Niemiecki rząd chce ustawowo zagwarantować prawo do pracy zdalnej. Firmy w Hiszpanii i we Francji zamierzają wprowadzić tę opcję na większą skalę.
– Pracuję nad nową ustawą, która zagwarantuje prawo do telepracy. Przedstawię ją na jesieni – zadeklarował w wywiadzie dla niemieckiego tabloidu „Bild” minister pracy RFN, socjaldemokrata Hubertus Heil. – Każdy, kto chce i ma możliwość pracy z domu, powinien mieć do tego prawo. Nawet kiedy pandemia już minie – konkretyzował. Heil proponuje, by pracownicy mogli wybrać, czy chcą pracować tylko i wyłącznie z domu, czy też pojawiać się co jakiś czas w biurze.
Niemiecki minister chce też zagwarantować, by „praca nie wchodziła w życie prywatne”. Pomysł ma poparcie wicekanclerza i ministra finansów, również wywodzącego się z SPD Olafa Scholza. – Kilka ostatnich tygodni pokazało, jak dużo można zdziałać, pracując z domu. To prawdziwe osiągnięcie, z którego nie powinniśmy rezygnować – przekonywał w jednym z wystąpień. Według szacunkowych danych 25 proc. zatrudnionych w Niemczech pracuje obecnie z domu. Przed pandemią koronawirusa odsetek ten był dwa razy niższy.
We Francji i w Hiszpanii nie ma na razie mowy o rozwiązaniach ustawowych, ale tamtejsze firmy same szykują się na większe niż dotychczas wykorzystanie możliwości, jakie daje telepraca. „Praca na odległość powinna stać się normą dla wszystkich obszarów biznesowych, które nie są bezpośrednio związane z produkcją” – oznajmił na jednym z portali społecznościowych Xavier Chéreau, kierownik działu kadr francuskiego koncernu samochodowego PSA.
W przyszłości pracownicy firmy będą musieli uzasadnić, dlaczego przychodzą do biura, a nie dlaczego pozostają w domu. PSA, producent Citroëna, Opla i Peugeota, chce ograniczyć obecność pracowników w biurze do półtora dnia w tygodniu. I nie chodzi tylko o względy bezpieczeństwa. Praca z domu po prostu sprawdza się w przypadku większości pracowników biurowych. Dodatkowo pozwala zrezygnować z uciążliwych dojazdów, a dla firm oznacza wymierne oszczędności na rachunkach za ogrzewanie i prąd.
Zarządcy nieruchomości biurowych w Hiszpanii zakładają, że styl pracy taki, jak przed pandemią, nie wróci prędko, jeśli w ogóle wróci. – Telepraca pozwala na zachowanie produktywności w zawodach, gdzie głównymi narzędziami są komputer i biurko. Efektywność jest bardzo podobna, więc menedżerowie nie spieszą się ze ściąganiem ludzi do biur – mówił w rozmowie z dziennikiem „El País” Guzmán de Yarza z JLL, firmy doradczej na rynku deweloperskim, zarządzania i handlu nieruchomościami. Jak ujawnił de Yara, hiszpańscy właściciele biurowców już zmniejszają pojemność biur o 30–50 proc.
Mimo zachodzących zmian w systemie pracy analitycy nie przewidują w najbliższym czasie załamania na rynku nieruchomości biurowych. Według Bulwiengesy, niemieckiej firmy zajmującej się doradztwem i badaniami w tej branży, telepraca nie oznacza automatycznej i natychmiastowej rezygnacji z powierzchni biurowej. Decydującym czynnikiem będzie raczej koniunktura – to, czy firmy będą zatrudniać, czy zwalniać. Można się też spodziewać bardziej elastycznych przepisów, ale nie tego, że wszyscy nagle zaczną pracować z domu. Zwłaszcza że nie wszyscy chcą.
Sondaż przeprowadzony w Hiszpanii na zlecenie firmy konsultingowej Cushman & Wakefield pokazuje, że tylko 16 proc. ludzi pracujących w biurach chciałoby przerzucić się całkowicie na pracę z domu. Z kolei w Niemczech, gdzie ze względu na uwarunkowania kulturowe wszelkie nowinki w podejściu do pracy zawodowej są traktowane z rezerwą, pomysły rządu trafiają na największy opór u pracodawców.
– Odgrzewanie politycznych rozwiązań sprzed lat jest błędem. Potrzebujemy moratorium na obciążenia zamiast dalszych wymagań ograniczających wzrost i elastyczność. Sama telepraca nie utrzyma gospodarki na chodzie – oświadczył Steffen Kampeter, dyrektor Federalnego Zrzeszenia Niemieckich Organizacji Pracodawców (BDA). Jego zdaniem w interesie pracodawców i pracowników leży korzystanie z pracy mobilnej tam, gdzie jest to możliwe i rozsądne. Należy jednak przy tym uwzględnić kwestie operacyjne i życzenia klientów.