Bez środków na etaty związkowe pracownicy nie udźwignęliby kosztów tworzenia organizacji zakładowych - mówi Marek Lewandowski, przedstawiciel NSZZ „Solidarność”.
Czy obecny system finansowanie związków zawodowych powinien być utrzymany? Może związki oprócz przymiotników „samorządne”, „niezależne” powinny dodać „samofinansujące”? Dlaczego pracodawcy mają płacić na nie haracz?
Dzisiejszy model finansowania działalności związkowej jest optymalny. Z jednej strony zapewnia niezależność – pracodawca, czy mu się to podoba, czy nie, ma ustawowy obowiązek ponoszenia kosztów etatów związkowych. Z drugiej pozwala biednym polskim pracownikom organizować sie przy kosztach, które są w stanie udźwignąć. Przeciętny fundusz płac dla 150 pracowników to ok. 8 mln zł. Jeden etat związkowy kosztuje przeciętnie 53 tys. zł rocznie, co stanowi średnio 0,7 proc. takiego funduszu. W przypadku firmy zatrudniającej 3 tys. osób, 4 etaty stanowią już tylko 0,13 proc.
A jakiś konkretny przykład utrzymania związków?
W KGHM, który często podaje się za przykład związkowego rozpasania, koszt funkcjonowania wszystkich związków to 10,4 mln zł. Stanowi zaledwie 0,5 proc. tamtejszego funduszu płac. Przewodniczący „Solidarność” Józef Czyczerski zarabia na etacie związkowym poniżej średniej zakładowej. Jednak dzięki tak uzwiązkowionej załodze panuje tam spokój, ludzie dobrze zarabiają, są zadowoleni ze swojej pracy, a firma osiąga doskonale zyski. Prawdziwym problemem KGHM – spółki skarbu państwa – jest zależność od władzy. Ostatni spór o wielkość dywidendy, którą rząd chce wrzucić w budżetową dziurę, pokazuje, co spółce najbardziej szkodzi. Demonizowanie kosztów funkcjonowania związków zawodowych dla firmy jest nieuczciwe. Są bez wpływu na funkcjonowanie firmy. Tym bardziej że pracodawcy nie mają obowiązku ponoszenia innych kosztów.
Są propozycje, by ograniczyć finansowanie związków. Czy zakładowe organizacje utrzymają się z samych składek?
Trzeba sobie uświadomić, że przeciętny miesięczny budżet składkowy 150-osobowej organizacji związkowej to zaledwie 2 tys. zł. Bez dodatkowych środków na etaty związkowe składka musiałaby wynosić co najmniej 3 proc. pensji, a na to nie stać polskich pracowników. Likwidacja etatów płaconych przez pracodawcę oznacza w praktyce pozbawienie pracowników możliwości organizowania się dla obrony swoich praw. A coraz silniejsi pracodawcy nagminnie je łamią.
Czy firmy muszą jednak opłacać działaczy?
Warto sobie też uświadomić, czym jest związek zawodowy. To zorganizowani pracownicy, którzy organizują sie po to, by stworzyć siłę, dzięki której mogą mieć wpływ na swoje warunki pracy i płacy. Liderzy związkowi to nikt inny jak ludzie wybrani przez tych zorganizowanych pracowników, bo przecież wszyscy do pracodawcy na negocjacje nie pójdą. Używanie skrótu myślowego oni – działacze i szeregowi związkowcy jako dwie odrębne kategorie – to zwykle kłamstwo. Każdy z działaczy co najmniej raz na 4 lata przechodzi weryfikację wyborczą. Znam przypadki, gdy pracownicy odwoływali swoich liderów częściej niż raz w kadencji.
Zatem nie chcecie zmian w przepisach dotyczących finansowania związków. A może są propozycje, co zmienić w funkcjonowaniu zakładowych organizacji, by stały się partnerem dla pracodawców?
Prawdziwym problemem, o czym się rzadko mówi, jest rozdrobnienie związków zawodowych. I nie chodzi tu o ograniczanie prawa do zrzeszania się, ale o ograniczenie wpływu małych organizacji na porozumienia zawierane w zakładach. Znam wiele przypadków, gdy pracodawcy zakładają zależne od siebie organizacje związkowe, aby w firmie był konflikt i nie dochodziło do porozumień. Konieczne są zmiany. Od lat w Komisji Trójstronnej leży projekt „Solidarności” o reprezentatywności związków zawodowych na poziomie zakładu pracy. Niestety nie ma woli drugiej i trzeciej strony do rozmów na ten temat. Konieczna jest też dyskusja o reprezentatywności pracodawców, abyśmy mogli negocjować z nimi układy ponadzakładowe, branżowe czy sektorowe. Dzisiaj z mocy prawa związki reprezentują wszystkich pracowników, a pracodawcy tylko tych zrzeszonych w ich organizacjach.
W tym kontekście obecny wysyp propozycji ograniczających możliwości działania związków, należy traktować jako rewanż za spór o emerytury, płacę minimalną czy umowy śmieciowe.