- Dochodzą nas słuchy dotyczące małej nowelizacji ustawy o PAN, która ma być przeprowadzona jeszcze w tej kadencji - mówi w wywiadzie dla DGP prof. Mikołaj Sokołowski, dyrektor Instytutu Badań Literackich PAN.
Prof. Mikołaj Sokołowski, dyrektor Instytutu Badań Literackich PAN fot. Wojtek Górski / DGP
Pod koniec ubiegłego roku resort nauki zapowiedział, że przekaże instytutom naukowym PAN pieniądze na podwyżki pensji minimalnych, aby mogły zrównać się z tymi na uczelniach. Środki faktycznie zostały przelane, jednak przy podziale zastosowano dotychczasowy algorytm finansowania, na podstawie którego była do tej pory dzielona dotacja. W konsekwencji jednostki naukowe, gdzie zarabia się najsłabiej, otrzymały najmniej pieniędzy i szans na podniesienie pensji minimalnych nie mają żadnych. Chyba nie tego się państwo spodziewali?
Rozczarowanie jest bardzo duże. Wiele obiecywaliśmy sobie po zapowiedziach resortu nauki. Spodziewaliśmy się, że w końcu nierówności dotyczące płac minimalnych, jakie występują pomiędzy naukowcami pracującymi w instytutach naukowych i na uczelniach, zostaną zniwelowane. Wprowadzenie stawek minimalnych w PAN na wzór tych obowiązujących w szkolnictwie wyższym skutkowałoby podwyżkami. Wielu pracowników Akademii zarabia bowiem poniżej tych kwot. Nierówności w płacach naukowców odbieram jako dyskryminację dużej grupy zawodowej. Najsmutniejsze jest to, że obowiązują one w świetle prawa.
Zawsze to jednak jakieś dodatkowe środki.
Nie do końca. System, który funkcjonował od 2012 do końca 2017 r., koncentrował się na projakościowym finansowaniu nauki. Najprościej mówiąc, sprowadzało się to do tego, że za wyższą kategorią naukową szły większe pieniądze. Wiązało się to także z przyznawaniem najlepszym jednostkom dotacji projakościowej, kolokwialnie nazywanej dorzutką. Mój instytut w 2017 r. otrzymał ponad 2 mln zł z tego tytułu. W kolejnym już takiej dotacji projakościowej nie otrzymaliśmy. Resort nauki tłumaczył, że tego typu środki nie są przyznawane z urzędu, tylko stanowią wyraz pewnej dobrej woli ministerstwa. W konsekwencji w 2018 r. otrzymaliśmy jedynie 791 tys. zł na podwyżki, chociaż podczas konsultacji z resortem wskazywaliśmy, że będziemy potrzebować więcej – tj. 1,1 mln zł. Osobiście odbieram to w ten sposób, że z pieniędzy, które najlepsze instytuty mogłyby otrzymać, wygospodarowano pewne środki z przeznaczeniem na podwyżki. Podzielono je w oparciu o algorytm, który do tego celu nie jest przystosowany. W efekcie najbiedniejsze jednostki z wysoką kategorią naukową nie dość, że nie otrzymały wystarczających funduszy na zwiększenie wynagrodzeń, to jeszcze nie przyznano im dorzutki projakościowej. W konsekwencji doprowadziło to do ich gorszej kondycji finansowej. Ale problem będą miały nie tylko instytuty najbiedniejsze.
Dlaczego?
Nie ma gwarancji formalnych, że pieniądze, które resort przelał ze wskazaniem na podwyżki, to nie jest jednorazowa dotacja. Dlatego dyrektorzy instytutów przezornie wolą nie ryzykować zaksięgowania ich jako zwiększenie pensji zasadniczej, tylko wypłacają premie lub dodatki. To sytuacja destabilizująca bezpieczeństwo zawodowe pracowników nauki.
Jak wygląda sytuacja w pana instytucie? Pracownicy domagają się już wzrostu płac?
Nie. Ludzie, których zatrudniam, mają do mnie zaufanie. Na przestrzeni lat, jeżeli tylko miałem ku temu możliwości, starałem się sukcesywnie podwyższać pensje. Jako dyrektor nie mogę podejmować decyzji, które są bez pokrycia finansowego. Wyprowadzanie instytutu z deficytu bez obniżki jakości prowadzonych badań jest niezwykle trudnym zadaniem. Wiem, bo sam to przeżyłem. Dlatego apelowaliśmy do ministerstwa, po pierwsze, o utrzymanie finansowania projakościowego, a po drugie, o ustawowe wprowadzenie płac minimalnych w instytutach PAN.
Nie wszyscy dyrektorzy instytutów PAN są jednak za sztywnym uregulowaniem pensji zasadniczych. Wolą mieć większą swobodę w kształtowaniu polityki finansowej.
