Twórcy coraz częściej podejmują próby opowiadania o powstaniu warszawskim językiem popkultury. Z różnym skutkiem.
okładka Magazyn 2 sierpnia 2019 / Dziennik Gazeta Prawna
Wojna uwieczniona na fotografii, płótnie malarskim czy w komiksie nie wydaje się tak straszna jak w rzeczywistości. Można ją oswoić, a nawet polubić. W komunikacji multimedialnej kategorie dobra i zła tracą na znaczeniu – liczy się inne kryterium: atrakcyjne czy sztampowe. Historia, aby nie zostać zapomniana, coraz śmielej wchodzi w popkulturę. Muzea stają się interaktywne, a bohaterowie dziejów schodzą z pomników i odradzają się na efektownych muralach.
W ostatnich latach materiałem o wyjątkowym potencjale do twórczych eksperymentów stało się powstanie warszawskie. Najświeższy przykład tego trendu to wydana pod koniec lipca nowa płyta Michała Urbaniaka „For Warsaw with Love”. Jest ona częścią cyklu projektów muzycznych Pamiętamy’44 przygotowywanych w ramach obchodów 75. rocznicy walk o stolicę.

Historia na eksport

Wybitny polski muzyk zaprosił do współpracy przy albumie wielkie gwiazdy amerykańskiego jazzu – Herbiego Hancocka, Lenny’ego White’a, Marcusa Millera i Michaela „Patchesa” Stewarta. – Przystępując do tego projektu, chciałem pokazać Polskę światu. Ale bez moich amerykańskich kolegów to by nie miało siły przebicia – przyznaje Urbaniak. W opisie płyty przypomina, że urodził się w Warszawie, ale w przeddzień wybuchu powstania mama wywiozła go ze stolicy i być może w ten sposób uratowała mu życie. – Wszyscy amerykańscy uczestnicy sesji nagraniowej dostali list, w którym opisałem mój życiorys związany z powstaniem. Biorąc udział w tym projekcie, złożyli hołd naszej historii. Aż się przeraziłem, kiedy 22-letni raper tak się wczuł, że zaczął rapować fragmenty po polsku – śmieje się muzyk.
Na „For Warsaw with Love” pełno jest różnych nawiązań do polskiej powojennej historii – np. w postaci sampla z piosenki „Czerwony autobus” Chóru Czejanda. Takim właśnie autobusem Urbaniak wyruszył z Warszawy w wielki świat. Polskie akcenty muzyczne wplecione są w nowe interpretacje popularnych standardów jazzowych („Round Midnight” Theloniousa Monka czy „Blue in Green” Milesa Daviesa i Billa Evansa), które nadają płycie bardziej uniwersalny, czytelny dla międzynarodowej publiczności charakter.
Muzycy uczestniczący w nagrywaniu albumu to głównie Afroamerykanie, którym nasza walka o wolność kojarzy się z ich walką o godność. – Nawet niedawno, przy okazji rocznicy wysłania misji Apollo 11 w kosmos, wróciły wspomnienia, jak to czarni protestowali, że białasy lecą na księżyc i wydają na to dużo pieniędzy, a oni nie mają z czego żyć. Stąd utwór „Red Bus to Freedom” otwierający płytę był wspólnym przeżyciem – opowiada Urbaniak. Jak zaznacza muzyk, Amerykanie wiedzą niewiele na temat polskiej historii, dlatego ma nadzieję, że nowy album ukaże się też w USA i dzięki temu powstanie warszawskie zaistnieje w świadomości odbiorców kultury na całym świecie.
