Zaiste, kręte są ścieżki, którymi podąża tok rozumowania wiceministra sprawiedliwości Marcina Warchoła. On sam udowodnił to już nie raz i nie dwa.

Wyobraźnia ministra w zakresie analizy projektowanych zmian do procedury wykroczeniowej zdaje się meandrować w jemu tylko wiadomym kierunku. Prawnika, który na co dzień ma do czynienia z rozpoznawaniem spraw o wykroczenia, wiele z tez postawionych przez Marcina Warchoła w wywiadzie udzielonym DGP 13 stycznia 2021 r. („Absolutnie nie ma ograniczenia prawa do sądu”) może wprawić w zdumienie, by nie powiedzieć w osłupienie.
Minister zaczyna mocnym hitchcockowskim akcentem (później jest jeszcze straszniej), wywodząc, iż nowela do przepisów kodeksu postępowania w sprawach o wykroczenia, której jednym z głównych założeń jest wyeliminowanie możliwości odmowy przyjęcia mandatu, „wręcz rozszerzy prawo obywatela do sądu”. Na poparcie swej tezy stwierdza, że w aktualnym stanie prawnym możliwości uchylenia przyjętego, a więc prawomocnego mandatu są sformułowane wąsko i w praktyce uniemożliwiają wzruszenie takiej decyzji. A przecież dr hab. Marcin Warchoł, procesualista, autor wielu zmian w kodeksie karnym i kodeksie postępowania karnego w ostatnich latach, powinien wiedzieć, że nie jest to żaden mankament systemowy. Wręcz odwrotnie, to sytuacja pożądana.
Otóż, procedura uchylenia prawomocnego mandatu opisana w art. 101 i nast. k.p.w. ma charakter ekstraordynaryjny, bo kasatoryjny. Wniosek o uchylenie przyjętego mandatu jest nadzwyczajnym środkiem zaskarżenia, bo przysługuje od decyzji prawomocnej i systemowo procedura, którą uruchamia, musi mieć wąsko określone przesłanki. Zarzut, że stanowi wąskie gardło, ma tyle mniej więcej sensu jak powiedzenie, że kasacja w sprawach karnych ze względu na zawężająco określone podstawy ogranicza prawo do sądu. A przecież obywatel, nim sięgnie po nadzwyczajne środki zaskarżenia, ma inne określone w systemie możliwości wzruszenia niekorzystnej dla siebie decyzji procesowej. Dzisiaj każdy, komu przedstawiciel właściwego organu proponuje mandat, może odmówić jego przyjęcia i żądać rozpoznania sprawy przez sąd niejako z czystym kontem. Prezentowana szeroko, w tym również przez wiceministra, teza o zbyt pochopnym i nieprzemyślanym przyjmowaniu mandatów przez obywateli, którzy po refleksji zmieniają zdanie, jest pozamerytoryczna, a przede wszystkim niepoważna.
Tymczasem projektuje się, by obywateli prawa do odmowy przyjęcia mandatu pozbawić. Do tego specjalista w tym zakresie w randze wiceministra oświadcza, że to dla ich dobra, bo w ten sposób poszerzy się obywatelskie prawo do sądu. Pragnę zauważyć, że to prawo przekształca się niejako w obowiązek. Albowiem ukarany mandatem nieprawomocnym – ale natychmiast wykonalnym – wpierw będzie musiał go opłacić, a dopiero później napisać odwołanie do sądu, pełne formalizmu i prekluzji dowodowej, by będąc jakże często po prostu niewinnym, po wielu miesiącach zostać uwolnionym od odpowiedzialności przez sądy, i to częstokroć obu instancji.
Możliwość złożenia wniosku o wstrzymanie wykonania mandatu, którą przewiduje nowela, to iluzja, jeśli weźmiemy pod uwagę siedmiodniowy termin na zapłacenie grzywny oraz szybujące już od kilku lat w otchłań niewydolności sądy.
Wiceminister Warchoł dla poparcia tezy o konieczności wlepiania obywatelom mandatów bez prawa do odmowy ich przyjęcia posługuje się również znanym w przestrzeni publicznej argumentem o awanturnikach, którzy mimo miażdżącego materiału dowodowego zebranego przez policjantów, z zasady i na złość tym ostatnim, nie przyjmują wystawianych im mandatów. Opisywane zachowanie, utyskuje minister, angażuje tak organy ścigania, które muszą zebrać stosowny materiał dowodowy, napisać wniosek o ukaranie, jak i sądy rozpoznające później czasami w dwóch instancjach „oczywiste” sprawy.
