Urzędnicy, policjanci, nauczyciele, lekarze, strażacy czy doradcy zawodowi. Jeszcze długo można wymieniać. Co piąty z nas jest zatrudniony w sektorze publicznym.
Liczby są nieubłagane. Jeśli weźmiemy je pod lupę, łatwiej dostrzeżemy skalę tego zjawiska. 31 grudnia 2011 r. ogółem w Polsce zatrudnionych było 13,9 mln ludzi. Według Głównego Urzędu Statystycznego ponad 3,15 mln z nich pracowało w szeroko rozumianym sektorze publicznym. Ponad 620 tys. osób w administracji publicznej, obronie narodowej i obsłudze ubezpieczeń społecznych. Prawie milion w edukacji, a ponad pół miliona w ochronie zdrowia i opiece społecznej.
Założona przez Leszka Balcerowicza fundacja Forum Obywatelskiego Rozwoju wyliczyła, że na koniec 2011 r. sektor publiczny zatrudniał ponad 21,6 proc. ogólnej liczby pracujących w Polsce. Odsetek ten jest mniejszy niż w 2010 r. w Danii (34,8 proc.), ale też znacznie większy niż w Niemczech (14,8 proc.) czy Hiszpanii (16,7 proc.). Jak możemy przeczytać w analizie „Ile osób zatrudnia państwo polskie?”: „Wbrew obiegowym opiniom liczba urzędników w administracji publicznej w Polsce w relacji do liczby mieszkańców na tle innych krajów nie jest wyjątkowo duża. Niemniej jednak są kraje, które przy podobnej liczbie urzędników oferują obywatelom znacznie sprawniej działające instytucje publiczne. Pomimo rosnącego znaczenia sektora prywatnego w usługach związanych z ochroną zdrowia obszar ten wciąż jest zdominowany przez sektor publiczny, w którym zatrudnionych jest ponad pół miliona osób. Spośród pozostałych sekcji gospodarki narodowej zwraca uwagę 120 tys. osób zatrudnionych przez sektor publiczny w górnictwie”.
Eksperci Fundacji FOR zatrudnionych przez państwo dzielą na trzy grupy. W pierwszej są osoby świadczące usługi publiczne, na które państwo ma wyłączność, w których trudno o konkurencję (m.in. wojsko, policja, sądownictwo, a także administracja rządowa i samorządowa). W drugiej świadczący usługi, których dominującym dostawcą jest państwo, jednak może je także dostarczać sektor prywatny (przede wszystkim służba zdrowia i edukacja). Do trzeciej zaliczane są osoby pracujące w pozostałych przedsiębiorstwach publicznych, które przynajmniej teoretycznie działają w warunkach rynkowych, konkurując na równych zasadach z przedsiębiorstwami prywatnymi.