Za granicą jednym z pierwszych zespołów, który zaczął inspirować się naszymi doświadczeniami wojennymi, była szwedzka grupa heavymetalowa Sabaton. W klipie do piosenki „Uprising” muzycy wykorzystali fragment archiwalnej kroniki filmowej, pokazującej szturm nazistów w czasie walk o Warszawę. W 2014 r. tematyką powstania zajęła się również kultowa słoweńska grupa Laibach, często wykorzystująca w swojej twórczości symbole totalitarne, aby obnażać komunistyczne i faszystowskie systemy władzy. Na zamówienie Narodowego Centrum Kultury formacja przygotowała album złożony z trzech utworów, m.in. „Warszawskie dzieci”, zaśpiewane (częściowo po polsku) przez wokalistę Milana Frasa. W nagranie wkomponowano fragmenty przetłumaczonej na angielski żołnierskiej pieśni frontowej „Serce w plecaku”, której towarzyszyła fortepianowa muzyka Chopina. Projekt sfinansowało Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, licząc, że światowej sławy zespół uczyni z polskiej historii globalną baśń o heroizmie skazanych na męczeńską śmierć bohaterów. W jakimś stopniu się to udało, bo kupnem płyty zainteresowali się fani Laibacha z wielu krajów. Zamówienia napływały m.in. z Belgii, Francji, Nowej Zelandii czy Chorwacji.
Polscy artyści – przy współpracy z Muzeum Powstania Warszawskiego – już od lat starają się przełożyć pamięć o wystąpieniu zbrojnym stolicy na język muzyczny. Trzy lata temu zespół VooVoo nagrał album „Placówka 44”, zainspirowany wierszami żołnierzy zgłoszonymi na konkurs poetycki zorganizowany pod taką właśnie nazwą w sierpniu 1944 r. Piosenki „Dziś idę walczyć, mamo”, „Do szturmu” czy „Palec na cynglu” brzmią jak napisane współcześnie dżingle z telewizyjnej reklamy. Rok później z powstaniem zmierzyła się wokalistka Mikromusic Natalia Grosiak, raper Miuosh i multiinstrumentalista Andrzej Smolik. Wspólnymi siłami stworzyli oni album „Historie” – ponadczasową opowieść ubraną w elektroniczne aranżacje i rapowane dialogi, która mówi o utracie bliskiej osoby, przymusowej emigracji i spotkaniu po latach.
Od płyty „Powstanie Warszawskie” w 2005 r. zaczęła się też wielka kariera Lao Che. Nie był to pierwszy concept album na historyczny temat w dorobku zespołu. Najpierw w 2002 r. formacja wydała płytę „Gusła” osnutą wokół wątków narodowych i cytatów z Mickiewicza, Słowackiego czy Sienkiewicza. W 2008 r. frontman Lao Che Hubert „Spięty” Dobaczewski razem z kolegami sięgnęli po znane metafory religijne, aby zdefiniować duchowość na albumie „Gospel”. Ostatnio wykorzystali nawiązania historyczne, aby opowiedzieć o współczesnej kondycji naszego społeczeństwa zaprzęgniętego do polsko-polskiej wojenki na „Wiedzy o społeczeństwie”. – Stosuję w tekstach „zabieg haczykowy”, czyli szukam znanych fraz, które weszły do mowy potocznej albo funkcjonują jako symbole w popkulturze – tak „Spięty” próbuje wyjaśnić fenomen popularności swojego zespołu. – Do tej pory głęboko siedzą we mnie obrazy z filmu „Potop” i wszystkie użyte tam chwyty. Tytuły piosenek i cytaty muszą być chwytliwe, żeby z płyty nie wyzierała szkolna nuda. Historia podana prosto z książki jest mało interesująca, bo nie nadąża za ciągle zmieniającą się rzeczywistością – mówi frontman Lao Che.
Inna sprawa, że teraz nawet w kulturze przeszłość nierzadko bywa wykorzystywana do doraźnych celów politycznych. – Nie dawaliśmy się w coś takiego wkręcić. Zresztą kiedy nagrywaliśmy „Powstanie Warszawskie”, nie było tak silnych prądów narodowych jak obecnie. Dziś panuje moda na patriotyzm dla wybranych, ale jest to krótkotrwałe budowanie tożsamości. Niestety nie mamy wpływu na to, że nasze „haczyki popkulturowe” w stylu: „Bij szkopów, mścij braci!” są bezrefleksyjnie przenoszone na współczesne spory – mówi „Spięty”.
Czy przemycanie elementów historii na płytach może być atrakcyjną formą edukacji dla najmłodszego pokolenia? – Słyszałem, że młodzież omawia na lekcjach nasze piosenki. Ósmoklasiści jednej ze szkół pochylali się nad utworem „Kapitan Polska”, inni recytowali „Godzinę W”. Myślę, że przyszłym pokoleniom nie grozi wpadnięcie w dziurę historyczną. Brzechwa, którego przypomnieliśmy na jednej z płyt, nadal będzie czytany dzieciom na dobranoc. Choć moja 10-letnia córka po powrocie z kolonii jest zakochana w Billie Eilish i na okrągło słucha jej piosenek. To jest właśnie siła popkultury – wyjaśnia Dobaczewski.

