Pobieżna analiza programów wyborczych głównych obozów politycznych może sugerować, że kwestie pracy zajmują wnich centralne miejsce. Dyskusje koncentrują się wokół skokowej podwyżki płacy minimalnej iobniżki (lub podwyżki) składek ZUS. Wpraktyce jednak otych kwestiach mówi się wkontekście ekonomicznym isocjalnym, anie pracowniczym. Wsprawie istotnych zmian wwarunkach świadczenia pracy główne partie wymownie milczą lub przedstawiają propozycje odrugorzędnym znaczeniu, które mogą jednak przysporzyć dodatkowych głosów. Politycy uznali, że również wkwestiach zatrudnienia bardziej opłaca się coś „dać” wyborcom zamiast im coś „zmienić”.
Głównym „biorcą” w środowisku pracy –jak od lat –ma być rodzic. PiS proponuje, aby każdy opiekun dziecka w wieku 1–3 lata mógł wnioskować do pracodawcy o umożliwienie mu świadczenia obowiązków z domu (w formie telepracy). Firma mogłaby mu odmówić tylko wtedy, gdy charakter wykonywanych zadań to uniemożliwia. Na papierze wydaje się, że to atrakcyjny, nowy przywilej, ale autorzy programu PiS sprytnie pominęli fakt, że już teraz każdy pracownik może wnioskować o telepracę, a firma ma prawo im odmówić. Zaproponowana zmiana sprowadza się do tego, że rodzicowi małego dziecka można będzie odmówić z powodu rodzaju jego pracy i na piśmie. Podobny sposób działania przyjęła najgroźniejsza sondażowo konkurencja, czyli KO. Koalicja chce, aby mężczyźni mieli zagwarantowane dwa miesiące urlopu rodzicielskiego. Sprytnie pomija to, że tego typu rozwiązanie będzie musiał wprowadzić każdy rząd, który wygra najbliższe wybory. Zmusza nas bowiem do tego uchwalona w tym roku dyrektywa unijna, która przewiduje, że każdy z rodziców (czyli także ojciec) musi mieć zagwarantowane co najmniej dwa miesiące urlopu rodzicielskiego. To zatem mus, a nie prezent od KO. Jednocześnie najwyższa pora przypomnieć politykom, że kodeks pracy to nie kodeks rodzinny. Jego celem jest uregulowanie zasad zatrudnienia wszystkich osób, a nie tylko tych posiadających małe dzieci. Uprawienia rodzicielskie są oczywiście ważne z punktu widzenia polityki demograficznej, ale jedyne istotne zmiany, jakie wprowadzono w ostatniej dekadzie do k.p., dotyczą rodziców (urlopy ojcowskie, rodzicielskie, ochrona po powrocie do pracy itp.; jedynym wyjątkiem jest ograniczenie pracy na czasokreślony).
Za istotny postulat –choć z nieco innych względów –trudno też uznać propozycję likwidacji luki płacowej wzarobkach kobiet imężczyzn. Otym, że to tylko chwytliwe hasło, przekonują przedstawione przez polityków metody likwidacji różnic. PiS chce m.in., by pracodawcy raportowali owystępujących unich rozbieżnościach, aKO bardzo mgliście wspomina wswoim programie owalce ze stereotypami i o transparentności wustalaniu płac oraz parytetach winstytucjach publicznych. Luka płacowa to oczywiście ważny problem, ale bez wątpienia nie najważniejsza bolączka polskiego rynku pracy (różnice wpłacach wPolsce są niskie na tle innych państw rozwiniętych iwciąż się zmniejszają). Ale czy nie jest miło ogłosić wświetle jupitetrów, że kobiety będą zarabiać więcej?
Tych najbardziej dotkliwych problemów politycy nie dostrzegają. Nasz uchwalony za Gierka kodeks nie nadąża za dynamicznymi zmianami na rynku –odchodzeniem od dotychczasowego modelu czasu pracy (rozumianego jako 8-godzinna dniówka przy jednym stanowisku), nadużywaniem umów cywilnoprawnych i samozatrudnienia, pracą za pośrednictwem internetu, fragmentaryzacją zadań. Rozwiązań w tych sprawach na próżno szukać w programach partii. A przecież od tego będzie zależeć, jak poradzimy sobie w globalizującym się świecie. Chowanie głowy w piasek i dorzucanie kolejnych przywilejów opłaca się tylko na krótkąmetę.