W ubiegłym roku strajkowali górnicy, pielęgniarki i pracownicy pomocy społecznej. W ich protestach uczestniczyło zaledwie 700 osób. To znikoma liczba na tle ok. 10 mln pracowników zatrudnionych na etacie.
Dziennik Gazeta Prawna
Także w latach poprzednich liczba strajków i protestujących osób nie była duża z wyjątkiem 2008 r., w którym odbyły się masowe protesty nauczycieli upominających się o podwyżki płac. – W ubiegłym roku utrzymała się więc długookresowa tendencja, zgodnie z którą od połowy lat 90. strajków jest bardzo mało – zauważa prof. Juliusz Gardawski, socjolog z SGH. Dodaje, że protesty nasilają się w sytuacjach krytycznych dla pracowników, a takich nie było wiele.
– Ponadto mamy stosunkowo słabe związki zawodowe. Stopień tzw. uzwiązkowienia pracowników jest dość niski – twierdzi prof. Henryk Domański, socjolog z PAN. To nie sprzyja organizacji protestów. Według OECD jeszcze w 1990 r. do związków zawodowych należało u nas 36,7 proc. pracowników, a w 2012 r. już tylko 12,7 proc. Według ostatnich danych GUS z 2014 r. odsetek ten spadł do 11 proc.
W ubiegłym roku wyraźnie poprawił się status pracownika, co też studziło zapał do protestów. Nastąpiły korzystne zmiany w kodeksie pracy – np. umowy terminowe można już zawierać na co najwyżej 33 miesiące, podczas gdy wcześniej zwierano je nawet na 10 lat. Równocześnie bezrobocie osiągnęło poziom najniższy od ćwierć wieku. Zdecydowanie spadło więc ryzyko utraty pracy, a im jest ono większe, tym większa chęć do protestów. Strajkujący najczęściej domagają się wyższych płac. W ub.r. nie mogli na ogół narzekać – realne płace w przedsiębiorstwach wzrosły o 4,4 proc.
– Protestom nie sprzyja obecnie zarówno sytuacja ekonomiczna kraju, jak i polityczna, ponieważ rząd jest rządem prosocjalnym. Uwzględniając jeszcze tradycyjną niechęć Polaków do strajkowania, można stwierdzić, że nic nie wskazuje na to, aby w najbliższych latach nastąpiła zmiana sytuacji – twierdzi prof. Domański.