Mija rok od ogłoszenia pierwszej listy deregulowanych zawodów, z których część miała być otwarta jeszcze w 2012 r. Prace nad ustawą, zapowiadaną jako wyjęcie pierwszej cegły z muru, przypominają bicie w niego głową.

Sztandarowy projekt Ministerstwa Sprawiedliwości Jarosław Gowin ogłosił wspólnie z premierem Donaldem Tuskiem 3 marca 2012 r. Szef resortu sprawiedliwości, ubolewając, że Polska ma najwięcej zawodów z ograniczonym dostępem w Europie (380), zapewniał, że szybko zrobi to, co nie udało się PiS ani komisji Przyjazne Państwo. Na pierwszy ogień miało pójść 49 zawodów i profesji (później liczbę tę rozszerzono do 50). Konsultacje społeczne miały być ekspresowe (jak zapowiadał Donald Tusk nie za długie, by odróżnić brutalną obronę interesu korporacji od rzeczywistej troski o standardy wykonywania danej profesji). Już w kwietniu ubiegłego roku projekt ustawy deregulacyjnej miał trafić do Sejmu, a pierwsze zawody miały być otwarte jeszcze w 2012 r.

Okazuje się jednak, że te szumne zapowiedzi były na wyrost. Projekt, który zakłada zniesienie lub ograniczenie barier w dostępie do zawodów prawniczych, zniesienie licencji dla taksówkarzy czy przewodników turystycznych, wywołał olbrzymi opór. Protestowali wszyscy: od prawników przeciwstawiających się m.in. skróceniu aplikacji, do przewodników wycieczek oburzonych tym, że turystów oprowadzać będą ludzie bez przygotowania. Najgłośniej oczywiście protestowali taksówkarze, blokując ulice w największych miastach.

Prawo do wyboru

W rezultacie 25 września 2012 r., kiedy można było się spodziewać otwierania pierwszych zawodów, projekt ustawy został dopiero zatwierdzony przez Radę Ministrów. Z tym że np. taksówkarze przewalczyli część swoich żądań. W projekcie wysłanym do Sejmu licencje na wykonywanie tego zawodu zostały zachowane, tyle że o sposobie ich uzyskania mają decydować samorządy. W przypadku taksówkarzy resort mówi więc teraz nie tyle o deregulacji, ile europeizacji przepisów.

– Decydujące znaczenie miały dla nas głos i stanowisko samorządów. To one były gorącym orędownikiem utrzymania częściowej regulacji. To jest o tyle racjonalne, że w przypadku dużych miast, jak Warszawa czy Wrocław, ma to uzasadnienie w potrzebie zapewnienia płynności ruchu – tłumaczy Mirosław Barszcz, doradca ministra sprawiedliwości ds. deregulacji.

Wycofano się też z propozycji skrócenia okresu prawniczych aplikacji: według pierwotnych zamierzeń czas aplikacji adwokackiej i radcowskiej miał zamiast trzech wynosić dwa lata, a aplikacji notarialnej dwa lata zamiast 2,5 roku.

Poprawka goni poprawkę

– To, że ta ustawa do tej pory nie ujrzała światła dziennego, jest decyzją polityczną. Stała się ona przedmiotem rozgrywki zarówno wewnątrz koalicji, jak i wewnątrz samej Platformy. Rozważanie kwestii merytorycznych w tej chwili nie ma sensu. Gdyby taka była decyzja polityczna, to mielibyśmy tę ustawę uchwaloną pół roku temu – uważa Wojciech Warski z Business Center Club.

Tymczasem w Sejmie ustawa deregulacyjna została po pierwszym czytaniu skierowana do utworzonej do jej rozpatrzenia komisji nadzwyczajnej. A tu poprawka goni poprawkę i nie ma pewności, w jakim kształcie projekt trafi ponownie pod głosowanie ogółu posłów. Zarówno eksperci, lobbyści, jak i przedstawiciele deregulowanych profesji przyznają, że czasem trudno się połapać w masowo nanoszonych poprawkach. Zakres, w jakim poszczególne zawody będą otwarte, będzie można stwierdzić dopiero po zakończeniu prac komisji. Jak bardzo projekt deregulacja się rozmywa?