Zatrudnia państwo

Liczby mają jednak to do siebie, że nie pokazują wszystkich niuansów. Średnia arytmetyczna bywa często bardzo myląca. Mówiąc obrazowo: jeśli mam sześć jabłek, a mój kolega nie ma żadnego, to średnio mamy po trzy owoce. Ale czy to znaczy, że obydwaj się najemy?
Zerkając na powyższe dane, wiemy, że średnio w sektorze publicznym pracuje wspomniane 21,6 proc. ludzi. Jednak nie dowiemy się z nich, że np. w województwach śląskim i zachodniopomorskim odsetek ten sięga ponad 27 proc., a w warmińsko-mazurskim prawie 26 proc. Tam uzależnienie gospodarki od państwa jest zdecydowanie wyższe niż w Mazowieckiem czy Małopolskiem.
Niestety podobnych danych żadna instytucja nie gromadzi dla poszczególnych powiatów. Pytaliśmy w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, w Ministerstwie Administracji i Cyfryzacji i w samym GUS.
Można zaryzykować tezę, że są w Polsce powiaty, gdzie państwo zatrudnia 40 proc. ludzi. W 2011 r. dokładne zestawienie dla Piotrkowa Trybunalskiego przygotował „Tydzień Trybunalski”. Największym pracodawcą jest tam miasto. Ale warto sobie uświadomić, jak zróżnicowana jest siatka stanowisk, która znajduje się w rękach włodarzy Piotrkowa (a na tle innych miast i miasteczek nie są oni żadnym wyjątkiem). Jak pisali lokalni dziennikarze, w urzędzie miasta, placówkach oświatowych, Miejskim Ośrodku Kultury, Ośrodku Sportu i Rekreacji, Miejskim Ośrodku Pomocy Rodzinie, Miejskiej Bibliotece Publicznej, Miejskim Zakładzie Komunikacji i innych spółkach, których miasto jest właścicielem, pracowało ponad 3 tys. osób. Do tego instytucje państwowe: prokuratura (168 zatrudnionych), policja (405), straż pożarna (117), sąd (335), urząd skarbowy (162), oddział Narodowego Funduszu Zdrowia, urząd wojewódzki, wojewódzki urząd statystyczny (60), Zakład Ubezpieczeń Społecznych (118). W Piotrkowie jest również Starostwo Powiatowe (161 osób), Powiatowy Urząd Pracy (87) i dwa szpitale, które zatrudniają ponad 1,3 tys. ludzi. Łącznie w sektorze publicznym w 2009 r. zatrudnionych było 8447 osób. W tym samym czasie w sektorze prywatnym pracowało niecałe 16 tys. ludzi. Państwo zatrudniało w tym wypadku więcej niż co trzeciego pracownika.
Do myślenia daje także sytuacja w Szydłowcu (woj. mazowieckie), powiecie, w którym stopa bezrobocia należy do najwyższych w Polsce i pod koniec listopada 2012 r. wynosiła prawie 37 proc. (dla porównania w Warszawie jest to nieco ponad 4 proc.). Jak poinformował nas Powiatowy Urząd Pracy, w 2011 r. zgłoszono 790 ofert pracy (464 w sektorze prywatnym i 326 w sektorze publicznym). W ubiegłym roku ofert przybyło, ale znacząco tylko w tym drugim sektorze (odpowiednio 472 i 433). Mówiąc wprost: praktycznie połowa zeszłorocznych ofert pracy w powiecie szydłowieckim była z sektora publicznego. Nowych pracowników zatrudniły m.in. Zarząd Dróg Powiatowych, wodociągi i kanalizacja w Szydłowcu, Szydłowieckie Centrum Kultury „Zamek”, urzędy gminy w Mirowie i Jastrzębiu i urząd skarbowy w Radomiu.
– Są miasteczka, gdzie państwo jest głównym pracodawcą, a mit stabilnego miejsca pracy jest dalej podtrzymywany – komentuje Dominika Staniewicz, ekspert ds. rynku pracy Business Centre Club. – Między innymi o to toczyła się ostatnia batalia dotycząca likwidacji sądów. Zwykli urzędnicy po prostu bali się utraty pracy. A dziś posady, na których pensja jest wypłacana regularnie i na czas, a ryzyko zwolnienia jest stosunkowo niewielkie, są bardzo cenione.



