Już w przyszłym roku ceny w sklepach internetowych mają być takie same dla rodzimych i zagranicznych klientów. Sprzedawcy online mogą nie wyjść na tym najlepiej.
Komisja Europejska poważnie wzięła się do walki z ograniczeniami, które utrudniają, a czasem wręcz uniemożliwiają robienie zakupów w sklepach internetowych zarejestrowanych w innych państwach UE. Jednym z głównych powodów, dla których towary i usługi zamawia tam dziś tylko 15 proc. unijnych konsumentów, są różne formy blokowania geograficznego oraz dyskryminacji cenowej. W tym pierwszym przypadku sklepy internetowe automatycznie identyfikują potencjalnych klientów z innych krajów (np. na podstawie adresu IP lub informacji wysyłanych przez przeglądarki) i zabraniają im wejść na swoją stronę bądź przekierowują na inną witrynę. Niektórzy sprzedawcy wymagają z kolei, aby kupujący płacili wyłącznie kartami debetowymi wydanymi przez bank krajowy.
– Przez ograniczenia geograficzne pewne usługi są dla nas w ogóle niedostępne, co jest sprzeczne z samą ideą rynku wewnętrznego – zauważa dr Katarzyna Karasiewicz, radca prawny i partner w kancelarii Deloitte Legal.
KE przygotowała więc projekty przepisów, które mają ukrócić zarówno praktykę geoblokowania, jak i nierównego traktowania konsumentów z innych krajów. – Nie jest żadną tajemnicą, że wiele sklepów internetowych oferuje konsumentom zagranicznym swoje towary i usługi – od biletów lotniczych po wypożyczanie samochodów – po wyższych cenach – podkreśla radca prawny Aleksandra Mazur-Zych z kancelarii EY Law. Z badania Komisji dotyczącego sektora e-handlu wynika, że zróżnicowane ceny (wyłączając koszty przesyłki) najczęściej oferują zagranicznym klientom sprzedawcy odzieży i obuwia (31 proc.).
Internetowa sprzedaż / Dziennik Gazeta Prawna
– Skoro Polak może skorzystać ze sklepu stacjonarnego we Francji na takich samych zasadach jak Francuz, to co do zasady nie ma powodu, dla którego u francuskiego sprzedawcy online ma zapłacić więcej i mieć słabszą ochronę. Z takiego właśnie założenia wychodzi Komisja Europejska – dodaje mec. Mazur-Zych.
Zgodnie z projektowanym rozporządzeniem internetowi sprzedawcy nie będą mogli dyskryminować potencjalnych klientów z innych krajów nie tylko, jeśli chodzi o cenę, lecz także warunki płatności i sprzedaży, chyba że będzie to obiektywnie uzasadnione np. względami VAT. Nowe przepisy nie obejmą przy tym małych firm mieszczących się w limicie krajowych progów podatku VAT, a także nie dotyczą podmiotów świadczących usługi finansowe, transportowe i audiowizualne. Co istotne, przedsiębiorcy nie będą mieli też obowiązku dostarczania przesyłek na terenie całej Unii ani akceptowania każdego konkretnego środka płatności.
To, co wydaje się oczywistą korzyścią dla konsumentów, może jednak oznaczać dodatkowe obciążenia i koszty dla przedsiębiorców.
– Patrząc na to z ich perspektywy, trzeba pamiętać, że na te same lub podobne dobra i usługi będzie zupełnie inny popyt na poszczególnych rynkach krajowych. Na potrzeby rynku polskiego i angielskiego nie wycenimy więc tak samo biletów lotniczych na danej trasie, jeśli popyt na nie będzie się w tych krajach różnił. Podobnie te same płyty z muzyką klasyczną nie będą kosztowały tyle samo w Niemczech, gdzie wciąż jest to świetnie sprzedający się gatunek muzyczny, co w innych krajach – tłumaczy dr Katarzyna Karasiewicz.
Jak pokazuje badanie KE dotyczące sektora e-handlu, blokady geograficzne są często pochodną ograniczeń umownych zawartych w porozumieniach dystrybucyjnych zawieranych między producentami a dystrybutorami. Ci pierwsi chcą bowiem mieć swobodę dyktowania różnych cen za ten sam towar w zależności od kraju. I w tym celu gwarantują sobie w umowie, że klienci nie będą mieli możliwości tańszego zakupu swojego produktu za granicą.
– Pomysł objęcia rozporządzeniem zarówno relacji przedsiębiorca – konsument, jak i przedsiębiorca – przedsiębiorca jest bardzo kontrowersyjny, gdyż uniemożliwi firmom dostosowanie swoich ofert do poszczególnych rynków. A są one zróżnicowane choćby ze względu na różne koszty pozyskania klientów – przekonuje mec. Witold Chomiczewski, wspólnik i ekspert od prawa nowych technologii w kancelarii Lubasz i Wspólnicy. – Narzucenie przedsiębiorcom w relacjach z innymi przedsiębiorcami konieczności stosowania identycznych warunków sprzedaży może ograniczyć swobodę prowadzenia działalności gospodarczej – dodaje.
Co więcej, coraz częściej producenci sami sprzedają swoje towary przez internet bądź pozwalają na to tylko wybranym, autoryzowanym sklepom.
– Wielu z nich nie zgadza się, aby ich produkty były oferowane na innych platformach sprzedażowych, bo pozwalają one porównywać ceny u różnych dystrybutorów. Widać to zwłaszcza w segmencie dóbr luksusowych. Na przykład trudno dziś znaleźć na portalach sprzedażowych najnowocześniejsze telewizory niszowych, luksusowych marek. Gdyby się tam pojawiły, ich producenci zamiast rywalizować o klientów jakością produktu i statusem marki, byliby zmuszeni w większym stopniu rywalizować ceną – tłumaczy dr Karasiewicz.
Kolejne problemy dla biznesu mogą się wiązać z tym, że jeśli sklepy internetowe będą musiały prowadzić sprzedaż także na innych rynkach krajów unijnych, to niewykluczone, że będą zobowiązane przystosować swoje umowy do wymogów obowiązujących w państwie konsumenta (nie ma jeszcze w tej kwestii ostatecznej decyzji). – Zwłaszcza dla najmniejszych przedsiębiorców oznaczałoby to duże ryzyko prowadzenia działalności i spore koszty prawne. Gdyby doszło do sporu, musieliby go prowadzić na obcym prawie, mimo że pierwotnie nie chcieli kierować swojej oferty na zagraniczny rynek – podkreśla mec. Chomiczewski.
Etap legislacyjny
Prace w Komisji Europejskiej