Za 30 lat będziesz już starym człowiekiem. Takich jak ty będzie wielu. Tak wielu, że będziecie stanowili większość w społeczeństwie – i to większość stanowiącą poważne obciążenie, ma się rozumieć. I to nie tylko dlatego, że nie chciałeś mieć dzieci, ale też z powodu twojego lenistwa, które sprawiło, że nie przygotowałeś świata na starość, która wyprze młodość.
Nie wszystko jednak stracone. Wciąż jeszcze mamy czas, aby przygotować się do tego, co nieuniknione. Ale nie ma go zbyt dużo – te trzy dekady, biorąc pod uwagę, jak często politycy przedkładają doraźny interes nad długofalową strategię, to bardzo niewiele.
Kto się nami zaopiekuje?
Przede wszystkim, czterdziestolatku, zacznij się martwić. Gospodarka w znanym ci kształcie, a w szczególności polska – oparta na taniej pracy i imporcie kapitału – nie poradzi sobie w sytuacji, w której rządzi starość. I to z wielu powodów.
Pierwszy jest banalny. Kto miałby się tobą opiekować? Starość, nawet w dobrym zdrowiu, oznacza mniejszą samodzielność. Jeśli w populacji dominują młodzi, a osoby w wieku poprodukcyjnym to mniejszość, zapewnienie tej opieki jest naturalne. Przejmują ją na siebie bliscy, a nawet jeśli część z nich z tego powodu porzuca karierę, to nie ma tragedii, bo podaż pracy na rynku jest duża. Gorzej, jeśli w społeczeństwie dominują starcy. Młodych jest mało, więc i rąk do pracy brak. A jeśli jeszcze obarczyć tych młodych opieką nad starszymi, to co się wtedy stanie? Niewykluczone, że pierwsze symptomy tego zjawiska już obserwujemy. Tak przynajmniej sądzi NBP, który wiąże dynamiczny wzrost liczby osób biernych zawodowo z powodów rodzinnych w ostatnim czasie właśnie z opieką nad członkami rodzin w podeszłym wieku. Mimo świetnej sytuacji na rynku pracy biernych jest coraz więcej, a proces ten trwa od 2015 r. NBP uważa, że ma to związek ze wzrostem liczby osób powyżej 80. roku życia – od 2006 r. do 2015 r. zwiększyła się ona o 45 proc., przekraczając milion.
Zdaniem Michała Mycka, dyrektora Centrum Analiz Ekonomicznych CenEA, jest wielce prawdopodobne, że niesamodzielność osób w podeszłym wieku będzie wymuszać rezygnację młodszych z pracy. – Dobrze byłoby, gdyby w Polsce odbyła się debata, jak pokoleniu dzisiejszych 30- i 40-latków zapewnić publiczną opiekę długoterminową, gdy te grupy się zestarzeją. Bo jeśli weźmiemy pod uwagę, że znaczna część z nich będzie miała bardzo niskie emerytury, z których w przyszłości będzie musiała samodzielnie opłacić ten typ opieki, to będzie to miało znaczący wpływ na poziom życia tych osób – mówi Myck.
Z czego będziemy żyć?
Takie drenowanie rynku pracy będzie miało oczywiście kolosalne znaczenie dla potencjału rozwojowego gospodarki. Jeśli ty, czterdziestolatku, będziesz żądał od młodszych, by zajmowali się tobą na starość, to kto zapracuje na twoją emeryturę? I to może być drugi potencjalny powód katastrofy.
To prawda, że mamy system, w którym emerytury finansowane są ze składek wpłaconych w czasie aktywności zawodowej. Tyle że to do pewnego stopnia złudzenie. Tak naprawdę bieżące finansowanie tego systemu opiera się na transferze międzypokoleniowym. Mniej wpłacanych składek dziś to problemy systemu emerytalnego obecnie i kłopoty systemu opieki społecznej w przyszłości.