Atrakcyjny etat

Jej słowa potwierdzają badania zrobione na zlecenie Polskiej Agencji Rozwoju Przemysłu. Respondentów pytano m.in. o to, jaki rodzaj zatrudnienia wybraliby w pierwszej kolejności. Średnio co trzeci badany preferował zatrudnienie w firmie bądź instytucji państwowej (38,8 proc.). Drugim najczęściej wskazywanym rodzajem aktywności zawodowej była praca na własny rachunek (36,8 proc.). Co ciekawe, prawie połowę mniej wskazań uzyskało zatrudnienie w firmie prywatnej (18,7 proc.). Oznacza to, że wśród Polaków (były to osoby w wieku 18–49 lat) firmy państwowe są nadal bardzo atrakcyjnym pracodawcą.
Właściwie nie ma się co dziwić. W wielu krajach pracując na państwowym, zarabia się więcej niż u prywatnych przedsiębiorców. Nawet uwzględniając to, że pracownicy publiczni są lepiej wykształceni, różnice w wypłatach są nieadekwatnie duże. Przytaczane przez FOR badania Europejskiego Banku Centralnego pokazują, że w przypadku pracowników sfery budżetowej, już po uwzględnieniu różnic w wykształceniu, zarobki w sektorze publicznym w Hiszpanii czy Portugalii są o 40–70 proc. wyższe niż w sektorze prywatnym. W Austrii, we Francji czy w Niemczech różnica ta wynosi ok. 20–25 proc. W Polsce w 2011 r. przeciętne wynagrodzenie brutto w sektorze publicznym (nie uwzględniając różnic w poziomie wykształcenia) było o ok. 30 proc. wyższe niż w sektorze prywatnym.
– Na ten problem warto spojrzeć z dwóch stron – proponuje Piotr Rogowiecki z organizacji Pracodawcy RP. – Oczywiście są powiaty, w których tak naprawdę urzędy, jednostki samorządowe czy np. służby to jedyni znaczący pracodawcy. Gdyby ich zabrakło, sytuacja na lokalnym rynku pracy byłaby zdecydowanie gorsza. Ale z drugiej strony, kiedy się rozmawia np. o zmianach deregulacyjnych, to słychać ze strony urzędników głosy, że gdy będą mieli więcej pracy, to sobie nie poradzą. A przedsiębiorcy są w innej sytuacji. Oni muszą sobie poradzić, bo inaczej zbankrutują. Tu nie ma miejsca na wymówki.
O tym, że stworzenie miejsca pracy przez państwo jest bardziej kosztowne, niż gdy robią to prywatni przedsiębiorcy, ekonomiści mówią od lat. Ale w tym miejscu warto przypomnieć wyliczenia Fundacji Republikańskiej: roczny koszt utrzymania jednego urzędnika (wliczając w to jego pensję, miejsce pracy i koszty pośrednie) wyniósł w 2011 r. 137 tys. zł.
Wróćmy do liczb. W Polsce jest prawie 2,5 tys. urzędów gmin, prawie 400 starostw powiatowych i liczące tysiące pracowników urzędy wojewódzkie i marszałkowskie. Co zrobić, by nieco zracjonalizować politykę zatrudniania w regionalnych urzędach? – Im więcej osób pracuje na PKB, tym więcej osób zarabia i więcej jest do podziału. Dlatego w dobrze pojętym interesie narodowym jest, by jak najwięcej osób pracowało w sektorze przedsiębiorstw. Ale etatów państwowych na pewno nie warto ciąć na oślep, zgodnie z hasłem „zwolnimy 10 proc. urzędników w każdym departamencie”. W praktyce w jednym miejscu trzeba zwolnić 2 proc. pracowników, w innym 20 proc. By podejmować takie decyzje, trzeba przede wszystkim przeprowadzić audyt urzędników. Określić, gdzie i ile osób potrzeba, by administracja działała najbardziej efektywnie. Niestety dotychczas nikt tego nie zrobił – odpowiada Rogowiecki.
Jednak takie rozwiązanie zapewne jeszcze przez lata nie zostanie wdrożone, ponieważ nie leży w interesie polityków. Można wręcz zaryzykować stwierdzenie, że byłby to z ich strony strzał w stopę. W trudnych czasach możliwość zapewnienia komuś pracy jest na wagę złota, a poparcie w kampaniach wyborczych jest spłacane w różnych formach.

Liczby zaskakują

Dlatego z tym większym szacunkiem należy podejść do ostatniego pomysłu ministra Boniego, który m.in. chce połączyć działy administracji poszczególnych urzędów terenowych i dzięki temu zredukować liczbę etatów o ok. 1,5 tys. Pytanie, czy mu się to uda, pozostaje otwarte.
Oprócz samych urzędów w gestii politycznych grup są także stanowiska w najróżniejszych miejskich czy gminnych spółkach, zakładach i agencjach. Spójrzmy np. na Koszalin i jego spółki prawa handlowego, których jest dwanaście. Są to m.in. Miejska Energetyka Cieplna Spółka z o.o., która zatrudnia 187 pracowników, Miejski Zakład Komunikacji Spółka z o.o. – 210, Koszalińskie Towarzystwo Budownictwa Społecznego Spółka z o.o. – 18. Koszalińska Agencja Rozwoju Regionalnego SA w Koszalinie ma 13 etatów, a Pomorska Agencja Rozwoju Regionalnego SA w Słupsku to kolejnych 29 pracowników. Tyle samo ma Telewizja Kablowa Koszalin Spółka z o.o. Na jej stronie internetowej możemy obejrzeć m.in. materiał o tym, jak powstaje nowa obwodnica czy filharmonia, lub zobaczyć uroczyste strzelanie goli na właśnie otwartym boisku piłkarskim. W jakim celu miasto jest właścicielem takiej spółki?
Nikt nie ma pełnych informacji na temat tego, ile osób jest zatrudnianych w takich podmiotach. FOR ruszyło właśnie z programem „Monitoring własności i zatrudnienia w samorządach”. – Docelowo planujemy przebadanie wszystkich samorządów w Polsce w zakresie posiadanego przez nie majątku oraz zatrudnienia – mówi odpowiedzialny za projekt Marek Tatała. Być może wkrótce wszyscy będziemy przecierać oczy ze zdumienia. Bo jak wiadomo, liczby nie kłamią. Za to czasem bardzo zaskakują.