Chociaż brexit wywołał w brytyjskiej polityce sporo zamieszania, rząd w Londynie jest znacznie lepiej przygotowany do wyjścia, niż oficjalnie przyznaje
Premier Wielkiej Brytanii Theresa May przetrwała wczoraj kolejną polityczną batalię. Izba Gmin odrzuciła wieczorem wniosek o wotum nieufności dla rządu stosunkiem głosów 325:306. To oznacza, że brexit nastąpi pod przewodnictwem pani premier. Wynik głosowania nie był trudny do przewidzenia. Wielu posłów jej partii, którzy jeszcze w grudniu chcieli zmiany na stanowisku szefa rządu, nie zamierza dziś oddawać władzy w ręce Partii Pracy, co najprawdopodobniej byłoby konsekwencją przyjęcia wotum nieufności.
May musi w ciągu najbliższych dni przedstawić pomysł, co dalej z brexitem. We wtorek parlament odrzucił porozumienie rozwodowe wynegocjowane z UE. Teraz rząd planuje serię konsultacji. Co ciekawe, podczas wczorajszej dyskusji w Izbie Gmin członkowie gabinetu zdawali się być bardziej otwarci wobec pomysłu przesunięcia daty brexitu poza 29 marca, czemu premier dotychczas stanowczo się sprzeciwiała. Bez względu na to, czy Londyn dogada się z Brukselą, obie strony przyspieszyły przygotowania do wariantu „no deal”, czyli brexitu w wersji twardej. Brytyjczycy skierowali tysiące urzędników do prac nad rozwiązaniami awaryjnymi. Wydatki na ten cel w rozpoczynającym się 1 kwietnia roku budżetowym sięgną 4 mld funtów
Jedynym pewnikiem polityki nad Tamizą wydaje się ostatnio chaos. Posłowie, którzy nie wiedzą, na jakich zasadach chcą, żeby ich kraj opuścił Unię Europejską. Szefowa rządu, której rebelianci z własnej partii rzucają rękawicę w walce o przywództwo. Historyczna porażka w głosowaniu nad wynegocjowanym z takim trudem porozumieniem wyjściowym, która cofa negocjacje brexitowe do punktu zero. A wczoraj złożony przez Partię Pracy wniosek o wotum nieufności.
Za polityczną sceną, na której postaci miotają się jak w dramacie Williama Shakespeare’a, kryje się jednak inna rzeczywistość. W zaciszu ministerialnych gabinetów brytyjski rząd od dwóch lat pracuje nad awaryjnymi rozwiązaniami na wypadek brexitu bez porozumienia. I jest na ten wariant przygotowany lepiej, niż publicznie przyznaje to premier Theresa May. Zgodnie z listem anonimowego urzędnika, który pod koniec grudnia 2018 r. opublikował „The Daily Telegraph”, do opracowania planów awaryjnych rząd zaangażował „tysiące urzędników”.
„Grupy robocze, komitety sterujące, rady dyrektorów i panele dyskusyjne wypracowały, przedyskutowały i oceniły mnóstwo niezwykle szczegółowych planów. Następnie przedłożono je ministrom do zaakceptowania. Teraz są one wprowadzane w życie” – napisał członek brytyjskiej służby cywilnej, zaznaczając, że sugestie jakoby odbywało się to inaczej, oznaczają „zrównanie Zjednoczonego Królestwa z lichą dyktaturą, gdzie władza wymachuje karabinami i używa kwiatów doniczkowych do ćwiczeń strzeleckich”.
Faktycznie, jeśli przegrzebać się przez rządowe dokumenty, widać ślady tych działań. Tylko w przyszłym roku budżetowym, który zaczyna się 1 kwietnia, rząd zamierza wydać na przygotowania związane z brexitem dodatkowe 500 mln funtów (2,4 mld zł), co łącznie podniesie kwotę przeznaczoną na prace wokół opuszczenia UE do 4 mld funtów (19,3 mld zł). Gabinet Theresy May chwali się, że łącznie nad brexitem pracuje 10 tys. członków korpusu służby cywilnej, a dodatkowe 5 tys. jest w odwodzie.
