Listonosze boją się zakażenia koronawirusem w pracy. Perspektywa wyborów korespondencyjnych jeszcze pogarsza sytuację.
Najpierw nadzwyczajne walne zgromadzenie Poczty Polskiej zmieniło skład rady nadzorczej: Pawła Calskiego zastąpił wiceminister obrony Tomasz Zdzikot. Tego samego piątkowego wieczoru rada przyjęła dymisję prezesa spółki Przemysława Sypniewskiego i oddelegowała na jego miejsce Tomasza Zdzikota. Powodów zmian nie podano. Nieoficjalnie mówi się, że współpracownik ministra Mariusza Błaszczaka (był z nim też w MSWiA) ma dopilnować, by Poczta spełniła swoje zadanie w wyborach prezydenckich, do których prze prezes Jarosław Kaczyński.
Na głosowanie czeka projekt ustawy posłów PiS, zgodnie z którym będą to wybory korespondencyjne. Jeśli Sejm go przyjmie, Poczta będzie musiała kilka dni wcześniej doręczyć pakiety wyborcze wszystkim uprawnionym do głosowania, a 10 maja zbierać je ze skrzynek i przekazywać komisjom nie rzadziej niż co trzy godziny.
Tymczasem i bez tego pocztowcy w czasie epidemii codziennie mierzą się z zagrożeniem. Z powodu wysokiej absencji operator skrócił czas otwarcia urzędów. By nie narażać ludzi, nie dostarcza też przesyłek pod adresy objęte kwarantanną. – Najważniejsze jest bezpieczeństwo. Dokładamy wszelkich starań, by na bieżąco zaopatrywać naszych pracowników w środki dezynfekujące, maseczki i rękawiczki – zapewnia Artur Więckowski, dyrektor pionu sprzedaży. Na środki ochrony osobistej przeznaczono dotychczas 50 mln zł, w tym po 50 zł dla pracownika na indywidualne zakupy. Za pracę w obliczu epidemii listonosze, kierowcy, pracownicy placówek pocztowych, sortowni oraz ochrony dostaną 300 zł brutto dodatku za marzec i 400 zł za kwiecień.
– Jakie to ma znaczenie, ile Poczta wydała. Ważne, by ludzie mieli konieczne środki bezpieczeństwa. A nie mają – kontruje Piotr Moniuszko, przewodniczący Wolnego Związku Zawodowego Pracowników Poczty. – We wtorek dostaliśmy informację z urzędu, gdzie pracuje kilkudziesięciu listonoszy, a maseczki jeszcze tam nie dotarły. Mamy też sygnały, że brakuje płynu do dezynfekcji, a rękawiczki są albo za duże, albo za małe, i szybko się drą o kanty kopert. Publicznie ludzie nie mogą się poskarżyć, bo ryzykują utratą pracy. Ale boją się zakażenia, nie są przecież ze stali – mówi.
Moniuszko nie pracuje już jako listonosz, bo Poczta pod koniec ub.r. zwolniła go dyscyplinarnie za krytykę firmy (trwa sprawa sądowa). – Gdybym nadal był listonoszem, wątpię, czy zapukałbym teraz do jakichkolwiek drzwi. Unikałbym kontaktu z klientami ze względu na siebie i na nich – przecież listonosz może się zarazić od jednej osoby, nie mieć objawów choroby i przenieść ją kolejnym osobom. Zwłaszcza że informacji o kwarantannie nie ma na bieżąco: mamy sygnały od pracowników, że opóźnienia sięgają tygodnia i dwóch. I wtedy listonosz łapie się za głowę: „Ja tam byłem!”. Poza tym są jeszcze zakażeni, którzy przechodzą chorobę łagodnie, więc pozostają w domach. O nich pocztowcy również nie mają informacji – opowiada.
– Wszelkie zgłoszenia pracowników lub przedstawicieli organizacji związkowych w sprawie zaopatrzenia w środki ochrony są na bieżąco weryfikowane – zapewnia rzeczniczka spółki Justyna Siwek. Dodaje, że rękawiczki są kupowane w różnych rozmiarach. – Listy adresów, pod którymi przebywają osoby objęte kwarantanną, początkowo były sporządzane we współpracy z lokalnymi służbami sanitarnymi. Wszelkie sygnały od pracowników na temat nieścisłości na tych listach były na bieżąco weryfikowane. Obecnie Poczta otrzymuje bazę adresową z Ministerstwa Zdrowia codziennie wieczorem, tak aby rano listonosze i kurierzy mogli otrzymać najbardziej aktualne dane – dodaje.
Dotychczas koronawirusem zaraziło się kilku pocztowców. – W każdym przypadku została sporządzona lista współpracowników, którzy mieli kontakt z osobą zakażoną, pracownicy ci decyzją służb sanitarnych przebywają na kwarantannie – podaje rzeczniczka. – Placówki są zamykane jedynie ze względów sanitarnych po stwierdzeniu zarażenia u jednego z pracowników, ale po dezynfekcji są w miarę możliwości uruchamiane. Taka sytuacja miała miejsce w Świdniku – dodaje.
W tych warunkach wybory będą nie lada wyzwaniem. – Uprawnionych do głosowania jest ok. 30 mln. To jest ogromny projekt, już by trzeba przygotowywać przesyłki z kartami do głosowania, listy adresowe, przygotować dystrybucję. Na dodatek głosowanie odbywa się w niedzielę, gdy pocztowcy mają wolne. Moim zdaniem logistycznie Poczta temu nie podoła – uważa Piotr Moniuszko.
– Proces przygotowania wyborów korespondencyjnych to nie tylko obowiązki leżące po stronie Poczty Polskiej. Rola Poczty ogranicza się do doręczenia przesyłek pod wskazany adres, a następnie odniesienia ich do obwodowych komisji – stwierdza Justyna Siwek.
Poczta nie dostarcza przesyłek pod adresy objęte kwarantanną