Po ponad czterech miesiącach obowiązywania nowych przepisów o wysyłaniu pracowników do krajów UE polskie firmy nie składają broni. Chociaż mają więcej obowiązków, to nadal działają.
Delegowanie pracy przez kilka lat było tematem gorącego politycznego sporu pomiędzy państwami naszego regionu a zachodem Europy. Spór ten Europa Środkowa przegrała, kiedy z końcem lipca w życie weszły znowelizowane przepisy dyrektywy o pracownikach delegowanych. Zgodnie z nimi firma wysyłająca pracownika do pracy w innym kraju członkowskim po 12 miesiącach delegowania (lub 18, jeśli okres ten zostanie przedłużony) musi stosować wszystkie warunki zatrudnienia wymagane przez prawo państwa, w którym wykonywana jest praca.
Nowelizacja nie oznacza końca delegowania, ale stawia przed polskimi firmami większe wymagania. Zmiana w europejskim prawie to konsekwencja zarzutów ze strony zachodnich państw, że firmy z naszego regionu stosują dumping socjalny, konkurując z zachodnimi niską płacą. Polski rząd odpowiadał zarzutami o protekcjonizm. Polacy stanowią największą grupę narodowościową wśród delegowanych – co piąty wysłany do pracy do innego państwa Unii to Polak. Łącznie liczba delegowanych w UE sięga 3 mln.
Chociaż nowy reżim obowiązuje od ponad czterech miesięcy, wśród polskich przedsiębiorców na razie nie widać radykalnych ruchów. – To jest ciekawe, bo nie widać większej zmiany w sposobie działania polskich firm, nie ma paniki – mówi Marcin Kiełbasa z Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie. W jego ocenie może to być jednak cisza przed burzą wynikająca z automatycznego przedłużenia okresu delegowania o sześć miesięcy w Niemczech, które przyjmują najwięcej pracowników z Polski. Polskie firmy działające za Odrą mają więc czas na dostosowanie się do zmian do 30 stycznia. – Nie nastręcza to specjalnych problemów branży budowlanej, która już dawniej objęta była układami zbiorowymi, ale sygnały od usługodawców są takie, że są oni zmuszeni szukać na własną rękę źródeł prawa, które będą miały zastosowanie do ich pracowników. Chodzi o układy zbiorowe. Jak już je znajdą, to zastosowanie do nich nie nastręcza specjalnych kłopotów. Nie oznacza to jednak, że jest dobrze, bo firmy zamiast świadczyć usługi, poświęcają czas i energię na szukanie właściwych przepisów. Część usługodawców przyjęła strategię „jakoś to będzie”. A dostosowanie działalności do nowej dyrektywy jest jednak konieczne – podkreśla.
Niezmienna jest też sytuacja polskich firm działających na rynku francuskim. Chodzi o podejście instytucji kontrolnych do przedsiębiorstw wykonujących usługi na terenie francuskim, ale niemających tam siedziby. – Podobna sytuacja jest w Holandii: im lepiej firmie się wiedzie, im ma więcej klientów, tym większe podejrzenia budzi i tym chętniej jest ona klasyfikowana jako firma lokalna – dodaje ekspert.
Po uchwaleniu noweli państwom środkowoeuropejskim pozostała jeszcze jedna szansa na powstrzymanie niekorzystnych przepisów – złożenie skargi do Trybunału Sprawiedliwości UE. Zdecydowały się na to Polska i Węgry. Chociaż ostateczny wyrok jeszcze nie zapadł, to w maju rzecznik generalny TSUE wydał opinię, która nie jest po myśli skarżących. Campos Sánchez-Bordona uznał bowiem, że UE miała prawo zmienić reguły delegowania pracowników, biorąc pod uwagę rozwój rynków pracy Unii po kolejnych rozszerzeniach oraz w następstwie kryzysu gospodarczego z 2008 r. Rzecznik zauważył, że niektóre elementy wynagrodzenia pracowników delegowanych po wejściu w życie nowelizacji nadal są odmienne od elementów wynagrodzenia pracowników miejscowych. Z tego powodu nie przestanie całkowicie istnieć przewaga konkurencyjna przedsiębiorstw z mających niższe koszty pracy państw. W większości przypadków orzeczenia TSUE są zbieżne z opiniami rzeczników.
O wiele szerszy jest z kolei front państw przeciwko pakietowi mobilności, który doprecyzowuje, w jakich sytuacjach kierowcę ciężarówki można uznać za pracownika delegowanego. Skargę pod koniec października złożyło siedem państw członkowskich; obok Polski i Węgier są to: Litwa, Bułgaria, Rumunia, Cypr i Malta.