji armii i potrzebami poszczególnych jednostek. Zmieniamy skompletowanie jednostek na wschodzie kraju. A to też będzie miało wpływ, gdzie będą oferowane miejsca pracy. Jeśli chodzi o specjalności, to armia zawsze potrzebuje mechaników oraz kierowców. Bardzo ważna jest również kondycja fizyczna. W armii zawodowej można już służyć po gimnazjum. W trakcie służby oferujemy możliwość zdobycia różnych kwalifikacji.
Czy zgłasza się dużo osób bezrobotnych?
Wśród kandydatów z pewnością znajdą się też bezrobotni. Motywacje są różne. Jedną z nich jest stabilna praca i przyzwoite wynagrodzenie. Do tego dochodzi opieka socjalna nad żołnierzem i jego rodziną. W innych zawodach takiej bogatej oferty pracodawcy nie proponują. W armii planuje się ścieżkę kariery i dokształcanie.
Czy MON planuje wydłużyć służbę w korpusie szeregowym z 12 do 14 lat? Rozumiem, że o 15-letniej służbie raczej nie ma mowy, bo to by skutkowało nabyciem uprawnień emerytalnych?
Nie ma takich planów. Nie chcemy, aby po poligonie biegali pięćdziesięciolatkowie.
Kontraktowi narzekają, że nie zapewnia się im możliwości awansu do korpusu podoficerów. A przecież dzięki temu mogliby pozostać w armii dłużej.
Przede wszystkim chciałbym zaznaczyć, że do korpusu podoficerów nie rekrutujemy osób z zewnątrz, lecz wyłącznie żołnierzy szeregowych kontraktowych. Niemal 5 tys. osób skorzystało już z tej drogi. Dajemy też możliwość awansu bezpośrednio z korpusu szeregowych do korpusu oficerskiego. Jest to droga trudna, ale możliwa.
Czy armia nie obawia się poprawy na rynku pracy?
Dużo osób wybiera armię nie tylko z tego powodu, że nie ma pracy na rynku cywilnym. Póki co nie musimy się martwić o chętnych, a i przy polepszeniu się sytuacji na rynku pracy nie powinno nam ich brakować.
W tym roku wojsko zamierza przeszkolić około 7 tys. żołnierzy rezerwy, a docelowo co roku ma być szkolonych 38 tys. Czy są jakieś opory u wzywanych na przymusowe ćwiczenia i ich pracodawców?
Sporadycznie. I to częściej u pracodawców. Generalnie jednak wszyscy czują powagę sytuacji i jest to powszechnie akceptowane.
Czy ćwiczenia powinny objąć jeszcze większą grupę?
To zależy od ewentualnego zagrożenia dla naszego kraju. Wydaje mi się, że utrzymanie 40 tys. rocznie jest optymalnym rozwiązaniem. Mamy zagwarantowane na te ćwiczenia środki, więc ze szkoleniem rezerw nie powinno być problemów.
Czy jest możliwość przeszkolenia wojskowego dla chętnych, np. studentów?
Tak. Jesteśmy w stanie zagwarantować takie szkolenie dla obywateli, którzy czują potrzebę spełnienia obowiązku obrony ojczyzny. Obecnie dla chętnych realizowana jest służba przygotowawcza w przerwach wakacyjnych.
Czy dużo żołnierzy odeszło z armii w 2014 r.?
Ok. 3,5 tys., czyli mniej niż zakładaliśmy.
Pewnie wszyscy liczą na to, że przed wyborami wicepremier Siemoniak wygospodaruje dla nich pieniądze na podwyżki. Czy mają na co czekać?
Tego nie wiem, bo prac nad budżetem na 2016 r. jeszcze nie ma. Trzeba jednak pamiętać, że do służby w armii, tak jak już wspomniałem, jest dużo chętnych, a żołnierzy dotyczą regulacje sfery budżetowej. Praca w wojsku jest postrzegana jako atrakcyjna. Oczywiście każde wynagrodzenie może być większe i każdy chciałby więcej zarabiać.
Więc nie ma potrzeby zwiększenia im uposażenia?
Tego nie powiedziałem, ale żołnierze mają świadomość, że zarabiają przyzwoicie.