Popkulturowa misja

Od narodowego zadęcia i patriotycznego patosu chciał uciec w swoich piosenkach Michał Kowalonek. Na pierwszej solowej płycie „O miłości w czasach powstania” były wokalista zespołu Myslovitz od razu uderzył we wrażliwą nutę. Album ma przybliżyć powstanie wielkopolskie – jedno z nielicznych, w których Polakom udało się odnieść zwycięstwo. – Nie chciałem, żeby wyszła z tego lekcja historii. W moich piosenkach nie ma dat do wkuwania ani wchodzenia w politykę. To są utwory o niedocenionej roli kobiet, które były paliwem powstania, o czym się zapomina. Jest także wątek miłości ojca do syna oraz uczucia, które zaiskrzyło między powstańcem a sanitariuszką – opowiada Kowalonek.
Płyta powstała za pieniądze z grantu wygranego przez muzyka w konkursie wydziału kultury urzędu miejskiego w Poznaniu, ale artysta zaznacza, że nie działał z pobudek koniunkturalnych. Poruszona tematyka pozostaje mu szczególnie bliska, bo pochodzi z wielkopolskich Rakoniewic i może poszczycić się tym, że jest wnukiem powstańca. Pewne wątki osobiste są na płycie zręcznie zakamuflowane. Kowalonek sam podpisał się pod kilkoma tekstami piosenek, ale czerpał też m.in. z twórczości Romana Wilkanowicza – współorganizatora powstania wielkopolskiego, poety, grafika i dziennikarza.
Muzyk przekonuje, że ma popkulturową misję do wykonania. – Jeżdżę po kraju i widzę Polaków niezadowolonych z siebie. Chcę, aby posłuchali tej płyty i odłożyli bagnety na bok, bo wszyscy jesteśmy spadkobiercami tego udanego powstańczego zrywu w Wielkopolsce. Nieważne, skąd pochodzimy i gdzie mieszkamy – tłumaczy muzyk. – Staram się więcej mówić niż grać. Czasami pytam publiczność, co wie o powstaniu. I wtedy zapada cisza. A czasami ludzie sami podchodzą i dzielą się swoimi opowieściami. Razem od siebie uczymy się historii – relacjonuje Kowalonek.
Artysta postanowił też zorganizować historyczno-filmowe warsztaty dla młodzieży w wieku 17–18 lat. Nastolatki miały się nauczyć animacji poklatkowej na przykładzie teledysku do jednej z piosenek Kowalonka, co wymagało też przedyskutowania wątków powstańczych. – Młodzi chętnie brali udział w tych pogadankach. Udało się zebrać inteligentną grupę ludzi. Jestem za przekazywaniem wiedzy w oparciu o budowanie relacji, a nie system nakazowo-rozdzielczym. Idealny nauczyciel historii powinien być mentorem jak mistrz, którzy uczy wschodnich sztuk walki – twierdzi muzyk.

Klęska wideo

O ile muzyka wychodzi z konfrontacji z historią zwycięsko, o tyle gry komputerowe radzą sobie z nią znacznie gorzej. Polska branża, słynąca z produkcji osadzonych w świecie fantasy (czego najlepszym przykładem „Wiedźmin”) nie stworzyła jeszcze gry wideo opartej na motywach naszych dziejów, z której moglibyśmy być szczerze dumni.
