18 miesięcy prac, dwa projekty liczące 1 tys. artykułów i 347 stron, około 1 mln zł wydanych na wynagrodzenia dla ekspertów. To bilans działalności komisji kodyfikacyjnej prawa pracy. Wystarczył jeden tweet wicemarszałkini Sejmu i rzeczniczki PiS, aby ten dorobek trafił do kosza. „Prawo i Sprawiedliwość nie pracuje nad żadnymi zmianami w kodeksie pracy. Propozycji Komisji Kodyfikacyjnej nie poprzemy” – napisała Beata Mazurek.



Trzeba przyznać, że zgrabnie to pani marszałek ujęła. Z jednej strony oznajmiła, prawdę – PiS rzeczywiście nie pracuje nad zmianami w k.p., przygotowywała je powołana przez rząd komisja kodyfikacyjna, a nie partia. Jednocześnie wymownie odcięła się od efektów prac tego gremium, sugerując nawet delikatnie suwerenowi, że władza nie ma nic wspólnego z jakąś komisją i jej propozycjami. I zmieściła to w dwóch zdaniach – tweeterowy majstersztyk. Co więcej, w praktyce wcale nie przesądziła, że wszystkie pomysły komisji trafią do szuflady. PiS ich nie poprze w obecnym brzmieniu, czyli tym zaproponowanym przez ekspertów, ale może przecież wybrać najciekawsze rozwiązania, przerobić je na własną modłę i wprowadzić w życie w formie nowelizacji obecnego k.p. Tweet pani marszałek wcale nie wyklucza takiego scenariusza. Dlatego warto jeszcze zaczekać na stanowisko rządu w sprawie projektów komisji. Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej potwierdziło DGP (już po zamieszczeniu tweeta), że zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami przedstawi swoją opinię w najbliższych tygodniach.
Sygnał z Nowogrodzkiej może oczywiście wpłynąć na ocenę minister Rafalskiej, ale furtka do wprowadzania zmodyfikowanych rozwiązań wciąż pozostaje otwarta. I warto byłoby z niej skorzystać. Niektóre propozycje komisji rzeczywiście wydają się nie do przyjęcia przez partnerów społecznych (np. nowa forma przedstawicielstwa związkowego, skomplikowane zasady zwolnień z pracy, tzw. umowa 0 godzin). Te „samobóje” przyczyniły się do – najczęściej – negatywnego odbioru efektu prac komisji przez część związków zawodowych i organizacji pracodawców. Ale przygotowane przez nią projekty zawierają też wiele rozwiązań, których rynek pracy potrzebuje jak kania dżdżu – wykonywanie zadań w formie home-office, ograniczenie uznaniowych składników pensji i kumulowania urlopów, dłuższe okresy próbne, mniej obowiązków związanych z zatrudnieniem dla najmniejszych firm. Szkoda by było, gdyby te pomysły trafiły do szuflady, bo komuś zabrakło odwagi, aby w całości zreformować prawo pracy. Rozumiem, że do tego trzeba mieć „cojones”, bo słupki sondażowe polecą w dół za choćby minimalne zmiany w prawie pracy na niekorzyść zatrudnionych (nawet jeśli dostaliby za to inne, może nawet bardziej wartościowe uprawnienia). Rozumiem nawet argumentację pani marszałek, która stwierdziła, że respondenci z sondaży „to nie gwiazdki, ale ludzie”. Tyle że strach przed tym, co powie suweren, nie powinien przeważać nad racją stanu. A ta – w kwestii zasad zatrudniania – wymaga choćby cząstkowych, ale istotnych zmian w prawie.