Amerykanie, naród do bólu praktyczny, swego czasu wymyślili mechanizm określany spolis system (podział łupów). Z grubsza polegał on na tym, że zwycięzca w wyborach prezydenckich obsadzał wybrane urzędy swoimi zwolennikami. Wybrane, to nie znaczy, że tylko kilka, bo stołki te liczono w tysiącach. Wszystko było jasne i czytelne. Co prawda jeszcze w XIX w. próbowano tę praktykę ukrócić, ale tak naprawdę przetrwała ona do tej pory.
ikona lupy />
Lubimy powoływać się na Amerykę, więc proszę, oto recepta na nasze bolączki. Po co zżymać się na kolejne przejawy kolesiostwa i nepotyzmu, po co denerwować, czytając, że tylko wybrana grupa urzędników wysokiego szczebla może dorobić sobie w radach nadzorczych spółek podległych państwu, a reszcie od nich wara. Przecież wiadomo, że choć oficjalnie ma być jawnie i uczciwie – nie jest. Takie rady są dla ludzi z politycznego nadania, prawdopodobnie miernych, ale wiernych. Dorobią sobie do pensji, interesów naszych (niby że państwa) przypilnują, a z wdzięczności, gdy przyjdzie potrzeba, będą harować przy kampanii.
Przestańmy się oszukiwać, że może być inaczej. Uczciwość krętymi ścieżkami chodzi, głównie po to, by w polityka nie wdepnąć. Przyjmujmy w końcu to do wiadomości. Od razu poczujemy się lepiej. Jak w Ameryce.