W zeszłym miesiącu przedsiębiorcy zgłosili do urzędów pracy 85,5 tys. ofert zatrudnienia. Było to o 2,3 tys. więcej niż przed rokiem – wynika ze wstępnych danych resortu pracy. Ale w końcu miesiąca ofert było już tylko 42,3 tys. – o 5,4 tys. mniej niż przed rokiem. W efekcie na jedną propozycję zatrudnienia przypadało 51 bezrobotnych.
Sytuacja jest bardzo zróżnicowana regionalnie. Najtrudniej jest w trzech województwach: warmińsko-mazurskim, podlaskim i świętokrzyskim, gdzie na jedną ofertę pracy przypada aż ponad 100 bezrobotnych. Tuż za nimi jest Podkarpacie i Lubelszczyzna, w których liczba osób bez zajęcia na jedną propozycję zatrudnienia jest także bardzo wysoka i wynosi 76 – 86.
– Niekorzystna sytuacja w tych regionach utrzymuje się od lat – ocenia Karolina Sędzimir, ekonomista PKO BP. Głównie dlatego, że na ogół nie ma tam inwestycji, które tworzą nowe miejsca pracy. – Barierą dla ich powstawania jest między innymi zły stan infrastruktury lokalnej, zwłaszcza drogowej – twierdzi Sędzimir. Ale to niejedyny powód. – Przedsiębiorcy tworzą mało miejsc pracy także na innych terenach, ponieważ w gospodarce jest dużo niepewności w związku z kłopotami finansowymi wielu krajów Unii Europejskiej – mówi prof. Zenon Wiśniewski z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu.
Firmy obawiają się zdecydowanego pogorszenia koniunktury na rynkach zagranicznych i w rezultacie spadku zamówień na ich wyroby. Nie zatrudniają więc nowych pracowników, bo gdyby sprawdził się ten scenariusz, miałyby kłopoty z ich szybkim zwolnieniem.
Mała liczba ofert zatrudnienia to także efekt radykalnego ograniczenia środków na aktywne formy przeciwdziałania bezrobociu. W tym roku przeznaczono na ten cel 3,4 mld zł – tylko 200 mln zł więcej niż w roku poprzednim, ale aż o ponad 50 proc. mniej niż w 2010 r. W związku z tym mało jest pieniędzy na subsydiowane etaty: staże, szkolenia, doposażenie miejsc pracy czy na wsparcie finansowe dla bezrobotnych, którzy mają pomysł na własny biznes.

W niektórych regionach na jedną ofertę pracy przypada 100 osób

Nadzwyczaj trudna sytuacja na lokalnych rynkach pracy nie nasila jednak migracji na te tereny, gdzie o płatne zajęcie jest trochę łatwiej. – Najlepiej wykształceni i najbardziej przedsiębiorczy już się w dużej części przenieśli do aglomeracji stwarzających szansę na zdobycie etatu albo wyjechali za granicę – uważa Karolina Sędzimir.
Pozostali nie zmieniają miejsca zamieszkania, bo albo ich na to nie stać, albo nie mają odwagi, aby to zrobić. Bywa też, że muszą się opiekować dziećmi czy starszymi osobami.
Z danych GUS wynika przy tym, że z mobilnością Polaków jest całkiem dobrze. W ubiegłym roku prawie 4 mln osób pracowało w innej gminie niż ta, w której mieszka, pokonując codziennie od kilku do nawet kilkuset kilometrów, aby dotrzeć do miejsca zatrudnienia. Perspektywy nie są dobre. Przy małej liczbie ofert zatrudnienia bezrobocie może się utrzymać na wysokim poziomie. I w końcu roku może wynieść od 12,7 proc. zdaniem jednych analityków lub nawet 13,5 proc. według prognoz innych.