Seniorzy nie poddali się obawom przed zakażeniem, nie zwalniali ich też masowo pracodawcy.
Liczba nowo przyznanych emerytur w I półroczu tego roku wyniosła 117,8 tys. i była niższa o 11,3 proc. niż w I półroczu 2019 ‒ wynika z danych Zakładu Ubezpieczeń Społecznych (w których nie uwzględniono osób, które były wcześniej na rencie i przeszły na emeryturę). To pokazuje, że COVID-19 nie zwiększył zainteresowania pobieraniem świadczeń. Takie sygnały nieoficjalnie docierały z ZUS, ale teraz potwierdzają to dane. ‒ To trochę niezgodne z intuicją i może dziwić, ale jest zgodne z trendami, które widać na rynku pracy. Badania BAEL (aktywności ekonomicznej ludności) pokazały, że seniorzy to jedna z niewielu grup, w których w II kw. tego roku poziom aktywności zawodowej wzrósł, a nie zmalał, i to zarówno rok do roku, jak i kwartał do kwartału – zauważa Andrzej Kubisiak z Polskiego Instytutu Ekonomicznego.
Oczekiwania były przeciwne i to z dwóch powodów. Ponieważ osoby 60 plus są w grupie ryzyka zakażeniem koronawirusem, można było się spodziewać szybszego odpływu na emerytury tej grupy. Można było także oczekiwać, że firmy, które będą miały kłopoty ekonomiczne wywołane epidemią, będą skłaniały do odejścia pracowników, którzy mogą liczyć na materialne zabezpieczenie (choć zgodnie z prawem pracy uzyskanie prawa do emerytury nie może być powodem zwolnienia). Jak podkreśla Andrzej Kubisiak, proces był odwrotny, największa dezaktywizacja pojawiła się wśród najmłodszych pracowników. – W danych GUS mamy dwie grupy szczególnie narażone na bezrobocie: do 30. roku życia oraz 50 plus. W pierwszej wzrost bezrobocia był trzy razy większy niż wśród starszych. W efekcie udział osób 50 plus w całej grupie bezrobotnych spadł. To pokazuje, że COVID nie uderzył w najstarszych i wypychał ich na emerytury, ale najbardziej dotknął młodych – podkreśla Kubisiak. Jak dodaje, podobne zjawisko pokazują statystyki rynku pracy także w innych krajach np. USA, Wielkiej Brytanii czy Szwecji.
Sytuacja na rynku pracy nie musi być jedynym powodem mniejszej liczby nowych świadczeń. Lockdown spowodował, że wiele urzędów, w tym ZUS, działało w trybie zdalnym, więc z tego powodu liczba zgłoszeń mogła być mniejsza. Z naszych rozmów z ZUS wynika jednak, że wpływ tej sytuacji nie musiał być duży, gdyż wnioski można było składać na wiele sposobów. Szczegółowe dane pokazują, że w kwietniu, gdy restrykcje były największe, złożono więcej wniosków niż rok wcześniej, podczas gdy w maju i czerwcu, gdy poluzowano obostrzenia, było ich mniej.
Mogły zadziałać jeszcze dwie przyczyny. ‒ Na mniejszą liczbę występujących o świadczenie mogą także wpływać różnice w liczebności roczników, które uzyskują prawo do emerytury. Możliwe także, że jeszcze w zeszłym roku mieliśmy do czynienia z odłożonym przejściem na emeryturę osób, które uzyskały to prawo zaraz po obniżeniu wieku w latach 2017 i 2018 – podkreśla Piotr Lewandowski z Instytutu Badań Strukturalnych. Jeśli chodzi o pierwszy powód, czyli demograficzny kontekst wniosków emerytalnych, to w 2020 r. prawo do świadczenia nabywają mężczyźni z rocznika 1955. Wówczas urodziło się 793 tys. osób i był to rekord w historii Polski. Z kolei jeśli chodzi o kobiety, prawo do emerytury otrzymują te urodzone w roku 1960, kiedy pojawiło się w Polsce 669 tys. dzieci. Urodzeń wówczas było mniej o ponad 50 tys. niż rok wcześniej. Jednak kobiety z tej liczby to około połowy i należy pamiętać, że nie wszystkie są uprawnione do emerytury z ZUS. Dlatego sama demografia nie tłumaczy mniejszej liczby nowych emerytów.
Poprzednie lata pokazują, że należy spodziewać się zwiększenia liczby wniosków o przyznanie emerytury w II połowie roku. Najwięcej ich spływa we wrześniu, np. w zeszłym roku było to ponad 50 tys. osób, podczas gdy w większości miesięcy jest to między 20 a 30 tys.
Mimo spadku liczby nowo przyznanych świadczeń rok do roku liczba emerytów ogółem wzrosła. W maju wypłacono 5 mln 990 tys. emerytur, podczas gdy rok wcześniej było ich 5 mln 777 tys. To nadal efekt obniżonego w 2017 r. wieku emerytalnego.