Klienci nie mogą być pewni otrzymania oferty przewalutowania po kursie niższym od rynkowego. Bankom może się najbardziej opłacać wsparcie… najzamożniejszych.
Półtora roku zwłoki w pracach nad prezydenckim projektem ustawy frankowej dało bankom kilkaset milionów oszczędności. Maksymalny koszt przewalutowania hipotek dewizowych dla krajowych banków to już niespełna 2,5 mld zł w skali roku. Gdy na początku sierpnia 2017 r. prezydent Andrzej Duda zgłaszał swój projekt dotyczący zamiany mieszkaniowych kredytów walutowych na złotowe, roczne wydatki banków na ten cel szacowano na 3,2 mld zł.
Mowa o pieniądzach, które instytucje finansowe mają wyłożyć na fundusz konwersji kredytów. Raz na kwartał będą wpłacać składkę ustaloną przez radę tego funduszu. Jej wysokość to maksymalnie 0,5 proc. wartości portfela walutowego w skali kwartału. Rada ma brać pod uwagę opinię Komitetu Stabilności Finansowej.
– Stawka co kwartał może się zmieniać, w zależności od sytuacji sektora bankowego. Nie jest wykluczone, że gdyby nastał jakiś kryzys finansowy, jak w 2008 r., stawka może wynosić zero – mówił w ubiegłym tygodniu na posiedzeniu sejmowej podkomisji zajmującej się kredytami frankowymi Piotr Nowak, wiceminister finansów.
Spadek maksymalnej kwoty wydatków sektora na realizację ustawy to głównie efekt zmniejszania się wielkości portfela kredytów walutowych. Obecnie wartość kredytów frankowych tylko nieznacznie przekracza 100 mld zł, a walutowych hipotek ogółem to ok. 130 mld zł. Latem 2017 r. takie kredyty miały wartość 146 mld zł. Według Biura Informacji Kredytowej udział kredytów frankowych w ogólnej kwocie hipotek w krajowych bankach spadł w końcu ub.r. poniżej 25 proc. Dziesięć lat temu było to ok. 70 proc.
Ale jest jeszcze jeden powód „oszczędności”. To przyjęta w zeszłym tygodniu poprawka do projektu autorstwa Tadeusza Cymańskiego (PiS), szefa podkomisji. Wyłącza ona z płacenia składek na „fundusz konwersji” banki, które są w trakcie programów sanacyjnych: odrabiają poniesione straty, by odbudować fundusze własne. W programie naprawczym jest „najbardziej frankowa” instytucja na rynku – Getin Noble Bank (w końcu września ub.r. kredyty walutowe stanowiły tam 23 proc. portfela ogółem) czy niewielki Bank Ochrony Środowiska.
Konsekwencją będzie wypadnięcie klientów takich instytucji z możliwości przewalutowania kredytu po kursie korzystniejszym od rynkowego. Zgodnie z projektem, jeśli bank nie zasila funduszu, nie ma możliwości brania z niego pieniędzy.
Kredyty mieszkaniowe / DGP
Jak mówi DGP Tadeusz Cymański, było to z jego strony celowe działanie. – Żadna z instytucji, do których się zwracałem, nie zaproponowała lepszego rozwiązania. Ono oznacza, że te banki nie będą partycypować, ale i ich klienci niestety nie będą mogli korzystać z tej części ustawy – przyznaje poseł.
Otrzymania oferty przewalutowania nie mogą być pewni też klienci innych frankowych banków. Operacja ma być dobrowolna, ale inicjować ją będą kredytodawcy. Oni będą wybierać klientów, którzy będą kwalifikować się do przewalutowania. Powinni brać pod uwagę kryteria ustalone w rekomendacji KNF. Jakie to będą kryteria – nie wiadomo. KNF czeka z ich ogłoszeniem na zakończenie prac nad ustawą w parlamencie.
Z punktu widzenia banków najkorzystniejsze może się okazać wsparcie… najzamożniejszych klientów. Idąc na rękę najlepszym klientom, mogą liczyć np. na całkowitą spłatę części kredytów po przewalutowaniu. Wśród finansistów można się spotkać z opinią, że część frankowiczów czeka na obiecaną im ustawę, regularnie spłacając kredyty, a dodatkowo oszczędzając. Te osoby liczą na zysk na przewalutowaniu, a zaraz potem mogą spłacić zobowiązanie wobec banku.
Od kryteriów, jakie przyjmie KNF, będzie też zależała kwota „ulgi”, jaką zaoferują banki. – Na pewno nie będzie przewalutowania po kursie z dnia udzielenia kredytu. 20 proc. to zapewne maksimum – mówi DGP członek zarządu jednego z banków. Oznaczałoby to przewalutowanie przy kursie na poziomie ok. 3 zł. Takie warunki dają jednak szansę na zamianę na złote nieco ponad 10 proc. kredytów we frankach (w ujęciu wartościowym).