Na dwudziestolecie jednolitego rynku Europa może sobie pogratulować powrotu do partykularyzmów. Budowana jest unia bankowa dzieląca rynek na kilka prędkości i ograniczane są transfery pieniężne między północą a południem. Mimo pozorów liberalizmu zamykane są rynki pracy dla obywateli z biedniejszych części Wspólnoty.
Trudno wskazać, kto jest motorniczym rozmontowywania tego, co w Unii dla Polski jest najkorzystniejsze – czterech swobód przepływu kapitału, osób, towarów i usług. Z jednej strony zamykaniu Europy patronuje duet francusko-niemiecki. Z drugiej liderami ograniczeń są anglosaska Wielka Brytania i liberalna Holandia. W tej zamykającej się Europie każdy próbuje coś dla siebie ugrać, a tracić będą ci, których siła głosu jest najsłabsza. Czytaj: Europa Środkowa.
Niedawno analizowaliśmy w DGP negatywne skutki powoływania tworu, jakim jest unia bankowa. Dziś skupiamy się na opisie przymykania drzwi przed konkurencyjnym pracownikiem ze Wschodu. Oba zjawiska tylko pozornie są od siebie odległe. Dotyczą tego samego – podważania fundamentów Unii. Unii, która ma sens wtedy i tylko wtedy, gdy co najmniej dąży się do tego, by zbudować jednolity rynek. To on, a nie dotacje, daje wzrost i dobrobyt. Wyzwala przedsiębiorczość. Pozwala człowiekowi spod Łomży zarobić w Wielkiej Brytanii na założenie firmy w Polsce. A przedsiębiorcy w Amsterdamie wybrać tańszego podwykonawcę. Dość jasno zdefiniowane cztery wolności są znacznie ważniejszą bronią w walce z kryzysem niż milion unijnych szczytów ostatniej szansy. Im więcej ograniczeń dla polskiego hydraulika, tym większa szansa na upadek unijnego projektu.