A miks „stare społeczeństwo–obecny system ubezpieczenia emerytalnego” to mieszanka wybuchowa. Gdybyśmy dziś mieli taką strukturę społeczną, jaką będziemy mieć za kilkadziesiąt lat, to w Funduszu Ubezpieczeń Społecznych odpowiedzialnym za wypłaty emerytur bardzo szybko powstałaby gigantyczna dziura w przychodach (bo mało pracujących to mało składek) i ogromna pozycja w wydatkach (bo dużo osób w wieku emerytalnym to dużo wypłacanych świadczeń). Tę dziurę trzeba będzie zasypać pieniędzmi z budżetu, który – przypomnijmy – miałby problem z dochodami (mało osób pracujących to mało płacących podatki). Na dodatek nie da się płacić dowolnie małych emerytur: każdemu, kto miał odpowiednio długi staż ubezpieczeniowy, trzeba wypłacać przynajmniej emeryturę minimalną. Taką, która się należy niezależnie od zgromadzonego kapitału emerytalnego.
Scenariusz, w którym FUS zamienia się w studnię bez dna, nie jest odległy. Wystarczy spojrzeć na oficjalne prognozy wielkości dotacji budżetowej Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. W tym roku ma ona wynieść 46,7 mld zł, ale już za dwa lata może sięgnąć 61 mld zł, za trzy lata będzie to już 65 mld, a w 2020 r. – 70 mld zł. Dysponując takimi pieniędzmi, można by zwiększyć dodatki na dzieci do 1500 zł z 500 zł obecnie.
Mówiąc krótko, drogi czterdziestolatku, będziesz utrapieniem dla młodych, na których spocznie odpowiedzialność za spinanie finansów publicznych. Mogą, oczywiście, pożyczać – tyle że już dziś zarówno ty, jak i politycy, których wybrałeś, zadłużają się na potęgę. Pytanie, czy wasi następcy będą mieli jeszcze od kogo pożyczyć, a jeśli nawet – to jaką zapłacą za to cenę.
Prawdziwy kłopot będziesz miał jednak wtedy, jeśli dziś całą energię wkładasz w to, by jak najmniej odprowadzić do ZUS. Umowa o dzieło? Czemu nie, prawda? Problem w tym, że taka umowa nie liczy się do stażu ubezpieczeniowego, a więc nici nawet z emerytury minimalnej. Ci, którzy większość życia przepracowali na nieozusowanych umowach śmieciowych, dostaną tyle, ile zebrali. To może oznaczać nawet groszowe emerytury. I nie ma w tym zdaniu przesady. Najniższa wyliczona ostatnio przez ZUS emerytura wynosiła kilka groszy. Z czego będziesz wtedy żył, dzisiejszy czterdziestolatku?
Pytanie będzie aktualne, nawet jeśli twoje pokolenie, mocno już posiwiałe, będzie stanowiło siłę polityczną, z którą będzie musiał się liczyć każdy polityk. – Nie wiemy, czy nie doprowadzi to do wymuszenia dodatkowych świadczeń dla osób starszych, które będą się domagać lepszego statusu materialnego. A to z kolei będzie możliwe tylko w wyniku podniesienia podatków albo obniżenia wydatków na inne cele – prognozuje Myck.
Bankom już dziękujemy
Rosnące koszty systemu ubezpieczeń czy szukanie dodatkowych pieniędzy na opiekę społeczną to część problemów. Niekorzystna struktura demograficzna może doprowadzić do gospodarczej zapaści, a władzom publicznym wytrącić z rąk narzędzia, których zwykle używa dla stymulowania gospodarczego wzrostu. Dlaczego? Przez wasze starcze nawyki, drodzy czterdziestolatkowie.
Bo jak pobudza się konsumpcję w gospodarce albo inwestycje? Zwykle banki centralne wpływają na to, kształtując odpowiednio cenę pieniądza. Można to robić stopami procentowymi, można też zwiększać bazę monetarną, czyli – w uproszczeniu – drukować pieniądz. W teorii powinno to działać tak: tani kredyt mieszkaniowy zwiększa popyt na mieszkania, deweloperzy budują, producenci materiałów budowlanych więcej produkują i sprzedają, mogą zapłacić więcej pracownikom, a ci za swoje większe pensje mogą więcej kupować. Problem zaczyna się wtedy, gdy staruszkowie – grupa dominująca – nie chcą brać kredytów, zwłaszcza hipotecznych.
