Oczekujemy od szefowej MEN Anny Zalewskiej i premiera Mateusza Morawieckiego natychmiastowego zaproszenia nauczycieli do rozmów - oświadczyła b. minister edukacji Krystyna Szumilas (PO-KO). Mamy do czynienia z dramatyczną sytuacją, która wymaga interwencji premiera i decyzji rządu - uważa.

W poniedziałek prezes ZNP Sławomir Broniarz poinformował, że prezydium Zarządu Głównego ZNP zdecydowało o rozpoczęciu 8 kwietnia strajku w szkołach i innych placówkach oświatowych, w których - w wyniku referendum - uzyskana będzie zgoda na jego przeprowadzenie. Związek domaga się wzrostu wynagrodzeń nauczycieli i pracowników oświaty niebędących nauczycielami o 1000 zł.

Strajk ma rozpocząć się 8 kwietnia i ma być bezterminowy - decyzję o terminie jego zakończenia ma podjąć prezydium Zarządu Głównego ZNP. Oznacza to, że jego termin może zbiec się z zaplanowanymi na kwiecień egzaminami zewnętrznymi: 10, 11 i 12 kwietnia ma odbyć się egzamin gimnazjalny; a 15, 16 i 17 kwietnia - egzamin ósmoklasisty. 6 maja mają zaś rozpocząć się matury.

Zdaniem Szumilas mamy dziś do czynienia z dramatyczną sytuacją, która wymaga nadzwyczajnej interwencji premiera i decyzji rządu. "Rząd mówił przez wiele miesięcy nauczycielom, że nie ma pieniędzy w budżecie. Dzisiaj nauczyciele usłyszeli, że znalazło się 40 mld zł na programy socjalne, natomiast nie usłyszeli o tym, że znalazły się jakiekolwiek pieniądze na dodatkowe podwyżki dla nauczycieli. Bo tymi podwyżkami, którymi chwali się pani minister co najwyżej można zasypać dziurę inflacyjną" - oceniła posłanka.

Jej zdaniem, planowane przez resort edukacji podwyżki nie doprowadzą do godnej płacy nauczyciela. "Oczekujemy od pani minister i premiera poważnego potraktowania sytuacji, która dzisiaj dzieje się w oświacie, czyli natychmiastowego zaproszenia nauczycieli na rozmowy" - oświadczyła Szumilas.

"Ja wiem, że pani minister Zalewska myśli o tym, że ma już bilet do Brukseli w kieszeni i nie interesuje jej sytuacja w edukacji, bardziej dba o własną kieszeń, niż o to, co stanie się z naszymi dziećmi i młodzieżą. To jest karygodne. Dobry kapitan opuszcza statek ostatni. Pani minister chce uciec przed 1. września, chce uciec przed konsekwencjami swoich reform, ale nie uda jej się uciec przed 8 kwietnia" - oświadczyła b. szefowa MEN.

Zalewska podkreśliła w TVN24, że rząd Zjednoczonej Prawicy reformując edukację podkreślał, że nauczyciele zarabiają za mało. "Od 2012 r. nie było żadnych podwyżek. W 2017 r. (rząd-PAP) zapowiedział trzy kroki, trzy razy pięć" – wskazała. Te trzy kroki to trzy podwyżki wynagrodzeń nauczycieli po 5 proc. Pierwszą podwyżkę nauczycielom przyznano od kwietnia 2018 r., drugą - od stycznia 2019 r. Trzecią podwyżkę nauczyciele mają otrzymać - zgodnie z projektem nowelizacji ustawy Karta Nauczyciela - we wrześniu 2019 r.; pierwotnie trzecią podwyżkę nauczyciele mieli dostać w styczniu 2020 r.

"To nie są wystarczające podwyżki. Dlatego rozmawiamy. Podjęłam zobowiązanie ze związkami zawodowymi, że trzeba zmienić strukturę wynagrodzeń, ewentualnie ustalić stałą podwyżkę uzależnioną od wzrostu gospodarczego" – wskazała minister.

Pytana o postulat związków - podwyżkę w wysokości tysiąca złotych, Zalewska stwierdziła, że "negocjacje polegają na tym, że spotykamy, w pół drogi, w pół kroku". "Rząd, ministerstwo edukacji, ministerstwo finansów zrobiło kilka kroków" - oceniła. "Prezes ZNP Sławomir Broniarz, który był na jednym z kilkudziesięciu spotkań ze związkami zawodowymi, mówi tysiąc złotych, ale to nie jest tysiąc złotych. To tysiąc do tzw. kwoty bazowej czyli dwa tysiące złotych" – wskazała.