- Często nie wiadomo, które wydatki można odliczyć, a interpretacje podatkowe bywają ze sobą sprzeczne - mówi Grzegorz Kuś dla DGP.
fot. Tomasz Pikula/Materiały prasowe Grzegorz Kuś, radca prawny, doradca podatkowy, PwC / DGP
W rozliczeniu za 2018 r. z ulgi B+R skorzystało niespełna 1 tys. podatników CIT, czyli prawie trzy czwarte więcej niż rok wcześniej. Czy to dużo?
Nie, jeżeli weźmiemy pod uwagę to, że w Polsce funkcjonuje 4–5 tys. dużych firm (tj. zatrudniających powyżej 250 pracowników), a małych i średnich jest kilkaset tysięcy. Właściwie każda firma stawia na rozwój produktów i wdrożenie nowych pomysłów. Większość prowadzi działalność innowacyjną. Dane dotyczące korzystania z ulgi B+R powinny być więc bardziej optymistyczne. Samo Ministerstwo Finansów się spodziewało, że preferencja będzie wykorzystywana w szerszym zakresie. Wskazywały na to szacunki przedstawione wraz z projektem nowelizacji przepisów o uldze, która weszła w życie w 2018 r. Resort zakładał, że w związku z korzystaniem przez przedsiębiorców z ulgi B+R do budżetu wpłynie ok. 1 mld zł mniej z CIT. Tymczasem z najświeższych danych wynika, że podatnicy skorzystali jedynie z jednej trzeciej tej kwoty (316 mln zł).
Oczywiście wartości te mogą się jeszcze zmienić, ponieważ nadal przedsiębiorcy mogą korygować swoje rozliczenia i odliczyć więcej, ale nie sądzę, żeby przyrost był istotny.
Jak pan sądzi, z czego wynika niska wciąż popularność ulgi?
Są dwa główne powody. Pierwszym jest niejasność przepisów i sprzeczność niektórych interpretacji wydawanych przez dyrektora Krajowej Informacji Skarbowej.
Jakich zagadnień to dotyczy?
Przykładowo składników wynagrodzeń, które można odliczyć w ramach ulgi. Ostatnio otrzymaliśmy wykładnię dyrektora KIS, zgodnie z którą nie można rozliczyć w ramach ulgi B+R ekwiwalentu za niewykorzystany urlop, nawet jak pracownik zajmuje się wyłącznie działalnością B+R w ramach swoich obowiązków. Dotychczasowe interpretacje wskazywały natomiast, że jest to możliwe. Podobnie organy potwierdzały, że jeżeli pracownik zatrudniony w laboratorium zajmuje się tylko działalnością B+R, to w zasadzie cała jego roczna pensja jest kosztem kwalifikowanym. Z najnowszego stanowiska fiskusa wynika, że trzeba pominąć tę część wynagrodzenia, które przypada na czas urlopu.
Niedawno WSA w Warszawie potwierdził, że w kosztach kwalifikowanych można ujmować także tę część wynagrodzenia, która przypada na czas urlopu, choroby lub innej usprawiedliwionej nieobecności (wyrok z 19 czerwca 2019 r., sygn. akt III SA/Wa 2665/18). Tak samo orzekł wcześniej WSA w Szczecinie w wyroku z 13 lutego 2019 r. (sygn. I SA/Sz 835/18).
Wyroki te wskazują na to, że KIS nieprawidłowo interpretuje pojęcie czasu pracy. Kluczowe w tym zakresie powinny być regulacje kodeksu pracy, według których urlop nie jest czasem pracy, więc we wszelkich kalkulacjach powinna być pomijana nieobecność (urlop, choroba itp.). Generalnie jest dużo wątpliwości co do tego, co można odliczyć i jak prowadzić ewidencję.
Problemem jest też definicja działalności badawczo-rozwojowej. Niedawno zwracały na to uwagę na łamach DGP ekspertki Konfederacji Lewiatan („Problem z podatkową ulgą zaczyna się od definicji”, DGP nr 133/2019).
To prawda. Z jednej strony definicja jest bardzo szeroka i wiele działań może się kwalifikować do ulgi. Z drugiej strony, gdy wnikniemy w szczegóły definicji i zobaczymy, jak fiskus je interpretuje, nabieramy wiele wątpliwości. Przykładowo, działalność musi być wykonywana systematycznie, przy czym pojęcie systematyczności nie jest nigdzie wyjaśnione. To prowadzi do paradoksalnych interpretacji. Podam przykład podatnika, który dostał od organu państwowego dotację na projekt badawczo-rozwojowy. Był to jego jedyny taki projekt. Dyrektor KIS uznał, że jest to działalność incydentalna i ulga się nie należy. Nie ma znaczenia, że projekt będzie realizowany przez cztery lata (interpretacja o sygn. 0114-KDIP2-1.4010.203.2018.1.JS).
Takie podejście fiskusa jest sprzeczne z celem ulgi. Powinno być bezdyskusyjne, że jeśli podatnik otrzymuje dotację na B+R od państwowego organu, to w części nieobjętej finansowaniem przysługuje mu podatkowa preferencja.
Dobrze byłoby, żeby Ministerstwo Finansów pokusiło się o wydanie objaśnień – tak jak to zrobiło w przypadku ulgi IP Box. Choć i tu nadal jest wiele wątpliwości, szczególnie na styku obu tych ulg.
Ministerstwo potwierdza w objaśnieniach, że przedsiębiorca może korzystać z obu.
Ale nie jednocześnie. Resort idzie w kierunku wykładni, że są to mechanizmy alternatywne. Takie podejście, moim zdaniem, nie do końca wynika z treści przepisów.
Wróćmy do przyczyn małej popularności ulgi na B+R. Jaka jest druga przyczyna, o której pan wspomniał?
Chodzi o sposób podejścia do czynności sprawdzających dotyczących rozliczeń za 2018 r. Problemem nie jest to, że czynności zostały wszczęte. Nie ma nic dziwnego w tym, że zanim urząd odda pieniądze, chce się upewnić, czy faktycznie podatnikowi się one należą. Wątpliwa była nieprzyjazna forma pism kierowanych do firm. Fiskus pytał w nich, czy na pewno dobrze rozliczyli ulgę, bo w przeciwnym razie grożą im sankcje z kodeksu karnego skarbowego. Podatnicy odebrali to niemalże jako groźbę.
Kolejną kwestią jest brak przygotowania urzędników do weryfikacji ulgi. Nie zostali oni w tym zakresie odpowiednio przeszkoleni ani nie otrzymali odpowiednich wytycznych. To sprawia, że urzędnik nie jest w stanie sam ocenić, czy dany projekt, przykładowo farmaceutyczny, miał charakter rozwojowy.
Jak skończyły się te czynności sprawdzające?
W większości przypadków, z którymi mieliśmy do czynienia, organy nie kwestionowały badawczo-rozwojowego charakteru projektów. Bywało, że podważali rozliczenia kosztów kwalifikacyjnych, np. dotyczących wynagrodzeń pracowników.