Gracze wiele obiecywali sobie po „Uprising44: The Silent Shadows”. Produkcja miała pozwolić im wcielić się w żołnierzy Armii Krajowej, zarządzać działaniami grup powstańców rozmieszczonych w całej stolicy, dowodzić obroną pozycji i ukrywać się przed nieprzyjacielem w rozległej sieci miejskich kanałów. W przygotowaniu „Uprising44” wzięło udział kilkudziesięciu aktorów dubbingowych z Teatru Polskiego Radia oraz członkowie zespołu Afromental. Chociaż twórcy dopieścili wiele szczegółów – zadbali nawet, aby bohaterowie posługiwali się gwarą warszawską z tamtego okresu oraz wykorzystali oryginalne dialogi nazistów – całą produkcję i tak oceniono bardzo nisko. Autorów gry krytykowano przede wszystkim za techniczne wpadki, słabą oprawę audiowizualną oraz zerową wartość historyczną i edukacyjną. Na przykład producenci całkowicie pominęli żołnierzy Armii Czerwonej, a to przecież w dużej mierze przez bierność Sowietów powstanie zakończyło się druzgocącą klęską. Gra została stworzona na peceta pod Windowsa, bo wersji przeznaczonej na konsolę Xbox360 nie udało się dokończyć. Produkcji nie uratowała nawet ścieżka dźwiękowa współautorstwa Marcina Przybyłowicza – tego samego, który odpowiadał za muzykę do „Wiedźmina”.
Również inna gra odwołująca się do tematyki powstania warszawskiego – „Enemy Front” – nie sprostała oczekiwaniom rynku. Mimo że była to produkcja polsko-brytyjska, więc można było się spodziewać większego rozmachu. Głównym bohaterem tej gry jest amerykański korespondent, który przyleciał do Europy relacjonować przebieg II wojny światowej. Recenzentów „Enemy Front” irytowała jednak widoczna na każdym kroku schematyczność. W grze wideo przeciwnik strzela jeszcze celniej i broni się skuteczniej niż w filmowej zabijance. Na kiepskie wrażenie ogólne nałożyły się słaba grafika i niedopracowane animacje postaci. W efekcie gra nie przyczyniła się do wypromowania na świecie wiedzy o powstaniu. – Niestety nie ma godnej polecenia produkcji skupiającej się w całości na polskiej historii – przyznaje Łukasz Gołąbiowski z magazynu „Komputer Świat”. – Choć tematykę tę poruszano wielokrotnie, nigdy z podobnych eksperymentów nie powstało coś, co mogłoby bronić się zarówno pod kątem jakościowym, jak i edukacyjnym. Na pocieszenie trzeba powiedzieć, że polskie wątki historyczne z powodzeniem wykorzystano w kilku naprawdę udanych produkcjach. Najbardziej wyrazisty przykład to seria gier strategicznych „Sid Meier’s Civilization”. W piątej i szóstej odsłonie cyklu możemy m.in. poprowadzić polską cywilizację przez kolejne epoki, sterować jej rozwojem technologicznym i zasięgiem terytorialnym. Gra w teorii pozwala na dość mocne manipulowanie historią, ale charakterystyczne dla naszego kraju jednostki wojskowe czy zabytki zostały odwzorowane z pełnym poszanowaniem faktów – mówi Gołąbiowski.
Z ciepłym przyjęciem spotkała się też gra przygodowa „My Memory of Us”, stworzona przez warszawskie studio Juggler Games. Opowiada ona o przyjaźni dwójki dzieci w getcie warszawskim. Zadaniem gracza jest pomóc parze pokonać napotkane przeszkody i rozwiązać zagadki logiczne. Czarno-biała oprawa graficzna oddająca okrucieństwo wojny oraz zaadaptowanie tradycyjnych melodii żydowskich przysporzyły produkcji wielu entuzjastycznych recenzji, ale nie przełożyły się na dużą sprzedaż.
We wrześniu na rynku pojawi się kolejna gra strategiczna z elementami RPG (role-playing game) zainspirowana powstaniem warszawskim – „Warsaw”. Produkcja ta wyraźnie bazuje na wzorcach zastosowanych w „Darkest Dungeon”, światowego hitu ostatnich lat, sprzedanego w kilku milionach egzemplarzy. Czy „Warsaw” powtórzy ten sukces? – Gry skupiające się na historii radzą sobie na rynku przyzwoicie, ale z pewnością nie należą do ścisłej czołówki. Zdecydowanie większą popularnością cieszą się produkcje fantasy oraz science fiction, choć twórcy coraz częściej decydują się na mieszanie obu tych gatunków i osadzanie ich w kontekście historycznym. Przykładem może być szalenie popularna seria „Assassin’s Creed” – tłumaczy Gołąbiowski.