Ponad milion Polaków nie ma pracy dłużej niż dwanaście miesięcy. Aktywizować ich powinny prywatne firmy, a nie państwo. Ten milion to 51 proc. wszystkich bezrobotnych – wynika z najnowszych danych GUS. Jednak nie tylko oni i ich rodziny cierpią z tego powodu. Zmartwień przysparzają także państwu, które traci przez nich pieniądze. Bo przecież tylko ten, kto zarabia, także wydaje i płaci podatki.
Jak wyliczyli eksperci firmy Deloitte, jeden długotrwale bezrobotny Polak kosztuje budżet co najmniej 10,5 tys. zł rocznie. Rachunek ten obejmuje głównie utracone korzyści państwa związane z tym, że nie trafiają do niego składki na ubezpieczenia społeczne i zdrowotne oraz podatki. Co więcej, Deloitte dokonało wyliczeń na podstawie pensji minimalnej wynoszącej 1500 zł brutto. Gdyby pod uwagę wzięto średnią krajową, rachunek byłby ponaddwukrotnie wyższy. Tym bardziej że należy doliczyć do niego również wydatki państwa związane z utrzymaniem bezrobotnych, jak choćby odprowadzanie za nich składek zdrowotnych.
W sumie biorąc pod uwagę to, że długotrwale bezrobotnych jest już ponad milion, kosztują oni budżet co najmniej 10,5 mld zł rocznie – to aż 0,6 proc. tegorocznego PKB. A to nadal nie wszystkie koszty. Dochodzą do tego przecież jeszcze zasiłki z pomocy społecznej, koszty kursów i szkoleń finansowanych przez urzędy pracy – w tym roku na taką aktywizację wszystkich bezrobotnych z Funduszu Pracy przeznaczone zostanie ponad 3,9 mld zł.
Eksperci są zdania, że państwo nie potrafi skutecznie poradzić sobie z problemem. – W związku z tym powinno przestać się nim zajmować i przekazać go do rozwiązania sektorowi prywatnemu. Ten oczywiście będzie chciał na tym zarabiać, ale tylko wtedy kiedy uzyska odpowiednie rezultaty – uważa Rafał Antczak, członek zarządu Deloitte.
Zlecenie aktywizacji bezrobotnych prywatnym firmom miałoby być i tańsze, i bardziej efektywne.
– Jak pokazują doświadczenia krajów zachodnich, współpraca państwa z wyspecjalizowanymi instytucjami prowadzi nie tylko do poprawy jakości usług, lecz także do oszczędności sięgających nawet 20 – 30 proc. – twierdzi Dionizy Smoleń, dyrektor do spraw sektora publicznego Deloitte. Innymi słowy państwo mogłoby przekazać na aktywizację znacznie mniej pieniędzy, a jej efekty byłyby znacznie lepsze.
Zdaniem ekspertów wyniki firm prywatnych w przywracaniu długotrwale bezrobotnych na rynek pracy są lepsze z wielu powodów. Dysponują one lepszą infrastrukturą techniczną, odpowiednim know-how i większą liczbą wyspecjalizowanych doradców zawodowych. W prywatnych firmach na jednego doradcę przypada średnio od 30 do 50 bezrobotnych, podczas gdy w polskich urzędach pracy średnio 364. A bywa, że nawet tysiąc.
Zachodnie państwa jak Niemcy, Francja czy Wielka Brytania już od dawna płacą biznesowi za aktywizowanie bezrobotnych. Zależnie od regionu prywatnym firmom udaje się przywrócić do pracy od 35 do 70 proc. osób, które nie mają pracy dłużej niż rok. Ale także w Polsce na tym rynku pojawiają się pierwsze pierwiosnki. Międzynarodowa firma Ingeus, która na całym świecie przywróciła już na rynek pracy pół miliona ludzi, realizuje w Poznaniu projekt aktywizacji zawodowej rodziców samotnie wychowujących dzieci. Pieniądze na ten cel dostała jednak nie z Ministerstwa Pracy, ale od Brukseli.
– Zaledwie po pięciu miesiącach trwania projektu wskaźnik efektywności zatrudnienia wyniósł aż 40 proc. A koszt przywrócenia do pracy bezrobotnego wyniósł ok. 10 tys. zł – informuje Anna Karaszewska, dyrektor Ingeus Polska. Osoby objęte programem rozpoczęły pracę w administracji, handlu i usługach. Czyżby przyszedł czas na sprywatyzowanie urzędów pracy?