Jak tłumaczy Łukasz Hardt, członek Rady Polityki Pieniężnej, jest naturalne, że osoby starsze nie biorą kredytów hipotecznych, bo ich potrzeby mieszkaniowe na ogół są już zaspokojone. Seniorzy generalnie nie chcą zaciągać zobowiązań długoterminowych; charakteryzuje ich również niechęć do ryzyka. – Ma to duże znaczenie dla polityki pieniężnej. Bank centralny, obniżając stopy procentowe, liczy na to, że ludzie będą więcej konsumować i inwestować. Ludzie starsi wolą trzymać pieniądze w banku zamiast wychodzić z nimi na rynek i ryzykować stratę. Bo mają świadomość, że może zabraknąć czasu na jej odrobienie – mówi Hardt.
Efekt? Mieszkania nie muszą wcale drożeć, ich budowanie nie musi się opłacać, deweloperzy i producenci materiałów mają problem, ich pracownicy również. – Starzenie się społeczeństwa może wpływać na cenę aktywów. Mówiąc inaczej: może powodować spadek ich cen. Bo to przede wszystkim ludzie młodzi kupują mieszkania – dla siebie lub na wynajem. Jeśli młodych w społeczeństwie będzie mniej, to ograniczy popyt, przez co mieszkania mogą w przyszłości potanieć – tłumaczy członek RPP.
Kraj Przekwitających Wiśni
W tym momencie, drogi czterdziestolatku, pewnie myślisz, że to teoria. Czcze gadanie. Jesteś w błędzie. Z tymi problemami już boryka się Japonia, która posiada najszybciej starzejące się społeczeństwo. Odsetek populacji w wieku 65 i więcej lat wynosi tam 27,4 proc. i jest najwyższy na świecie. To oznacza, że seniorów w Japonii jest trochę mniej niż mieszkańców Polski – 34,3 mln. Ich liczba będzie jednak wzrastać i w 2025 r. będą stanowić 30 proc. społeczeństwa, a w 2040 r. już 36,1 proc., stanowiąc 39-milionową armię ludzi w 110-milionowym kraju. Dla porównania, w Polsce na koniec 2015 r. osób w wieku 65 i więcej lat było 6 mln, czyli 15,8 proc. ludności.
Kraj Kwitnącej Wiśni boleśnie przekonał się o gwałtownie rosnących kosztach starzejącego się społeczeństwa. Zgodnie z projektem budżetu na ten rok rząd będzie musiał dorzucić do systemu zabezpieczeń socjalnych 32,5 bln jenów, czyli 1,2 bln zł – niewiele więcej niż całość polskiego długu publicznego. To japońska dziura w FUS, tylko obejmująca jeszcze opiekę zdrowotną i długoterminową. Im bardziej starzeje się japońskie społeczeństwo, tym bardziej koszty tego systemu rozjeżdżają się z wysokością odprowadzanych do niego składek. O ile w 1990 r. środki na zasypanie tej dziury stanowiły 17,5 proc. wydatków w budżecie, o tyle w projekcie na ten rok jest to już dokładnie jedna trzecia. Jak ocenia tamtejszy resort finansów, z 664 bln jenów (23 bln zł), jakie kraj musiał pożyczyć między 1990 r. a 2016 r., 251 bln (9 bln zł) było potrzebne tylko na zasypanie tej dziury.
Sytuację dodatkowo pogarsza fakt, że na japońskich seniorów nie ma kto pracować, bo siła robocza się kurczy – o 2 mln od końca lat 90., kiedy odsetek ludności w wieku produkcyjnym osiągnął najwyższą wartość. A skoro ubywa rąk do pracy, to kurczą się dochody z tytułu jej opodatkowania. Między 1990 r. a 2007 r. spadły one o ok. 10 bln jenów (to dodatkowo zwiększyło potrzeby pożyczkowe państwa). Winę za ten proces ponosi również trwający od początku lat 90. marazm japońskiej gospodarki (tzw. stracone dekady). Pogorszył on sytuację na rynku pracy, wypychając wielu młodych na tamtejszy odpowiednik naszej umowy śmieciowej, co negatywnie wpłynęło na zarobki.