Te kilka tysięcy osób zajmuje się obsługą ponad 100 obszarów, które rząd zidentyfikował jako wymagające zmian. Ponad połowa z nich wymaga stworzenia nowych procedur albo budowy na nowo systemów tam, gdzie dotychczas posiłkowano się rozwiązaniami unijnymi (jak w przypadku oprogramowania obsługującego handel zwierzętami i produktami pochodzenia zwierzęcego). Jak podliczył Instytut dla Rządu, niezależny think tank, najwięcej pracy mają przed sobą departament ds. biznesu, energii i strategii przemysłowej oraz departament ds. środowiska, żywności i obszarów wiejskich. Tylko ten drugi zwiększył przez ostatnie dwa lata zatrudnienie o 1300 osób.
– Brytyjska administracja publiczna to jedna z najsprawniejszych struktur administracyjnych na świecie. Dlatego, nawet jeśli polityka sprawia wrażenie chaotycznej, jestem przekonany, że biurokracja intensywnie pracuje nad planami ewentualnościowymi. Tamtejsi urzędnicy to profesjonaliści i nawet jeśli woleliby, żeby ich kraj został w UE, zrobią wszystko, aby porządnie przygotować go na brexit – mówi DGP dr Przemysław Biskup z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.
Rząd nie bagatelizuje żadnego zagrożenia. Ponieważ sporo leków trafia na rynek brytyjski z zagranicy, resort zdrowia podpisał już umowę na wynajem dwóch magazynów, gdzie lekarstwa mają być składowane na wypadek przerw w dostawach. W departamencie środowiska już we wrześniu 2018 r. stworzono osobne stanowiska dla osoby, która ma koordynować kwestie związane z dostawami żywności (Wielka Brytania od dawna importuje większość jedzenia). Resort obrony na wypadek twardego brexitu planuje zmobilizować dodatkowe 3,5 tys. żołnierzy; zresztą służba cywilna w planowaniu awaryjnym sięgnęła nawet po pomoc wojskowych planistów.
Bardzo ważnym elementem planowania awaryjnego są także spotkania z biznesem. Jedno z nich odbyło się przedwczoraj, już po przegranym przez Theresę May głosowaniu nad porozumieniem wyjściowym. Oprócz tego rząd postawił sobie za cel dotarcie do 80 tys. najważniejszych firm, które handlują z Unią Europejską, aby upewnić się, że rozumieją wszystkie kruczki prawne związane z procesem wyjścia ze Wspólnoty. Ponieważ zmienią się również sposoby wyliczania różnych podatków, dodatkowe 3 tys. osób do bieżącej obsługi płatników biznesowych planuje zatrudnić brytyjski resort finansów.
Jak na ironię, zanim posłowie rozpoczęli wczoraj debatę nad wotum nieufności dla gabinetu premier May, musieli się pochylić nad kwestią dostosowania brytyjskich standardów do unijnych. Dyskutowany był bowiem wniosek wprowadzenia zakazu zbyt nisko zawieszonych skrzynek pocztowych. Unijne regulacje w tym względzie przewidują, że otwór na listy musi się znajdować na wysokości od 70 do 170 cm. Przepisy te mają zapobiec urazom kręgosłupa u listonoszy. Brytyjscy doręczyciele poparli wprowadzenie nowych przepisów.
Business as usual
Zawirowania polityczne w Westminsterze zdają się nie mieć poważnego wpływu na brytyjską gospodarkę. Chociaż funt reaguje na wydarzenia polityczne – jak np. na wtorkową porażkę rządu w głosowaniu nad porozumieniem wyjściowym – to szybko odrabia straty. Spokój ten, jak się wydaje, wynika z tego, że inwestorzy już uwzględnili ryzyko związane z brexitem. Jeśli spojrzy się na kurs funta w ciągu ostatnich trzech lat, brytyjska waluta nigdy nie odrobiła spadku zaliczonego po referendum brexitowym w 2016 r.
Nie zmienia to jednak faktu, że niepewność pozostaje głównym powodem obaw dla brytyjskiej gospodarki. Nie sposób np. przewidzieć, co się stanie z cenami energii elektrycznej, które stanowią stały koszt każdego biznesu, kiedy Wielka Brytania wyjdzie ze wspólnego rynku energii. To m.in. dlatego kanclerz skarbu Philip Hammond sugerował wczoraj, by w imię jak najbardziej miękkiego lądowania dla brytyjskiego biznesu rząd rozważył zwrócenie się do partnerów z Unii o opóźnienie wyjścia Wielkiej Brytanii ze Wspólnoty. To ciekawa zmiana stanowiska. Dotychczas premier Theresa May nie wykluczała takiego wariantu, ale wypowiadała się na jego temat niepochlebnie. Wczoraj także wyraziła niechęć wobec tego rozwiązania, ale go do końca nie wykluczyła.