Pracodawcy apelują o ułatwienia w przepisach regulujących zatrudnianie obcokrajowców. Te obowiązujące od początku roku, zamiast uprościć ten proces, tylko go skomplikowały.
Celem nowych zapisów było uszczelnienie systemu zatrudniania obcokrajowców w Polsce. Chodziło o to, by łatwiej i szybciej weryfikować, czy faktycznie przyjeżdżają do naszego kraju do pracy i czy zasilają szarą strefę. To przełożyło się na liczbę dokumentów, które musi dostarczyć pracodawca, by zatrudnić obywatela Białorusi czy Ukrainy.
– Dawniej wniosek składany do urzędu pracy to była jedna kartka A4. Dziś to kilka stron do wypełnienia. Do tego dokumentacja nie jest jednolita. Niektóre urzędy wymagają złożenia dodatkowych dokumentów – mówi Jan Wieczorek, właściciel niewielkiej firmy budowlano-montażowej na Mazowszu. W efekcie wydanie oświadczenia o powierzeniu pracy cudzoziemcowi zajmuje dwa tygodnie, gdy w ubiegłym roku udawało się je załatwić w ciągu doby.
Pracownicy ze Wschodu nie chcą tyle czekać. – Efekt jest taki, że nawet 20 proc. sprowadzonych do Polski Ukraińców rozpoczyna pracę na czarno w innej firmie niż ta, która chciała ich ściągnąć. Dla pracodawcy, który zaangażował się w ich pozyskanie na Wschodzie, to realna strata. Poza tym od nowa boryka się z problemem zapełnienia wolnych wakatów – mówi Cezary Mączka, członek zarządu Budimexu. Dlatego firma w coraz większym stopniu stawia na pozyskiwanie rąk do pracy z polskiego rynku.
To niejedyna bolączka pracodawców. Problem stanowi i to, że we wniosku o oświadczenie na powierzenie pracy cudzoziemcowi mogą wskazać tylko jedno miejsce pracy. Tymczasem wiele firm ma potrzebę przerzucania pracowników z miasta do miasta w ślad za zleceniem.
– To oznacza, że za każdym razem w takiej sytuacji musimy ubiegać się o nowe oświadczenie. To blokuje elastyczność działania – mówi nasz rozmówca z Budimexu.
Jeszcze gorzej, gdy firma z Polski chce pracownika z Ukrainy delegować do realizacji projektu za granicą. – W ubiegłym roku wystarczyło, że przedstawiliśmy w tym celu kopię Karty Polaka i paszportu. Obecnie musimy dostarczyć jeszcze oświadczenie, że dany obywatel Ukrainy jest trwale związany z Polską, czyli że ma tu żonę i dzieci, oraz zaświadczenie o jego rezydencji, czyli że ma nadany numer podatkowy w naszym kraju – wymienia Marcin Niewiarowski, właściciel firmy montażowej. I dodaje, że przez konieczność pozyskania tak wielu dokumentów decyzja o wyjeździe pracownika za granicę znacząco się wydłuża.
– Musieliśmy właśnie przesunąć o dwa tygodnie rozpoczęcie montażu przemysłowego w Holandii – stwierdza Niewiarowski.
Jak mówią pracodawcy, kłopoty sprawia też procedura legalizacji zatrudnienia w sytuacji, gdy pierwsze półroczne oświadczenie wygasło. W tym celu pracownik z Ukrainy musi wrócić do siebie, by uzyskać inny dokument uprawniający do pobytu nad Wisłą.
– Obecnie trwa to cztery miesiące. To powoduje, że taki pracownik nie wraca już do naszego kraju. Dlatego trzeba wprowadzić rozwiązania, które usprawnią pracę polskich konsulatów na Wschodzie. Inaczej będziemy tracić fachowców i w nieskończoność szukać pracowników na zastępstwo – mówi Cezary Mączka.
Urzędy wojewódzkie i pracy zwracają uwagę, że długi czas oczekiwania na zgodę na zatrudnienie obcokrajowca to efekt niewydolności systemu. Napływa coraz więcej wniosków, są one coraz bardziej skomplikowane, przez co dużej trwa ich weryfikacja. – Winni są też sami pracodawcy, którzy ciągle robią sporo błędów we wnioskach. Na przykład w imieniu i nazwisku zatrudnianego, przekładając je wprost na język polski z cyrylicy, albo w numerze paszportu – informuje Jerzy Bartnicki, dyrektor Powiatowego Urzędu Pracy w Kwidzynie. I dodaje, że przez jego urząd przechodzi trzy razy tyle wniosków co w zeszłym roku.