Szefowie urzędów nie umieją prawidłowo zwalniać urzędników. W 2012 r. nie dość, że tylko pojedynczym pracownikom zatrudnionym w administracji rządowej wręczano wypowiedzenia, to ci, którzy odwołują się do sądu, najczęściej otrzymują odszkodowanie i są przywracani do pracy.
DGP przeprowadził sondę w urzędach wojewódzkich i ministerstwach. W 2012 r. tylko pięciu osobom w sprawdzanych przez nas instytucjach zostały zwolnione dyscyplinarnie. Rozwiązanie stosunku pracy z zachowaniem okresu wypowiedzenia również odbywa się na niewielką skalę. Są urzędy, które w ogóle nie decydują się na zwolnienia.
– Nie występowały u nas takie przypadki – potwierdza Agata Wojda, rzecznik prasowy wojewody świętokrzyskiego.
Tam, gdzie urzędnicy byli zwalniani i odwoływali się do sądu, zasądzano im odszkodowanie, przywracano do pracy, albo zawierano z nimi ugody. W Ministerstwie Nauki umowę w 2012 r. wypowiedziano tylko jednemu pracownikowi, a w ostatnich pięciu latach trzech pracowników złożyło pozew, w tym jednego przywrócono do pracy, a drugi otrzymał odszkodowanie. W Ministerstwie Gospodarki w ostatnich pięciu latach zasadność zwolnienia zakwestionowało czterech urzędników – trzech przywrócono do pracy i wypłacono odszkodowanie, a w jednym przypadku roszczenia oddalono.
– Skala tych odwołań nie jest duża przy resorcie, który liczy około tysiąca pracowników. W ubiegłym roku zwolniliśmy 25 osób, ale to była grupa studentów pracująca na zlecenie – wyjaśnia Ryszard Kwieciński z Ministerstwa Gospodarki.
W wielkopolskim urzędzie wojewódzkim w ciągu ostatnich pięciu lat pozew do sądu pracy złożyło trzech pracowników. Z jednym zawarto ugodę, a drugiemu wypłacono odszkodowanie. W śląskim urzędzie w tym samym czasie na sześciu urzędników, którzy się odwołali do sądu, trzech wygrało. Z kolei w małopolskim urzędzie wojewódzkim dwóch odwołało się do sądu i tyle samo przywrócono do pracy.
– Urzędnicy, którzy decydują się pójść do sądu, są pewni, że sprawę mają wygraną. Urzędy boją się skandalu, że bezprawnie zwalniają pracowników, i nakłaniają ich do ugody – wyjaśnia prof. Krzysztof Rączka, dziekan Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego.
Ciekawe jest to, że w urzędach, w których zwolnień było więcej, pracownicy rzadko decydowali się na pójście do sądu. Taka sytuacja miała miejsce w mazowieckim urzędzie wojewódzkim, w którym w 2012 r. zwolniono 17 osób, a tylko dwie odwołały się do sądu. Podobnie było w pomorskim urzędzie. Tam zwolniono 11 urzędników, a tylko jedna osoba się odwołała. W lubelskim urzędzie wojewódzkim dyrektor generalny zwolnił osiem osób, a do sądu poszła też tylko jedna.
Według ekspertów przyczyn rezygnacji z odwołania jest wiele, ale najczęściej chodzi o obawę przed zbyt długim trwaniem sprawy sądowej.
– Odwołanie do sądu pracy jest wprawdzie łatwe, bo nie trzeba mieć nawet pełnomocnika, sąd już sprawę poprowadzi. Ale na wyznaczenie rozprawy czeka się nawet pół roku. Postępowanie w pierwszej instancji może trwać kolejne dziewięć miesięcy, a cała sprawa może toczyć się latami – tłumaczy dr Aleksander Proksa, radca prawny, były prezes Rządowego Centrum Legislacji.
Dlatego zwalniani wolą szukać nowej pracy, niż pozostawać miesiącami bez niej, gdy występują z żądaniem przywrócenia. – Jeśli odszkodowania byłyby wyższe niż trzymiesięczna pensja, to urzędnicy chętniej odwoływaliby się do sądu – zauważa dr Stefan Płażek, adwokat, adiunkt z Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Zwraca też uwagę na jeszcze jeden powód braku odwołań – urzędy często ze sobą się kontaktują, a informacje o zwolnionym pracowniku, który odwołał się do sądu, szybko się rozchodzą. – Takie informacje mogą rzutować na ponowne zatrudnienie w sektorze publicznym – tłumaczy.