Są szanse na wspólne stanowisko partnerów społecznych w sprawie wzrostu płac w sferze budżetowej o 10 proc. Wzmaga to presję na rząd, który ma decydujący głos w tej sprawie.
Porozumienie byłoby sukcesem Rady Dialogu Społecznego, która obecnie przeżywa kryzys. Konsultacje podwyżek w budżetówce wykazały, że partnerzy społeczni mają w tej sprawie zbliżone stanowiska. Większość organizacji pracodawców oraz dwie z trzech związkowych centrali reprezentowanych w RDS (OPZZ i Forum Związków Zawodowych) wstępnie postulują wzrost wynagrodzeń o 10 proc., a NSZZ „Solidarność” – o 9 proc. Rząd przyjął inną strategię. Z założeń do przyszłorocznego budżetu wynika, że nie chce w 2021 r. podwyższać automatycznie wszystkich pensji o jeden wskaźnik (w tym sensie płace w sferze budżetowej miałyby być zamrożone). Ale w praktyce nie wyklucza to podwyżek „punktowych”, dla wybranych grup zawodowych, sektorów sfery publicznej, stanowisk. Ewentualne porozumienie związków zawodowych i organizacji pracodawców reprezentowanych w RDS może mieć wpływ na te zamierzenia. Gdyby wspólnie uzgodnili wskaźnik, rządowi trudniej byłoby uzasadniać brak jednolitej podwyżki.

Dobre rozmowy

W RDS corocznie konsultowane są trzy zasadnicze – z punktu widzenia płac i świadczeń – wskaźniki. Chodzi o wysokość przyszłorocznej pensji minimalnej, wzrostu wynagrodzeń w sferze budżetowej i waloryzacji emerytur. Pierwsze rozmowy w tych sprawach odbyły się już na prezydium rady oraz w zespole ds. budżetu, wynagrodzeń i świadczeń socjalnych.
– W kwestii płacy minimalnej trudno o konsensus. Negocjacje w sprawie wzrostu płac w sferze budżetowej mogą być bardziej owocne. Wstępne stanowiska partnerów społecznych są zbliżone i rysuje się szansa na porozumienie w tej sprawie – wskazuje prof. Jacek Męcina, doradca zarządu Konfederacji Lewiatan, przewodniczący zespołu ds. budżetu, wynagrodzeń i świadczeń socjalnych RDS.
Istotne znaczenie ma w tym względzie stanowisko organizacji pracodawców. W poprzednich latach rzadko postulowali konkretne rozwiązania w zakresie wynagrodzeń w sferze budżetowej. W końcu to domena rządu, bo przecież to państwo jest pracodawcą zatrudnionych w jednostkach publicznych i to ono – a nie prywatni przedsiębiorcy – płaci im wynagrodzenia. Ale w ostatnim czasie to zaczęło się zmieniać. W zeszłym roku organizacje pracodawców wspólnie zaproponowały, aby wynagrodzenia w budżetówce wzrosły nie mniej niż o 6,1 proc. (o tyle samo, ile – zdaniem zrzeszeń firm – powinna była wzrosnąć płaca minimalna w 2020 r.). W tym roku w trakcie rozpoczętych konsultacji w RDS większość organizacji pracodawców poparła wzrost o 10 proc. lub zapowiedziała, że nie będzie blokować porozumienia w tej sprawie, jeśli pozostali partnerzy uzgodnią wspólne stanowisko (jedynie BCC zaproponowało podwyżkę o wskaźnik inflacji). Jak uzasadniają swoje postulaty?
– Chodzi o zatrzymanie odpływu wykwalifikowanych pracowników ze sfery budżetowej, aby nie spadała jakość usług publicznych. Ta ostatnia ma przecież wpływ na funkcjonowanie biznesu – tłumaczy Arkadiusz Pączka, zastępca dyrektora generalnego Pracodawców RP.
Podkreśla, że w tym względzie warto pomyśleć o prawidłowym mechanizmie kształtowania płac (w pewnym sensie na podobieństwo prywatnych przedsiębiorstw). – Wynagrodzenia powinny rosnąć racjonalnie, np. na podstawie audytu, który wykazałby, w jakich sektorach i dla jakich miejsc pracy konieczne są podwyżki – dodaje.
Stanowisko organizacji pracodawców na pewno wzmoże presję na rząd, który chce utrzymać wizerunek władzy chroniącej zatrudnionych. Trudno byłoby wytłumaczyć tym ostatnim brak jednolitej podwyżki płac w sytuacji, gdy domagają się jej nie tylko związki zawodowe (co jest naturalne), ale też prywatni przedsiębiorcy. Z nieoficjalnych informacji przekazanych w trakcie konsultacji przez przedstawicieli rządu wynika, że ten ostatni planuje podwyżki w niektórych sektorach sfery publicznej (lub na niektórych stanowiskach), ale nie wiadomo, jakie pieniądze na to przeznaczy i czy będą to dodatkowe środki, czy tylko te z rezerw.

Ból głowy

Opinia pracodawców może też jednak wywołać presję po stronie związkowej. NSZZ „Solidarność” domaga się podwyżki, ale o 9 proc., czyli 1 pkt proc. niższej od tej zaproponowanej przez większość pracodawców i dwie pozostałe centrale związkowe. Doszło więc do sytuacji, gdy przedsiębiorcy popierają korzystniejsze rozwiązanie dla pracowników sfery budżetowej niż ogólnopolski związek zawodowy.
– Podwyżka o 10 proc. jest uzasadniona. W ostatniej dekadzie pensje w budżetówce rosły wolniej niż te w przedsiębiorstwach i całej gospodarce oraz wyraźnie wolniej niż PKB oraz płaca minimalna. A jednocześnie w związku z pandemią i tarczami antykryzysowymi jednostkom publicznym przybyło wiele nowych obowiązków ewidencyjnych, sprawozdawczych itp. Jak mają być sprawnie realizowane bez środków na wzrost wynagrodzeń? – wskazuje Norbert Kusiak, dyrektor wydziału polityki gospodarczej i funduszy strukturalnych OPZZ.
Jego zdaniem osiągnięcie porozumienia w sprawie podwyżek byłoby też dobrym sygnałem dla całego dialogu społecznego.
– Mam nadzieję, że uda nam się przekonać wszystkich partnerów społecznych reprezentowanych w RDS, tak aby cała strona społeczna rady przedstawiła wspólne stanowisko – podsumowuje.
DGP