Kwestia płacy minimalnej znów wywołała dyskusje. Spór dotyczy przede wszystkim jej wysokości, ale nie brak też pryncypialnych przeciwników samej zasady ustalania płacy minimalnej. Jej przeciwnicy i ci, którzy domagają się, by była ustalona na jak najniższym poziomie, argumentują, że podnosi ona sztucznie koszty pracy i tym samym osłabia konkurencyjność produkcji i zwiększa bezrobocie. Trudno oprzeć się wrażeniu, że krytyczny stosunek do płacy minimalnej wyrasta z analizy konsekwentnie mikroekonomicznej. Oczywiście ma tu też znaczenie wybór preferowanych interesów – przynajmniej postrzeganych krótkookresowo.
Przedsiębiorcy, szczególnie w okresie zaostrzonej konkurencji cenowej, są przekonani, że obniżenie kosztów pracy pozwoliłoby im obniżyć cenę zbytu swoich produktów i więcej sprzedać. Widzą też, że w warunkach wysokiego bezrobocia mogą tanio pozyskać pracowników. Płaca minimalna generalnie uniemożliwia im stosowanie stawek rynkowych.
Jednak konsekwencje stosowania płacy minimalnej są inne z perspektywy całej gospodarki i w kontekście długiego okresu. Otóż jest wysoce prawdopodobne, że pełna elastyczność płac (możliwość ich swobodnej redukcji, gdy popyt na pracę jest niski) działa procyklicznie. Trzeba przecież pamiętać, że generalnie biorąc, płacę minimalną (i przyległe do niej płace niskie) otrzymują osoby z gospodarstw domowych o niskich dochodach. W tych gospodarstwach domowych w zasadzie cały dochód jest wydatkowany. A więc redukcja płac niskich (a nawet ich niewystarczający wzrost) silnie uderza w wielkość globalnego popytu. Przede wszystkim w popyt na dobra podstawowe, które są w ogromnej większości wytwarzane w kraju. A więc – jak często bywa – rozwiązanie naturalne i postrzegane jako korzystne dla pojedynczego przedsiębiorstwa może nieść niekorzystne następstwa w skali całej gospodarki.
Ale za stosowaniem płacy minimalnej przemawiają inne jeszcze argumenty. Rynek pracy nie może być traktowany jak rynek gwoździ. Cena pracy nie może się całkowicie swobodnie wahać. Od wysokości płac, szczególnie tych niskich, zależą warunki egzystencji rodzin. Ich pogorszenie, choćby tylko względne, musi generować silne napięcia społeczne na ogół skutkujące polityczną niestabilnością. Destabilizuje też proces reprodukcji ludności. I jedno, i drugie musi niekorzystnie wpływać na tempo rozwoju gospodarki.
Kolejna sprawa. Zniesienie kategorii płacy minimalnej wielce komplikuje identyfikację bezrobotnych. No bo czy można uznać, że pracownik jest bezrobotny, jeżeli jest mu oferowane zatrudnienie np. za 800 zł? To nie przypadek, że bardzo liberalni ekonomiści skłonni są uznawać bezrobocie wyłącznie za konsekwencję stosowania regulacji rynku pracy. Po zniesieniu regulacji płacy minimalnej (także po jej określeniu na bardzo niskim poziomie) jakaś praca byłaby zawsze dostępna. W tym sensie nie można by powiedzieć, że są jacyś bezrobotni. Byliby tylko niechętni do podjęcia pracy.
I sprawa ostatnia – dotycząca podatków (także składek na ubezpieczenie). Jest rzeczą znaną, że w wielu drobnych przedsiębiorstwach nawet pracownicy o przyzwoitych kwalifikacjach otrzymują formalnie tylko płacę minimalną, a resztę pod stołem – bez opodatkowania i oskładkowania. Zniesienie płacy minimalnej najprawdopodobniej zaowocowałoby formalnym obniżeniem płac. Zmniejszyłaby się podstawa opodatkowania (także oskładkowania), a zatem też wpływy podatkowe. Prowadziłoby to potencjalnie do zaostrzenia problemów w sektorze finansów publicznych.
Przytoczone argumenty na rzecz stosowania płacy minimalnej nie uzasadniają dążenia do nadmiernego jej powiększania. Nadmierna dynamika może być szczególnie groźna dla międzynarodowej konkurencyjności gospodarki. Może też być czynnikiem pobudzającym inflację. Kłopot w tym, że nie dysponujemy obiektywnym kryterium ustalenia wysokości płacy minimalnej. Jej wysokość musi być zawsze ustalana w procesie decyzji politycznych. W tym sensie jest sztuczna. Ale nie ma tu drogi na skróty. Konsekwentne rynkowe kształtowanie płac to pomysł utopijny.