Dochodom budżetu z tytułu opodatkowania pracy w niewielkim stopniu pomaga to, że coraz więcej seniorów pozostaje na rynku po osiągnięciu wieku emerytalnego (w wielu firmach jest to 60 lat). O ile w 2000 r. na rynku aktywnych było 8,7 mln osób w wieku 60 i więcej lat, o tyle obecnie liczba ta wynosi 12,6 mln. Jeśli pracują – nawet u dotychczasowego pracodawcy, co zdarza się coraz częściej – to właśnie na śmieciówce. Pozwala ona na zmniejszenie kosztów zatrudnienia, które w Japonii są wysokie przez wzgląd na obowiązującą często zasadę senioratu, zgodnie z którą wynagrodzenie rośnie wraz ze stażem pracy. Z tego względu starsi pracownicy stali się pożądani w oczach niektórych pracodawców w Kraju Kwitnącej Wiśni.
Ekonomiści boją się seniorów
To początek problemów z twoim pokoleniem, przyszły siedemdziesięciolatku. Pytanie brzmi: jeśli zmieni się struktura populacji, to czy nie pociągnie to za sobą konieczności dostosowania polityki makroekonomicznej? Na ile starzenie się społeczeństw trzeba będzie uwzględniać np. przy ustalaniu poziomu stóp procentowych? Zwykle banki centralne uzależniają swoje działania w tym zakresie od poziomu inflacji, na który wpływ ma między innymi sytuacja na rynku pracy czy ceny surowców energetycznych. Ekonomiści muszą rozstrzygnąć, który z tych czynników i w jakim stopniu odpowiada za poziom wskaźnika i na tej podstawie podejmują decyzję: tniemy, podnosimy lub zostawiamy stopy na dotychczasowym poziomie.
Problem polega na tym, że nikt jeszcze nie ma absolutnej pewności co do wpływu starzenia się społeczeństwa na wskaźniki makro. Na zdrowy rozsądek: w społeczeństwie z dużym odsetkiem seniorów powinna maleć konsumpcja – starsi mają mniej, to i mniej wydają. No to tniemy stopy, żeby zachęcić do kupowania garstkę młodszych. Ale wzorce konsumpcyjne zależą m.in. od kultury, która wpływa na skłonność do oszczędzania, ale też od perspektyw życiowych – im pewniejsi są ludzie, że będzie się miał kto nimi w godziwy sposób zająć na starość, tym hojniej będą otwierać w sklepach portfele. Z drugiej strony, jeśli starsi odkładali przez całe życie, to potencjalnie mogą utrzymać stopę życiową, wydając swoje oszczędności, więc konsumpcja nie musi wcale spaść na skutek trendów demograficznych. To jak – demografia działa na gospodarkę deflacyjnie czy inflacyjnie? Tniemy czy nie tniemy?
Japońscy badacze Mitsuru Katagiri, Hideki Konishi i Kozo Ueda argumentowali w studium sprzed trzech lat, że starzenie się działa na gospodarkę deflacyjnie, jeśli jest spowodowane wydłużeniem życia, ale inflacyjnie, jeśli jest spowodowane niską liczbą urodzeń. Tłumaczyli to tak: jeśli rodzi się mało dzieci, to w przyszłości będzie mniej podatników i mniejsze wpływy z danin. Rząd może więc czuć pokusę napędzania inflacji, by zredukować zadłużenie. Z drugiej strony duży odsetek seniorów przedkłada się na ich siłę polityczną, a w efekcie na forsowanie takiej polityki, dzięki której inflacja nie zje ich oszczędności. Do podobnych wniosków doszli w innym studium James Bullard, Carlos Garriga oraz Christopher Waller. Skoro młodzi nie mają oszczędności i utrzymują się z bieżących zarobków, w ich interesie jest wyższa inflacja. Seniorzy, których dochód przez wiele lat będzie zależał od zgromadzonych oszczędności, wolą jednak niższą inflację. Nie wszyscy jednak zgadzają się, że młode społeczeństwo pobudza inflację. Przeciwnego zdania jest Charles Goodhart, były członek brytyjskiego organu ustalającego wysokość stóp procentowych w ramach Banku Anglii. Ekonomista uważa, że młode społeczeństwo to dużo rąk do pracy, a więc mniejsza presja na podwyżkę wynagrodzeń. Wzrost płac, a wraz z nim inflację zapewnia tylko niedobór rąk do pracy. To jak – tniemy, czy nie tniemy?
