W przyszłym roku 119 tys. członków korpusu służby cywilnej może liczyć na 130 zł brutto podwyżki. Minister finansów chce zadbać głównie o najmniej zarabiających.
W 2019 r. służba cywilna będzie musiała się zadowolić budżetem wyższym o ok. 190 mln zł (obecnie wynosi 8,3 mld zł). Resort finansów zgodził się tylko na to, by fundusz wynagrodzeń wzrósł o wskaźnik inflacji, czyli o 2,3 proc. To znacznie mniej, niż domagała się strona związkowa. Jej propozycja to podwyżka płac o 12 proc.
Z kolei Dobrosław Dowiat Urbański, szef służby cywilnej, apelował o 7-proc. wzrost. W swoim sprawozdaniu przekonywał, że prawie 27 tys. członków korpusu zatrudnionych w administracji terenowej (62 proc.) w 2017 r. miało wynagrodzenie zasadnicze niższe niż 3 tys. zł brutto, czyli ok. 2,1 tys. zł netto. Podkreślał, że w niemal wszystkich typach urzędów wzrost płac był niższy niż w gospodarce narodowej, a w wojewódzkich urzędach ochrony zabytków − nastąpił nawet realny spadek.
Minister finansów prof. Teresa Czerwińska w rozmowie z DGP przyznała, że wskaźnik wynagrodzeń w państwowej sferze budżetowej się nie zmieni. A to oznacza, że nie zostanie spełniony postulat odmrożenia kwoty bazowej, takiej samej od 10 lat. Gdyby ją uwolniono, to wzrosłyby pensje zarówno dyrektora, jak i szeregowego pracownika. Jednak przeciwnicy tego rozwiązania uważają, że to mogłoby skutkować jeszcze większą rozpiętością płacową między najmniej i najlepiej zarabiającymi.
Profesor Czerwińska przekonuje jednak, że nie można mówić o zamrożeniu wynagrodzeń w administracji rządowej. Jako przykład podaje, że w 2011 r. przeciętna miesięczna pensja w korpusie służby cywilnej wynosiła ok. 4,6 tys. zł brutto, a w 2016 r. – 5,3 tys. zł, co oznacza wzrost o ponad 13 proc. Według niej wynagrodzenia w całej państwowej sferze budżetowej w latach 2016–2017 rosły znacząco szybciej (o 1,5 pkt proc.) niż w gospodarce. W przyszłym roku resort finansów na ten cel przewidział 2,4 mld zł.
Wszystko wskazuje na to, że związkowcom nie uda się wywalczyć nic więcej. Z naszych informacji wynika, że dodatkowe pieniądze dla korpusu służby cywilnej mają trafić do najmniej zarabiających. Takie zalecenia jednak były już w poprzednich latach, ale nie wszystkie urzędy się do tego zastosowały. Na przykład resort rolnictwa zdecydował, że nikt nie otrzyma podwyżek z tej puli, bo urzędnicy zarabiają przyzwolicie. Z kolei w innych jednostkach z tych pieniędzy tworzono etaty, wypłacano nagrody albo symboliczne podwyżki dla wszystkich. W 2019 r. ma być inaczej. Niewykluczone, że pomoże w tym odpowiedni przepis w ustawie okołobudżetowej lub tzw. spec ustawa, z której będzie jasno wynikało, że osoby z wynagrodzeniem zasadniczym poniżej określonej kwoty mają zarabiać więcej.
– Do tej pory, jeśli wzrastały fundusze wynagrodzeń w poszczególnych urzędach, to pomimo zaleceń, aby podwyższać płace najmniej zarabiających, wydatkowanie tych środków wiązało się z dużą uznaniowością – mówi Lucyna Walczykowska, przewodnicząca Sekcji Krajowej Pracowników Administracji Rządowej i Samorządowej NSZZ „Solidarność”.
– Nie pomogą zalecenia premiera, skoro z formalnego punktu widzenia to dyrektor generalny z szefem urzędu decydują, czy i komu wypłacać podwyżki. Dlatego lepszym rozwiązaniem byłoby przesądzenie o wzroście płac od pewnego pułapu poprzez stosowny przepis ustawy – ocenia.
Część związkowców uważa jednak, że pomysł podwyższania płac jedynie najmniej zarabiającym jest krzywdzący. – Przez taki mechanizm może się za chwilę okazać, że młodzi pracownicy i ci, którzy mają niskie kwalifikacje, będą zarabiać tyle, ile specjaliści, którzy już teraz uciekają z urzędów – uważa Robert Barabasz, szef sekcji związkowej Solidarność z Łódzkiego Urzędu Wojewódzkiego. Jego zdaniem większe podwyżki należą się fachowcom, a mniejsze osobom na stanowiskach pomocniczych
– Urzędnicy już teraz zarabiają tyle, ile sprzątaczka, a wzrost płac na poziomie 2,3 proc. oznacza dla każdego z nas zaledwie kilkadziesiąt złotych brutto. Przez takie działanie PiS straci 1,5 mln głosów, biorąc pod uwagę urzędników i ich rodziny, a przecież trzy lata temu większość z nich właśnie na tę partię głosowała. Gdyby nie zakaz ustawowy, już dawno byśmy strajkowali – odgraża się Robert Barabasz.