Chociaż, jak wynika z danych OBOP aż 20 proc. Polaków deklaruje, że zna język angielski lub rosyjski, a 14 proc., że zna niemiecki, to szefowie wielu firm mówią wprost – Polacy znają języki obce, ale tylko na papierze i zamiast uczyć się płynności i akcentu, wolą powiększać CV kolejnymi certyfikatami.

W kwestii poziomu i w ogóle znajomości języka kłamie dziś 18 proc. z nas – wynika z danych Synovate Polska. Aż 54 proc. pracodawców twierdzi wręcz, że certyfikaty wymienione w CV nie oddają poziomu znajomości języka i często zawyżają go. Największym problemem ich zdaniem jest brak płynności w posługiwaniu się językiem obcym – tak twierdzi 32 proc. – wynika z ankiety Language Abroad przeprowadzonej wśród pracodawców. – Znajomością języków obcych chcemy szefom zaimponować, tak samo jak znajomością programów komputerowych i kursami. Problem w tym, że jeżeli w pracy wymagana jest znajomość angielskiego, a my go nie znamy, to kłamstwo wyjdzie na jaw przy pierwszej rozmowie – mówi Halina Juszczyk, dyrektor agencji edukacyjnej Language Abroad.

Certyfikaty językowe to lipa? Niekoniecznie

Dla 73 proc. pracodawców ważne jest, aby pracownik znał przynajmniej jeden język obcy. 32 proc. wystarczy zwykłe określenie poziomu w CV. U 21 proc. mile widziane są certyfikaty językowe. W tej grupie jednak blisko 70 proc. przyznaje, że dyplom wcale nie oddaje poziomu znajomości języka i często jest pustym papierkiem – wynika z danych Language Abroad.

– Posiadanie certyfikatu FCE, CAE, DELE czy Goethe-Zertrifikat wcale nie oznacza, że kandydat do pracy, na stanowisko, na którym wymagany jest język obcy, zna ten język perfekcyjnie. Przyszły pracodawca nie może, więc wierzyć tylko w wypunktowane w CV dyplomy. Konieczna staje się weryfikacja poziomu znajomości języka. Sprawdzenie, czy osoba chwaląca się bardzo dobrą znajomością niemieckiego ma w ogóle niemiecki akcent, mówi płynnie, zna specjalistyczna terminologię wymaganą w jej zawodzie. A to częsty problem w grupie osób, które w Polsce zdają egzaminy – mówi Halina Juszczyk z Language Abroad.

I dodaje: - Niestety wielu młodych ludzi zdaje też tego typu certyfikaty jeszcze na studiach, chcąc uniknąć egzaminów. Wolą, więc upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Mieć ciekawy dyplom do wpisania w CV i zaliczony egzamin. Tymczasem taki dyplom na nic się zdaje, jeśli nauka do niego kończyła się jedynie na wykuwaniu gramatyki i słówek – mówi Juszczyk.

Test językowy – do you speak?

Dlatego też coraz częściej już na rozmowie kwalifikacyjnej HR-owcy robią przyszłym pracownikom test ze znajomości języka, przechodząc w trakcie spotkania na rozmowę w języku angielskim czy niemieckim. – Certyfikaty nie są dzisiaj żadnym wyróżnikiem w CV, troszkę spowszechniały, tym bardziej, że rynek pracy mocno zasilili filolodzy, mający lepsze przygotowanie językowe niż osoby z takimi dyplomami. Pracodawcy dobrze o tym wiedzą, dlatego też coraz częściej zamiast osobę ze stosem dyplomów, wybierają pracowników po filologii lub takich, którzy spędzili rok lub dwa za granicą – mówi Juszczyk.

Ci drudzy są dziś chętnie poszukiwani przez duże korporacje, w których wymagana jest płynna znajomość języka. – Absolwenci, którzy wyjechali do pracy do Wielkiej Brytanii lub Niemiec i teraz wracają do Polski i szukają tutaj pracy wygrywają rywalizacje o miejsca pracy, na których wymagana jest biegła znajomość języka. Podobnie jest z osobami, które języka obcego uczyły się w zagranicznych szkołach np. w Wielkiej Brytanii lub we Francji. Szefowie doceniają zarówno płynność, z jaką tacy pracownicy posługują się językiem i akcent, którego nie nauczymy się ani na studiach, ani w polskiej szkole językowej – mówi Juszczyk.

Staż językowy w Nowej Zelandii

Te wymagania coraz częściej dotyczą specjalistów- inżynierów, pracowników IT, marketingowców, finansistów i lekarzy. W ponad 90 proc. ogłoszeń na te stanowiska pojawia się dziś wymóg doświadczenia językowego i bardzo dobrej znajomości, najlepiej doświadczenia popartego certyfikatem. Nic, więc dziwnego, że polscy specjaliści coraz częściej zasięgają korepetycji, ale nie w polskich szkołach, a brytyjskich. – W Bournemouth działa szkoła, która co roku przyjmuje kilkadziesiąt tysięcy specjalistów z całego świata na kursy językowe. Z Polski wyjeżdża na nie, co roku grupa kilkuset lekarzy, inżynierów, prawników, managerów i matematyków. Wracają oni nie tylko ze specjalistycznymi certyfikatami, które dokumentują znajomość języka specjalistycznego, ale także nową pozycją CV – doświadczenie językowe i praktykę – tłumaczy Juszczyk.

Coraz częściej grupy polskich specjalistów wyjeżdżające na takie szkolenia łączy naukę z stażem językowym. Tego typu projekty realizowane są dziś nie tylko w Wielkiej Brytanii, ale także w Australii, Nowej Zelandii i USA. – Taki wyjazd połączony z praktyką językową jest nawet 4 razy dłuższy od zwykłego kursu języka specjalistycznego. Żeby przystąpić do stażu w brytyjskiej lub australijskiej firmie, trzeba najpierw zaliczyć minimum 4-tygodniowy kurs. Za staż nie otrzymuje się wynagrodzenia, jest on jednak okazją, żeby nabrać płynności językowej, zwłaszcza w swojej branży – mówi Juszczyk.

Z tego typu edukacji chętnie korzystają przede wszystkim lekarze, managerowie i inżynierowie. – Staż językowy lub praktyka w zagranicznej firmie wzbogaca CV o doświadczenie w pracy w zagranicznej firmie, co więcej jest gwarantem, że przyszły pracownik faktycznie, na co dzień musiał posługiwać się językiem obcym, nabierając przy tym akcentu i ucząc się niezbędnego w swoim fachu słownictwa – mówi Juszczyk.