– Prace nie spowodowały dramatycznej zmiany naszych pierwotnych założeń. Są pewne korekty, ale do tego właśnie służy proces legislacyjny, żeby w jego trakcie wypracowywać najlepsze rozwiązania – ocenia Mirosław Barszcz.

– Skoro rząd mógł przyjąć w ekspresowym tempie trzeciorzędną ustawę z punktu widzenia społeczeństwa, jaką była ustawa hazardowa, to dlaczego inne ustawy traktuje znacznie gorzej? Wydawało się, że premier traktuje deregulację priorytetowo, jednak tempo prac wskazuje, że nie do końca – komentuje całą sytuację Andrzej Sadowski, ekonomista z Centrum Adama Smitha.

– Gdyby przywrócono wolność gospodarczą, tak jak to zrobił minister Wilczek w 1988 r., to nie byłoby w ogóle kwestii rozpatrywania ograniczeń w dostępie do poszczególnych zawodów. Deregulacja, a przede wszystkim uwolnienie przedsiębiorców od mitręgi biurokratycznej odbyłaby się jednym aktem. Natomiast próba poprawienia systemu poprzez punktowe usuwanie ograniczeń w dostępie trochę do jednego zawodu, więcej do innego, jak widać przebiega bardzo miernie – dodaje ekspert.

Adam Szejnfeld, przewodniczący komisji nadzwyczajnej ds. deregulacji, zapowiada wreszcie rychły koniec jej prac.

– Mam nadzieję, że nastąpi to w przyszłym tygodniu i na pierwszym marcowym posiedzeniu Sejmu odbędzie się drugie czytanie projektu ustawy – deklaruje.

Komisja pracuje w totalnym bałaganie

Tomasz Janik, prezes Krajowej Rady Notarialnej

Chaosu, jaki obserwujemy w czasie prac nadzwyczajnej komisji parlamentarnej, nie było chyba przy okazji procedowania żadnej ustawy. Nie jestem przekonany, czy posłowie do końca wiedzą, nad czym głosowali, bo jest po kilka różnych wersji poprawek. Na początku posiedzenia 7 lutego dla 26 członków komisji przygotowano tylko 10 egzemplarzy materiałów z aktualnymi poprawkami. Nie otrzymała ich początkowo nawet strona rządowa. Wyszło to na jaw dopiero wtedy, gdy komisja zaczęła głosować nad poprawkami dotyczącymi prawa o notariacie i okazało się, że są one inne niż te, które otrzymaliśmy wcześniej z biura komisji. Wątpię, czy legislatorzy zdążą przepracować wszystko do przyszłego tygodnia, kiedy może zostać wyznaczone kolejne posiedzenie, tym bardziej że cały czas wpływają nowe poprawki posłów. Zamieszanie, jakie towarzyszy pracom nad ustawą, szczególnie widoczne jest na przykładzie przepisów dotyczących notariatu. W pierwszych poprawkach zgłoszonych przez przewodniczącego Szejnfelda pojawiła się propozycja likwidacji asesury obok zachowania instytucji notariusza powoływanego na czas oznaczony (notariusz na próbę) przy nieznacznym wydłużeniu aplikacji. Natomiast w czasie posiedzenia komisji 7 lutego, podczas którego panowało chyba największe zamieszanie, pojawiła się druga wersja tych poprawek zakładająca likwidację asesury i z notariuszem na próbę w przepisach przejściowych. Natomiast w ostatniej wersji, którą dostaliśmy wyjątkowo wcześnie, bo już na dobę przed planowanym na 20 lutego posiedzeniem (które ostatecznie się nie odbyło), w ogóle zniknął notariusz na próbę. Czyli po zdaniu egzaminu, nieważne, czy po 2,5-letniej aplikacji, czy nie, w tym pozaetatowej, co oznacza często brak jakiejkolwiek praktyki notarialnej, można będzie zostać notariuszem.