Firmy przywracają etaty, płace rosną szybciej, niż oczekiwano. To skutek szybkiego odbicia po wiosennej covidowej zapaści, ale również uboczny efekt wygaszania pomocy z tarcz antykryzysowych.
DGP
Zatrudnienie nadal spada. GUS podał wczoraj, że w lipcu było ono o 2,3 proc. niższe niż rok wcześniej. Ale to mniejszy spadek niż w czerwcu (minus 3,3 proc. rok do roku) i lepszy wynik od oczekiwanego przez ekonomistów, którzy mówili o minus 3 proc. Analitycy policzyli szybko, że to ograniczenie spadku oznacza, że przedsiębiorcy przywrócili w lipcu ok. 66 tys. wcześniej skasowanych etatów. Przy czym owo skasowanie niekoniecznie oznaczało zwolnienia, a mogło być jedynie efektem przeliczenia na pełne etaty ograniczenia czasu pracy, jakie wprowadzano w odpowiedzi na pandemię.
– W lipcu w wielu firmach kończyły się już ograniczenia wymiaru czasu pracy z początku lockdownu – były one często wprowadzane na trzy miesiące – do czerwca – uważa Karol Pogorzelski, ekonomista Banku ING. Poza tym, według niego, teraz pracownicy wracają do pełnego wymiaru czasu pracy z urlopów opiekuńczych, jakie brali na czas zamknięcia szkół i przedszkoli, co też ma wpływ na statystyki zatrudnienia.
– Fakt, że pracodawcy zaczęli przywracać pełne etaty, świadczy też jednak o postępującej odbudowie polskiej gospodarki. W kolejnych miesiącach spodziewamy się dalszej poprawy wskaźnika zatrudnienia – komentował dane GUS ekonomista Banku ING. Do podobnych wniosków doszli też jego koledzy po fachu z Banku Millennium. W swoim raporcie po publikacji danych napisali, że potwierdzają one odradzanie się gospodarki po szoku pandemicznym, a trend ten będzie kontynuowany, choć zapewne w wolniejszym tempie.
„Recesja wywołana pandemią zmniejszy popyt na pracę w kolejnych miesiącach, jednak skala tego zjawiska będzie mniejsza, niż obawiano się na początku pandemii. To m.in. efekt realizacji tarczy finansowej ukierunkowanej na utrzymanie zatrudnienia, ale także struktury gospodarki i niskiego udziału branż najsilniej dotkniętych skutkami pandemii” – uważają ekonomiści Banku Millennium. Ich zdaniem to może oznaczać, że mimo recesji w II kwartale i mocnego pogorszenia koniunktury stopa bezrobocia na koniec roku nie powinna przekroczyć 8 proc.
Jakub Sawulski, kierownik zespołu makroekonomii w Polskim Instytucie Ekonomicznym, również zwraca uwagę na poprawę perspektyw dla zatrudnienia, jaka nastąpiła w ostatnich tygodniach. Przywołuje wyniki badań PIE i Polskiego Funduszu Rozwoju, zgodnie z którymi na początku sierpnia 13 proc. firm deklarowało zwiększenie zatrudnienia, a 6 proc. jego zmniejszenie. – To diametralna zmiana w porównaniu do wcześniejszych miesięcy. Na początku kwietnia chęć zwiększania zatrudnienia deklarowało tylko 2 proc. firm, a zmniejszania aż 28 proc. – podkreśla Sawulski. Ale jego zdaniem problemem rynku pracy jest nadal niska dynamika wzrostu płac. Co prawda zwiększyła się ona w porównaniu z czerwcem – w lipcu pensje poszły w górę o 3,8 proc. w porównaniu do 3,5 proc. miesiąc wcześniej – ale przy ok. 3-proc. inflacji to niewiele. Oznacza to, że realnie płace są niemal w stagnacji. Ekonomista zwraca przy tym uwagę, że sytuacja w poszczególnych branżach nie jest taka sama, wyniki zaniżają prawdopodobnie hotelarstwo i gastronomia, gdzie wcześniej notowano spadek płac (w czerwcu o niemal 4 proc. rok do roku). „Wynik zaniża również sektor transportowy, gdzie wzrost wynosi zaledwie 1,5 proc. rok do roku. W pozostałych branżach dynamika płac stopniowo wraca do przedkryzysowych poziomów” – napisał Sawulski w komentarzu do danych GUS. Karol Pogorzelski z Banku ING zestawił te dane z oczekiwaniami rynku, który spodziewał się dużo wolniejszego odbicia płac (miały one wzrosnąć o 2,9 proc.).