Ekonomiści, oceniając sytuację w danym kraju, patrzą również, co się dzieje z globalną gospodarką. Jak się okazuje, masowe starzenie się wpływa również na sytuację na tym poziomie. Goodhart uważa, że tylko starzenie się rozwiniętych społeczeństw wreszcie doprowadzi do realnego wzrostu płac (stagnacja wynagrodzeń to dotkliwy problem od trzech dekad, zwłaszcza w USA, vide wynik ostatnich wyborów w USA). Zdaniem ekonomisty firmy zatrudniające baby boomersów w latach 70. i 80. nie miały zachęt, aby inwestować w nowoczesne metody produkcji, bo mogły zatrudnić więcej ludzi. Nie pomogło też masowe przenoszenie produkcji do Chin, gdzie czekała olbrzymia (a przez to tania) siła robocza. Trend ten może się odwrócić dopiero wraz z posiwieniem zachodnich gospodarek.
Z kolei kilku ekonomistów z amerykańskiej Rezerwy Federalnej (Etienne Gagnon, Benjamin K. Johannsen oraz David Lopez-Salido) uważa, że to właśnie starość odpowiada za obecną, kiepską sytuację gospodarczą. Ich zdaniem przemiany demograficzne zmniejszały dynamikę PKB od 1980 r. o 1,25 pkt proc. rocznie. i wciąż dławią wzrost pomimo sięgnięcia przez banki centralne po nieortodoksyjne działania, tj. luzowanie ilościowe. To oznaczałoby, że wyłącznie demografia – a nie polityka fiskalna, monetarna czy przemiany technologiczne – jest odpowiedzialna za spowolnienie aktywności gospodarczej przez ostatnich 35 lat.
Podsumowując, drogi czterdziestolatku – będzie problemem w wielu wymiarach jednocześnie.
Masz jeszcze szansę
Nie wszystko jeszcze stracone, drogi czterdziestolatku. Wiele zależy od tego, jak się zachowasz dziś ty i twoi rówieśnicy.
Zacznij od tego, by uważnie patrzeć władzy na ręce. Cieszysz się z obniżenia wieku emerytalnego, prawda? Przemyśl to jeszcze. Niemal wszyscy ekonomiści – łącznie z ekspertami ZUS – są zdania, że to bardzo szybko obciąży system finansów publicznych. Dużo szybciej niż się zestarzejesz. Chyba że posłuchasz delikatnych sugestii pomysłodawców i... nie skorzystasz z niego. Jak zauważa Michał Myck, przekonanie, że ludzie będą dobrowolnie przez długie lata pozostawać na rynku pracy po osiągnięciu wieku emerytalnego, może okazać się naiwne. – W systemie zdefiniowanej składki zakłada się, że każdy kolejny rok zatrudnienia przekładać się będzie na wyższą emeryturę. Należy jednak pamiętać, że siła tego bodźca wzrasta z biegiem kolejnych lat. Dla kobiety, która będzie mogła przejść na emeryturę w wieku 60 lat albo w wieku 62 lat, ten bodziec może być jeszcze stosunkowo słaby, bo różnica w poziomie emerytury wynikająca z przedłużenia pracy będzie niewielka. Przede wszystkim jednak duża część populacji, szczególnie właśnie kobiet, w ogóle nie będzie tych zachęt widzieć – uważa Michał Myck z CenEA.
Może powinieneś zapytać, co się robi w sprawie uruchomienia publicznej opieki długoterminowej? W kilku krajach istnieje dodatkowa składka ubezpieczeniowa, która jest odkładana na opiekę długoterminową i w ramach tej składki wymagający takiego typu opieki mogą uzyskać wsparcie finansowane ze środków publicznych. A co z dodatkowymi wydatkami na ochronę zdrowia? W Polsce na tym polu mamy spore zaległości. Wydatki powinny wzrosnąć o 2–3 pkt proc. PKB, żeby dojść do poziomu takiego, jak na Zachodzie.
