Przygotowanie przetargu publicznego, wydanie decyzji administracyjnej o wywłaszczeniu nieruchomości, sporządzenie aktu prawa miejscowego – to tylko trzy z setek spraw, jakimi muszą zajmować się samorządowi urzędnicy. Wymaga to ciągłego doszkalania się. Stało się to szczególnie istotne po naszym wstąpieniu do Unii, kiedy wiele lokalnych przepisów musiało zostać dostosowanych do prawa wspólnotowego.
Ale o ile w latach 2004 – 2009 gminy, miasta i powiaty rzeczywiście wydawały grube miliony na podnoszenie kwalifikacji swoich urzędników, to w zeszłym i w tym roku wydatki te drastycznie zmalały. I to mimo że często znaczną część kosztów szkoleń pokrywa Bruksela, np. w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego. Czyżby nasi samorządowcy wszystko już umieli?
Warszawa jeszcze w 2009 r. zorganizowała dla swoich pracowników szkolenia na łączną kwotę 5 mln zł. Tymczasem w 2011 roku wydała na ten cel już tylko 2,6 mln zł. A w tym jest jeszcze gorzej – do tej pory przeznaczyła na szkolenia ledwie 1 mln zł.
Oszczędza też Kraków. W 2009 r. z własnej kieszeni miasto sfinansowało 444 szkolenia za niemal 600 tys. zł. W ubiegłym roku kursów było o 70 mniej i kosztowały tylko 236 tys. zł, a w tym na razie zdołano zrealizować zaledwie 177 szkoleń za niecałe 160 tys. zł. Podobne spadki odnotowują praktycznie wszystkie miasta, m.in. Łódź, Gdańsk, Katowice czy Lublin. Pytani o przyczynę takiej sytuacji, wszyscy samorządowcy odpowiadają zgodnie: „Oszczędzamy, gdzie tylko się da. W końcu minister finansów od wielu miesięcy ostro dokręca gminom śrubę, w dodatku na koniec tego roku samorządy planują wypracowanie nadwyżki budżetowej”.
Pieniądze to jednak niejedyny powód, dla którego urzędnicy niechętnie podnoszą swoje kwalifikacje. – Jeśli ktoś już osiągnął jakiś poziom wiedzy, to nie ma powodu, aby go permanentnie szkolić. Tym bardziej że w samorządach mamy do czynienia z dużą stabilnością kadr – uważa Marek Miros, wiceprezes Związku Miast Polskich. Według niego sporo do życzenia pozostawia także jakość samych szkoleń. – Część z nich jest organizowana chyba tylko po to, by ich prowadzący miał za co wyjechać na wakacje – twierdzi Miros. Dodaje, że sam brał udział w kilku kursach dla urzędników, podczas których się okazywało, że uczestnicy wykazywali się większą wiedzą niż prowadzący zajęcia.
Zdaniem ekspertów oszczędności na szkoleniach urzędników są co najmniej niepokojące. – Jeżeli praca urzędnika ma charakter powtarzalny, to faktycznie nie ma sensu na siłę go szkolić. Ale jeśli urzędnik, nawet wysokiej klasy specjalista, musi się orientować w zmianach w prawie i orzecznictwie, to stałe podnoszenie kwalifikacji wydaje się zasadne. Nie można z góry zakładać, że pracownik będzie się sam dokształcać – mówi dr Grażyna Spytek-Bandurska, ekspert prawa pracy z Uniwersytetu Warszawskiego. Urzędnikom pozostaje zatem życzyć, aby pewnego dnia nie okazało się, że koszty ich niewiedzy i popełnianych przez nich błędów nie okazały się wyższe niż koszty szkoleń.