To prawda. W idealnym świecie ja też byłbym za pełną autonomią instytutu w tym obszarze. Ale teraz to jest fikcja. Jeżeli profesorowie nadzwyczajni zarabiają 3 tys. zł brutto, to o jakiej autonomii my mówimy. Proszę też pamiętać, że żyjemy w świecie, który stwarza możliwości wyboru. Młody człowiek ma niezliczoną liczbę ścieżek robienia kariery. Jednym z czynników, które bierze pod uwagę, jest oczywiście kwestia finansowa. W konsekwencji bardzo wielu młodych zdolnych ludzi nie idzie do nauki. Trudny start i niepewna przyszłość to jest to, co ich zniechęca. W takich realiach trudno mówić o działaniach projakościowych.
Czy jako humaniści macie poczucie, że dla resortu nie jesteście priorytetem?
Ja widzę fundamentalną sprzeczność pomiędzy ustawą 2.0, która pod pewnymi warunkami promowała interdyscyplinarność, a także włączanie humanistyki do różnych, nawet bardzo drogich badań, jak np. brain science czy zaawansowanych badań informatycznych, a obecnie wprowadzanymi w życie rozporządzeniami. Utrwalają one nierówności pomiędzy naukowcami, a nawet idą dalej, czego konsekwencją może być degradacja nauk humanistycznych. Już teraz widać, że humaniści nie będą np. atrakcyjnym partnerem w projektach interdyscyplinarnych, ponieważ zaniżają koszty. Wiele dziedzin ma bowiem najniższy współczynnik kosztochłonności.
Czy takich działań nie determinują jednak możliwości budżetowe? Resort, mając do podziału określoną pulę, siłą rzeczy musi ustalić pewne priorytety.
Ja uważam, że humanistyka jest nauką fundamentalną. Jeżeli jako społeczeństwo chcemy mieć swoją tożsamość, to bez niej jest to niemożliwe. Niestety, humanistyka została naznaczona jako kozioł ofiarny tej reformy.
Reforma szkolnictwa wyższego to było duże przedsięwzięcie, ale czy równolegle nie powinny toczyć się prace nad zmianami w PAN? Na przykładzie pensji minimalnych doskonale widać, że są one konieczne.
W PAN już od jakiegoś czasu toczy się dyskusja na temat zmian. Do tej pory zostało przedstawionych kilka pomysłów na reformę. Jeden, którego byłem przeciwnikiem, zakładała utworzenie uniwersytetu PAN. W moim przekonaniu niweczył on specyfikę badań prowadzonych w instytutach naukowych oraz był sprzeczny z celem, dla którego zostały powołane. Pojawił się też pomysł, który miał upodobnić PAN do Towarzystwa Maxa Plancka. Skupiał się na poszukiwaniu pewnych nowych dróg komunikacji pomiędzy korporacją PAN i instytutami oraz poszczególnymi jednostkami. Pojawiła się też propozycja stworzenia wspólnej szkoły doktorskiej instytutów, tak aby mogli kształcić się w niej doktoranci z różnych dziedzin. Jest więc cały wachlarz propozycji, które są obecnie dyskutowane. Zobaczymy, co z tego wyjdzie.
Czy propozycja środowiska, jeżeli zostanie wypracowana, ma szansę stać się projektem ustawy? Czy resort jest włączony w prace nad reformą?
Wicepremier jasno dał nam do zrozumienia, że nie widzi możliwości wdrożenia w tej kadencji reformy instytutów naukowych. Zatem prace nad zmianami dalej toczą się w obrębie PAN. Ministerstwo jest o nich informowane. My też nie jesteśmy zresztą zwolennikami reform przygotowywanych na kolanie. Martwi nas jednak inna kwestia. Dochodzą nas bowiem słuchy dotyczące małej nowelizacji ustawy o PAN, która ma być przeprowadzona jeszcze w tej kadencji.
Na czym ona miałaby polegać?
Z tego, co mi wiadomo, główny kierunek zmian to zwiększenie kontroli prezesa PAN nad instytutami. Uważam, że to błąd. Nadzór jest obecnie wielostronny. Sprawują go prezes PAN oraz minister nauki i szkolnictwa wyższego. To jest odpowiednia konstrukcja. Jeżeli są nadużycia w instytutach, to nic nie stoi na przeszkodzie, żeby w oparciu o obecne przepisy je ścigać i karać winnych. Jeżeli miałoby już dojść do małej nowelizacji, to lepiej zamiast tego systemu kontrolnego, którego źródła są w PRL, wprowadzić płace minimalne czy uregulować jednoznacznie kwestie kosztów uzyskania przychodów. To są obecnie kwestie najważniejsze, bo dotykają zwykłych pracowników.