I znów – jako szeregowy pracownik sądowego wymiaru sprawiedliwości – chciałbym nieśmiało zauważyć, że takie postępowanie w kręgu cywilizacji europejskiej, do której zdaje się wciąż należymy, nazywa się realizacją prawa do obrony, które to prawo stanowi sól wszystkich najważniejszych aktów prawnych tak międzynarodowych, jak i krajowych. I zaręczam, że to, co oczywiste dla policjanta, nie zawsze jest takowe dla sądu. Na tym dysonansie opiera się system wymierzania sprawiedliwości w całym wolnym świecie. Czyż przykłady upadających wniosków o ukaranie w czasach covidowych dotyczących chociażby związanych z pozbawionym do 2 grudnia 2020 r. podstawy prawnej obowiązkiem noszenia maseczki nie idą już w tysiące? Pytam zatem, czy podążając tokiem rozumowania, który proponuje wiceminister, należy prokuratorów wyposażyć w prawo do wydawania wyroków w sprawach „oczywistych”, od których dopiero będzie można się odwołać do sądu, ale już po odbyciu kary? Pytanie rzecz jasna retoryczne, ale chyba nie dla Marcina Warchoła.
Atmosfera udzielonego przez prominentnego przedstawiciela Ministerstwa Sprawiedliwości wywiadu rodem z filmów powołanego wyżej mistrza suspensu zagęszcza się jeszcze bardziej, gdy Marcin Warchoł, odpowiadając na kolejne celne pytania red. Piotra Szymaniaka, snuje rozważania na temat prekluzji dowodowej. Pan wiceminister dementuje sugestię, że brak wiedzy policjanta o tym, czy obywatel odwoła się w ciągu siedmiu dni od wystawionego mandatu, spowoduje w praktyce sytuację, w której policjant nie będzie zainteresowany właściwym utrwaleniem materiału dowodowego. Dodaje, że organy ścigania będą przecież dysponować zapisem czynności rutynowo wykonanych na miejscu zdarzenia i to wystarczy.
Pomijam już okoliczność, że notatka urzędowa nie ma waloru dowodowego. Błędna jest również użyta w tym miejscu przez Marcina Warchoła analogia do trybu prywatnoskargowego. Nie wiem, jakie jest procesowe doświadczenie wiceministra w sprawach z oskarżenia prywatnego, ale treść jego wypowiedzi wskazuje, że niestety niewielkie. Otóż, stałą policyjną praktyką jest kierowanie kompletnie nieprzygotowanych spraw o czyny ścigane z oskarżenia prywatnego do sądu. Kiedy policjant sporządzający protokół przyjęcia zawiadomienia o podejrzeniu popełnienia przestępstwa zwietrzy, że ma do czynienia z czynem prywatnoskargowym, kończy aktywność na tej jednej czynności. No może jeszcze, tylko z grzeczności, napisze pismo przewodnie i tak spreparowaną sprawę kieruje do sądu.
Choć nie mam zdolności profetycznych, skłaniam się ku tezie, że ten los podzielą sprawy wykroczeniowe, jeśli projektowana nowela stanie się częścią systemu prawa. Policjant, mając siedem dni na zebranie materiału dowodowego, zapewne ograniczy się do wysłania do sądu notatki urzędowej oraz personaliów świadków zdarzenia, jeśli w ogóle zada sobie trud ich ustalenia, bo przecież pracę wykonał, wręczając mandat. Nie będzie czasu w toku kilkudniowego postępowania wyjaśniającego na przesłuchanie tychże świadków, zebranie innych dowodów, np. zapisu z monitoringu. Tak skalibrowana procedura rozpoznania sprawy o wykroczenie najczęściej będzie się kończyła uniewinnieniem obwinionego, a właściwie już ukaranego mandatem, z uwagi na brak przedstawienia przekonującego materiału dowodowego przez oskarżyciela publicznego.
Dlatego obawiam się, że z gniewem na wykroczeniowych wandali wiceminister Marcin Warchoł będzie musiał sobie poradzić w inny sposób. Chyba że prawdziwym celem proponowanych rozwiązań dewastujących domniemanie niewinności nie są wykroczeniowi wandale, tylko korzystający ze swych praw obywatele.