Z punktu widzenia starzenia się społeczeństw ważny jest sposób wydawania tych pieniędzy. Środków w służbie zdrowia nie tylko musi być więcej, ale muszą też być odpowiednio ukierunkowane – chociażby na kształcenie i miejsca pracy dla geriatrów. – W zasadzie już należałoby do tej zmiany dostosowywać system usług medycznych, bo wiadomo, że wykształcenie lekarzy trwa. Z jednej strony już od wielu lat problemem w Polsce jest brak dostatecznej liczby geriatrów, a z drugiej chodzi też o to, żeby na potrzeby osób starszych lepiej uczulić i przygotować lekarzy rodzinnych – mówi Myck.
Przede wszystkim jednak, drogi czterdziestolatku, zacznij oszczędzać. To z oszczędności powinieneś żyć, gdy będziesz już stary. Jeśli teraz twoje pokolenie potraktuje sprawę poważnie, to wasi następcy nie będą musieli tak nadmiernie się zadłużać. W starzejących się społeczeństwach spadek oszczędności to rzecz naturalna, bo rośnie grupa tych, którzy korzystają z oszczędności na starość kosztem grupy, która je kreuje, pracując. – Ludzie starzy konsumują oszczędności, to młodzi je tworzą. W tym kontekście należy zadać sobie fundamentalne pytanie: co z polskim wzrostem gospodarczym po 2020 r., gdy strumień środków europejskich płynących do Polski będzie mniejszy, a sytuacja demograficzna trudniejsza niż obecnie? Z czego wtedy finansować inwestycje i rozwój? Odpowiedź brzmi: m.in. z oszczędności. Jakie one będą w 2022 r., zależy od tego, co się będzie działo w polskiej gospodarce już w najbliższym roku i w kolejnym – mówi Łukasz Hardt z RPP.
Jeśli jesteś przedsiębiorcą, to już dziś myśl o tym, jaką firmę zostawisz następcy. Owszem, tania praca dziś może być twoją konkurencyjną przewagą – ale co zrobisz, gdy przestanie być tania? A tak się stanie, gdy zabraknie rąk do pracy. Jeśli jesteś racjonalny – a ekonomiści mocno w to wierzą – to już teraz zaczniesz działać. Będziesz inwestować w technologię, która pozwoli utrzymać poziom produkcji w twojej firmie mimo mniejszego zatrudnienia. Amerykański ekonomista Daron Acemoglu uważa, że przedsiębiorstwa w starzejącej się gospodarce, w większym stopniu niż się to obecnie zakłada, będą dokonywać tzw. substytucji pracy kapitałem. To znaczy, że jeśli firmy cierpią na niedostatek rąk do pracy (bo dają im się we znaki problemy demograficzne), to chętniej inwestują w technologie, dzięki którym będą w stanie ograniczyć liczbę potrzebnych pracowników bez uszczerbku dla poziomu produkcji. Upraszczając: im społeczeństwo będzie starsze, tym więcej robotów będzie w fabrykach.
– Acemoglu zbadał, że wraz ze starzeniem się społeczeństw rozwiniętych poziom produktu krajowego brutto na głowę mieszkańca nie maleje. Być może mamy do czynienia z procesem, w którym przedsiębiorstwa, stojąc przed barierą demograficzną, nie ograniczają się tylko do kupowania bardziej wydajnych maszyn, ale także inwestują w badania i rozwój – mówi Łukasz Hardt.
Wobec tego wszystkiego twoja racjonalność, czterdziestolatku, to twoja największa szansa.
Prawdziwy kłopot będziesz miał wtedy, jeśli dziś całą energię wkładasz w to, by jak najmniej odprowadzić do ZUS. Umowa o dzieło? Problem w tym, że taka umowa nie liczy się do stażu ubezpieczeniowego, a więc nici nawet z emerytury minimalnej. Ci, którzy większość życia przepracowali na nieozusowanych umowach śmieciowych, dostaną tyle, ile zebrali. Czyli grosze