Zagraniczne firmy ściągają do siebie naszych inżynierów, wypłukują przy tym nasz rynek z fachowców. Dostają oni propozycje pracy w krajach UE, ale też w Australii i Emiratach Arabskich za pensję kilkukrotnie wyższą niż w kraju.
Najwięcej, bo nawet kilkaset osób, chce zatrudnić koncern Borouge z Abu Dhabi. Szuka nie tylko inżynierów z branży wydobywczej, ale też chemicznej, elektrotechnicznej, maszynowej, produkcyjnej, a nawet spożywczej. – Wcześniej firma niemal wyczyściła z inżynierów rynek rumuński i indyjski – mówi Przemysław Osuch z agencji Adecco, która prowadzi nabór na zlecenie Arabów.
Kandydatów nie brakuje, bo zarobki zaczynają się od 5 – 6 tys. dolarów miesięcznie, a najlepsi mogą liczyć na 8 – 10 tys. dolarów netto. To znacznie więcej niż w Polsce, gdzie inżynier zarabia średnio 5 – 6 tys. zł.

Dobre perspektywy mają fachowcy branży chemicznej i kolejowej

Pracodawca stawia jednak warunki: biegła znajomość języka angielskiego i 3 – 5 lat doświadczenia w zawodzie. Podobne wymagania mają przedsiębiorstwa z Finlandii, które szukają fachowców do budowy elektrowni atomowej, a także firmy z Niemiec z branży produkcyjnej, kolejowej i motoryzacyjnej.
Z kolei kanadyjski koncern Bombardier gotów jest przyjąć 50 – 60 specjalistów od automatyki i mechaniki, którzy będą pracować w zakładach w Katowicach, a także w filiach na Ukrainie, Białorusi, w Czechach i na Słowacji.
Sęk w tym, że choć liczba słuchaczy wyższych szkół technicznych od dwóch lat rośnie i w roku 2011 przekroczyła 318,7 tys. osób, to wciąż stanowią oni niespełna 5 proc. absolwentów ogółu studiujących. W 2010 r. polskie uczelnie opuściło 23 tys. inżynierów. – To za mało, żeby pokryć rosnące zapotrzebowanie – przyznaje prof. Jacek Kijeński, prorektor Politechniki Warszawskiej i prezes Stowarzyszenia Inżynierów i Techników Przemysłu Chemicznego.
Pięć lat temu TNS OBOP prognozował, że w 2013 r. zabraknie 46 tys. inżynierów. Od tego czasu zwiększyła się liczba studentów uczelni technicznych, ale nasiliła emigracja zarobkowa. Z szacunków prof. Kijeńskiego wynika, że 2 – 3 lata temu za granicę wyjeżdżało 3 – 5 proc. absolwentów kierunków technicznych, ale ta liczba będzie się zwiększać.
To m.in. efekt lepszej znajomości języków wśród nowej generacji inżynierów i lepszej jakości edukacji. Uczelnie dostosowują swoje programy do potrzeb przemysłu, a nawet konkretnych firm. – Warunkiem dobrej posady jest ciągłe uzupełnianie wiedzy – mówi Kijeński.
Inżynierowie, którzy nie nadążają za postępem, mogą mieć problemy. Ważna jest też sytuacja gospodarcza. W związku z wyhamowaniem inwestycji infrastrukturalnych w Polsce agencje zatrudnienia notują mniejszy popyt na specjalistów branży budowlanej. – W czasie boomu rekrutowaliśmy kilkudziesięciu inżynierów miesięcznie, teraz kilku – mówi Eugenia Zbaraszczuk z Banku Danych o Inżynierach.
Branże, gdzie zapotrzebowanienie rośnie, to motoryzacja i energetyka. Szukają głównie specjalistów od zarządzania produkcją. Utrzymuje się też duży popyt na specjalistów z branży chemicznej (tworzywa sztuczne, kosmetyki) i spożywczej, a także kolejowej. Dobre perspektywy, zdaniem prof. Kijeńskiego, stoją też przed specjalistami od recyklingu, informatyki, elektroniki, a także przed inżynierami od ochrony środowiska czy nowych technologii grzewczych.
Deficyt fachowców na naszym rynku powoduje, że próbujemy ściągać inżynierów z innych krajów. Ale konkurencja jest duża, dlatego firmy pośredniczące w zatrudnieniu próbują ściągać z Zachodu Polaków, którzy kilka czy kilkanaście lat temu wyemigrowali, a teraz byliby skłonni wrócić. Efekty na razie są marne, głównie z powodu płac.