Rządowy pilotaż skierowany do młodych bezrobotnych będzie papierkiem lakmusowym dla innych zmian, jakie planuje wprowadzić resort pracy. A plany związane z walką z bezrobociem są ambitne. Trudno się temu dziwić, skoro ponad 2,1 mln osób pozostaje bez zatrudnienia, a młodzi do 30. roku życia są szczególnie narażeni na brak zajęcia.
Główna idee fixe ministerstwa podległego ludowcom sprowadza się do tego, żeby pośredniak w końcu przestał być tylko kasą, gdzie co miesiąc bezrobotny odbiera pieniądze i dostaje glejt, który gwarantuje mu prawo do nieodpłatnego leczenia. Ich rola ma być dużo większa – mają przede wszystkim skupić się na konkretnym problemie danej osoby. Już po kilku dniach od rejestracji w urzędzie ma mieć ona wytyczoną indywidualną ścieżkę pomocy w znalezieniu pracy. Do tego rząd chce włożyć w ręce pracodawców marchewkę. Firmy zatrudniające przez dłuższy czas osoby bezrobotne dostaną specjalne wsparcie w postaci dopłat do ich pensji i składek. W tym czasie klient urzędu pracy zyska czas na przekonanie pracodawcy co do swojej przydatności, umiejętności czy kompetencji. A jeżeli nawet nie uda się mu utrzymać w zakładzie, to nabędzie konkretne doświadczenie.
Przede wszystkim chodzi o to, żeby bezrobotny w końcu przestał być biernym konsumentem usług oferowanych przez publiczne pośredniaki. To jego zaangażowanie, a nie anonimowego urzędnika, ma być receptą na sukces zawodowy. Oby się udało. W tym przypadku lepiej nie aspirować do bycia drugą Grecją, Hiszpanią czy Portugalią.