Tylko nieliczne szkoły wyższe udostępniają informacje o swojej działalności. Są i takie, które nie robią tego nawet na wniosek.
DGP
Ustawa o dostępie do informacji publicznej (t.j. Dz.U. z 2018 r. poz. 1669) definiuje ją jako każdą informację o sprawach publicznych. Takie jej ogólne określenie ma swoje zalety, ale też wady. O ile bowiem dziś już raczej nikt nie kwestionuje tego, że obowiązek ich udostępnienia obejmuje także uczelnie, gdyż wykonują one zadania publiczne i korzystają z majątku państwowego, to w dalszym ciągu są wątpliwości dotyczące zakresu udostępnianych danych.
Pokazują to także rezultaty działań Sebastiana Sahajdaka, koordynatora projektu „Szczeciński Warsztat Akademicki”. 59 publicznych uczelni otrzymało od niego wnioski o udostępnienie informacji publicznej. Poproszone zostały o kopie protokołów z posiedzeń senatów. Sześć z nich w ogóle nie odpowiedziało, trzy odmówiły, jedna co prawda przesłała, ale nie wszystko, natomiast dwie przekazały, ale nie protokoły, tylko uchwały. Była też uczelnia, która poprosiła o skonkretyzowanie wniosku.

Jak tłumaczyły swoje decyzje?

Politechnika Świętokrzyska w Kielcach argumentowała, że treść zapytania nie stanowi informacji publicznej określonej w art. 6 ustawy o dostępie do informacji publicznej (t.j. Dz.U. z 2018 r. poz. 1669), dlatego dokumentów nie prześle.
Uniwersytet Pedagogiczny w Krakowie twierdził z kolei, że rektor nie jest zobowiązany do udostępnienia wnioskowanych protokołów, gdyż posiedzenia senatu uczelni nie są objęte dyspozycją art. 3 ust. 1 pkt 3 u.d.i.p. Mowa jest w nim o prawie dostępu do posiedzeń kolegialnych organów władzy publicznej pochodzących z powszechnych wyborów. Senat uczelni do takich się jednak nie zalicza. Część jego składu pochodzi co prawda z wyborów, ale nie powszechnych, o których mowa w powołanym przepisie. Dlatego też odpowiedziała na wniosek negatywnie.
Podobnie argumentował Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie. Dodał także, że protokół z posiedzenia senatu uczelni nie jest dokumentem urzędowym, tylko wewnętrznym. Czyli takim, który nie został skierowany do podmiotów zewnętrznych. Służy on do wymiany informacji, uzgadniania poglądów i stanowisk wewnątrz organu.
Z kolei Uniwersytet Zielonogórski na początku stwierdził, że wniosek dotyczy udostępnienia informacji przetworzonej. Natomiast, żeby uzyskać tego typu dane, należy wykazać, że jest to szczególnie istotne dla interesu publicznego. W związku z powyższym uczelnia poprosiła o udowodnienie, że tak rzeczywiście jest.
W rezultacie uniwersytet udostępnił protokół z posiedzenia senatu z 21 listopada, odmówił jednak przekazania dokumentu z 26 września jako informacji przetworzonej. Na tym posiedzeniu senatu omawiane i głosowane były bowiem indywidualne sprawy nauczycieli akademickich, które nie mogą być ujawnione, co wynika m.in. z przepisów o ochronie danych osobowych. Stąd też udostępnienie protokołów wymagałoby przetworzenia ich w taki sposób, aby nie zostały pokazane dane wrażliwe.
W ocenie władz uczelni podjęcie działań w tym zakresie nie jest jednak szczególnie istotne dla interesu publicznego. Wnioskodawca występuje tutaj we własnym imieniu. Nie reprezentuje żadnej instytucji ani organizacji. Dlatego pozyskanie żądanej informacji leży tylko w interesie wnioskodawcy, a nie innych obywateli.

Na bakier w jawnością

– To przykłady niezrozumienia idei jawności. Odpowiedzi Uniwersytetu Zielonogórskiego, Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej oraz Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie na mój wniosek są o tyle zaskakujące, że wszystkie te placówki kształcą przecież prawników. Natomiast ich działania są niezgodne z ustawą o dostępie do informacji publicznej oraz orzecznictwem sądów administracyjnych – ocenia Sebastian Sahajdak, autor inicjatywy.
Jak podkreśla, uczelnie powinny być transparentne i co za tym idzie udostępniać m.in. protokoły z posiedzeń senatów na swoich stronach.
– Standardy w tym zakresie wyznacza Uniwersytet Warszawski, który publikuje je wszystkie na swojej witrynie internetowej. Są też takie szkoły wyższe, które tego typu dokumenty udostępniają w wewnętrznym systemie. Większość niestety reaguje jedynie na wniosek, a i z tym bywa różnie – mówi Sahajdak.
Za publikacją na stronie takich dokumentów jest także dr Adriana Bartnik z Wydziału Administracji i Nauk Społecznych Politechniki Warszawskiej.
Ekspertka idzie jeszcze o krok dalej i postuluje, aby jawne były m.in. informacje o zawieranych umowach o dzieło i zleceniach, a także dotyczące wynagrodzeń wraz z zakresem obowiązków.
– Zapobiegłoby to nierównemu traktowaniu pracowników – tłumaczy.

Ważna rola

Sebastian Sahajdak zwraca uwagę na inne korzyści płynące z jawności. W jego ocenie wpływa ona na podnoszenie kultury organizacyjnej i prawnej uniwersytetu.
– Problemem polskich środowisk akademickich jest wszechobecny konformizm, trudność ze zrozumieniem zasad funkcjonowania demokratycznego świata, a także oligarchizacja elit zarządzających uczelnią. Na te wszystkie bolączki lekarstwem jest właśnie jawność – dodaje.
Podkreśla jednocześnie, że tylko w uczelniach opartych na jawności będzie rozwijać się nauka.
– Bez niej żadna reforma szkolnictwa wyższego się nie uda. Trudno też będzie ocenić, czy zmiany zachodzące na uniwersytetach idą w dobrym kierunku – tłumaczy Sebastian Sahajdak.
Doktor Adriana Bartnik dodaje, na uczelniach cały czas jest problem ze zrozumieniem, że przepisy ustawy o dostępie do informacji publicznej dotyczą także szkół wyższych, bo przecież wykorzystują one publiczne środki.