Organizacje równościowe pozywają stowarzyszenie rodziców. Bo ostrzega szkoły, że pod płaszczykiem walki z dyskryminacją promują wśród dzieci homoseksualizm.
Trzy doby – tyle zajęło trzem organizacjom zebranie 15,5 tys. zł na koszty procesu sądowego. W internetowej zrzutce wzięło udział ponad 350 osób. Członkowie Kampanii przeciwko Homofobii, Towarzystwa Edukacji Antydyskryminacyjnej i Fundacji na rzecz Różnorodności Społecznej zamierzają wspólnie pozwać Stowarzyszenie Rodzin Wielodzietnych Warszawy i Mazowsza. Chodzi o list, który to ostatnie wysłało do blisko 20 tys. szkół. Ostrzega w nim przed wprowadzaniem do placówek edukacji antydyskryminacyjnej.
„Pod szlachetnie brzmiącą nazwą edukacji antydyskryminacyjnej kryje się plan promowania w szkole zachowań i zwyczajów LGBTQ (lesbijek, gejów, biseksualistów, transseksualistów i queer) odrzucających wszelkie normy społeczne w sferze seksualności” – alarmują w piśmie członkowie stowarzyszenia. „Wprowadzenie [takiej – red.] edukacji w szkole może skutkować sprzecznością między wychowaniem rodziców a programem wychowawczym szkoły i powodować poważne konflikty” – przekonują. Podważają także zasadność wprowadzania w szkołach kodeksu równego traktowania. Ten dokument, ustalony w ramach placówki, w teorii ma przypominać o tym, że wszyscy w szkole powinni być wolni od dyskryminacji. Stowarzyszeniu nie podoba się, że wiele szkół wyróżnia w nim specjalną kategorię nierównego traktowania ze względu na orientację seksualną. Według władz stowarzyszenia to zapis „otwierający szkołę na wizyty LGBTQ i wielorakie działania mające na celu zaburzanie seksualności dzieci i młodzieży”. Jako przykład podają scenariusz warsztatów, w ramach których odgrywając rodzaj dramy, uczniowie mają wcielać się w role nieheteroseksualnych osób, doświadczających negatywnych zachowań ze strony innych uczestników.
KPH, TEA i FRS domagają się od władz stowarzyszenia usunięcia listu ze strony internetowej i przeprosin. – To szkalowanie nas, będziemy się starali udowodnić, że oskarżenia są nieprawdziwe – przekonuje Ewa Rutkowska z TEA. Proces ma dotyczyć naruszenia dóbr osobistych z art. 23 i 24 k.c.
Działaczka dodaje, że proces ma także być sygnałem dla dyrektorów szkół. Według niej list stowarzyszenia mógł przekonać szefów placówek do tego, by zamknęli drzwi dla zajęć prowadzonych przez organizacje pozarządowe. – W wyniku reformy edukacji szkolna rzeczywistość mocno się zmienia. Być może część dyrektorów uznała pismo za wykładnię obecnego stanowiska resortu edukacji. Chcemy dać im sygnał, że tak nie jest – ocenia.
Edukatorzy z NGO-sów nie są dla uczniów kopalnią wiedzy o seksualności / Dziennik Gazeta Prawna
Przepychanka wokół listu trwa już prawie dwa lata. Wcześniej TEA, KPH i FRS próbowały pismami skłonić stowarzyszenie do wycofania się z niego. Jego członkowie nie zamierzają jednak wycofywać się ze stanowiska. Dla Waldemara Wasiewicza, prezesa organizacji, list do szkół to walka o prawo rodziców do decydowania o tym, czego dzieci mają się uczyć. – Edukację antydyskryminacyjną wprowadzano z pominięciem rad rodziców. Wielu nie ma pojęcia, co jest przekazywane dzieciom – mówi. Zapewnia też, że procesu się nie boi, bo jest w stanie udowodnić swoje oskarżenia, a od strony prawnej w proces zaangażuje się Instytut Ordo Iuris. Pełnomocnikiem stowarzyszenia został prezes instytutu, mecenas Jerzy Kwaśniewski.
Ewa Rutkowska zapowiada, że pozew trafi do sądu do końca kwietnia. Obecnie trwają przygotowania pisma. Jeśli do sądowej batalii faktycznie dojdzie, będzie to niezwykły precedens. To pierwszy raz, kiedy o szkolny program na ostro organizacje społeczne walczą między sobą, a nie z resortem edukacji. Do tej pory zakres edukacji antydyskryminacyjnej był przedmiotem lobbingu w MEN – przedstawiciele organizacji społecznych próbowali w rozmowach z kolejnymi ministrami przeciągać linę na bardziej konserwatywną lub liberalną stronę.
Początkowo do listu stowarzyszenia urzędnicy odnieśli się zachowawczo. „Zadaniem szkoły jest podejmowanie odpowiednich działań wychowawczych i profilaktycznych w zakresie zapobiegania wszelkiej dyskryminacji” – napisali.
Wbrew pozorom nie oznacza to jednak akceptacji dla postulatów KPH, TEA i FRS. W czasie, kiedy ministrem edukacji była Joanna Kluzik-Rostkowska (PO), edukacja antydyskryminacyjna trafiła do wymagań wobec szkół i placówek. Były na jego mocy zobowiązane do walki z uprzedzeniami ze względu na płeć, orientację seksualną, wiek, pochodzenie oraz wyznanie. W rozporządzeniu przygotowanym przez resort Anny Zalewskiej tego zapisu już nie ma. W odpowiedzi na interpelacje poselskie w tej sprawie była już wiceminister Marzenna Drab odpowiedziała, że „wymaganie stanowiące o obowiązku podejmowania przez szkołę działań, które będą służyły kształtowaniu postaw i respektowaniu norm społecznych, zostało opisane w taki sposób, aby szkoły i placówki mogły je realizować w zakresie rzeczywistych problemów występujących w danej szkole”. Przekonywała też, że kształtowanie postawy otwartości jest częścią podstawy programowej, np. do wiedzy o społeczeństwie.
Ministerstwo Edukacji Narodowej postawiło też na większy konserwatyzm w podstawach programowych. Przedmiot Wychowanie do życia w rodzinie (WDŻ) opiera się na katolickiej etyce seksualnej. Zakłada, że dzieci będą się uczyć np. o relacjach w rodzinie, naturalnym planowaniu poczęcia i powściągliwości seksualnej. Jej wprowadzenie również stało się kością niezgody między organizacjami społecznymi.