Trzy legislacyjne filary, na których rząd opiera walkę z brudnym powietrzem, ledwo stoją. Nie przeszkadza to budować kolejnych, nawet na wątpliwych fundamentach.
Instrumenty wsparcia dla osób najuboższych / Dziennik Gazeta Prawna
Filarami są przepisy regulujące normy jakości węgla, kotłów i rządowe programy wsparcia dla termomodernizacji budynków jednorodzinnych. To trzy sztandarowe działania, nad którymi rządzący pracowali w ostatnich miesiącach. Wczoraj postępy w każdej z tych kwestii, wraz z planami na nadchodzące miesiące, przedstawił Piotr Woźny, pełnomocnik rządu ds. programu „Czyste powietrze”.
Zapowiedział również, że teraz – gdy „architektura legislacyjna” dla walki z niską emisją z gospodarstw domowych jest przygotowana i sukcesywnie wdrażana w życie – czas pójść krok dalej i rozprawić się ze smogiem komunikacyjnym.
Problem w tym, że nasze dotychczasowe osiągnięcia w tej dziedzinie nie napawają optymizmem. Oczyścić powietrze ze spalin, które najbardziej dają się we znaki mieszkańcom dużych miast, miała np. ustawa o elektromobilności i paliwach alternatywnych. Ma ona promować rozwój niskoemisyjnego transportu publicznego i zachęcać kierowców, by zasiadali za kółkiem ekologicznych pojazdów elektrycznych. Jednak z powodu mizernych zachęt fiskalnych, które nie łagodzą dotkliwych kosztów zakupu takich aut, rynek ten w Polsce jest na bardzo wczesnym etapie rozwoju.
Zredukować smog miały też strefy niskoemisyjnego transportu, które ustanawiałyby gminy. Byłyby to wybrane obszary miast, do których stare samochody nie miałyby wjazdu. Szkopuł w tym, że zainteresowanie takimi regulacjami jest znikome. Przez chwilę na poważnie chciał je wdrożyć Kraków. Na razie jednak wycofał się z tego pomysłu. – Przynajmniej do wyborów samorządowych – słyszymy nieoficjalnie w tamtejszym magistracie.

Dokręcić śrubę dieslom

Najnowszy pomysł rządzących ma zmienić ten trend. Piotr Woźny przekonuje, że zależy mu, by w ciągu najbliższych sześciu miesięcy – razem z głównym projektodawcą, czyli Ministerstwem Infrastruktury – udało się skończyć pracę nad nowelizacją ustawy – Prawo o ruchu drogowym (Dz.U. z 2018 r. poz. 79 ze zm.). Pozwoliłaby ona wdrożyć realny nadzór nad stacjami kontroli pojazdów. Chodzi o to, by wyrugować powszechną praktykę, jaką jest wycinanie filtrów cząstek stałych (DPF) z silników Diesla, i nie dopuszczać takich pojazdów do ruchu, co wciąż się zdarza i jest procederem poza jakąkolwiek realną kontrolą.
Woźny tłumaczy, że pod lupę trzeba wziąć właśnie stacje kontroli pojazdów, a nie prywatnych użytkowników, bo tylko taki model nadzoru jest do wykonania w praktyce. Podaje też, że rozwiązanie to ma wiele punktów zbieżnych z kontrolą nad przepisami uchwał antysmogowych. – Nie jest realne sprawdzić kilkaset tysięcy domów ogrzewanych węglem na terenie całego województwa. Tymczasem zbadać, jaki węgiel jest sprzedawany na kilku tysiącach lokalnych składów węgla, jest już do wykonania – tłumaczy Woźny.

Porzucenie w połowie drogi

Chociaż sami aktywiści i samorządowcy przyznają, że na froncie smogowej walki posunęliśmy się w ostatnich miesiącach do przodu, to wciąż – jak przekonują – muszą oni walczyć z regulacjami pełnymi dziur i wyłomów.
– Rząd chce teraz wytoczyć wojnę spalinom. I bardzo dobrze, bo ze smogiem trzeba walczyć wielotorowo. Byłoby jednak wielkim błędem, gdyby zatrzymał się w połowie drogi, uznając, że walka z emisją z sektora komunalnego już jest wygrana, bo nie jest. Dopiero niedawno pojawiły się realne narzędzia do działania – mówi Andrzej Guła, prezes Polskiego Alarmu Smogowego. I dodaje, że rząd wciąż ma jeszcze wiele do zrobienia, a wiele regulacji, które rzekomo miały uzdrowić rynek, wciąż jest pełnych niedociągnięć i wymaga dalszej pracy.
Przykładem mogą być najbardziej kontrowersyjne w tym zestawieniu normy jakościowe dla węgla, nad którymi w ostatnich tygodniach trwała zacięta międzyresortowa batalia. Jej efekt jest – przynajmniej z perspektywy gmin – wątpliwy, bo mimo zakazu spalania najgorszego węgla na terenach objętych uchwałami antysmogowymi, zasiarczone czarne paliwo wciąż będzie dostępne na składach jeszcze przez dwa lata.
Mimo to, jak przekonywał wczoraj Woźny, ostateczne parametry, które określają dopuszczalny poziom siarki, zawilgocenia i popiołów w czarnym paliwie, i tak są krokiem naprzód.

Łatanie dziur w piecach

Rząd chce też naprawić drugi, nadkruszony filar. Chodzi o dziurawe rozporządzenie w sprawie wymogów jakościowych dla kotłów. W założeniu miało ono wykluczyć z rynku bezklasowe urządzenia grzewcze, co jest szczególnie ważne dla gmin, które zakazały spalania najgorszego węgla i nakazały sukcesywną wymianę pieców na swoim terenie.
Problem w tym, że postępy we wdrażaniu tych restrykcji wciąż hamuje to, że zakazane urządzenia można dalej znaleźć na rynku. Wystarczy zaimportować je np. z Czech lub kupić analogiczne urządzenia jak te zakazane, tyle że występujące pod inną nazwą handlową (np. jako kocioł wyłącznie do podgrzewania wody).
Władza jest tego świadoma, ale projekt nowelizacji rozporządzenia utknął na późnym etapie prac rządowych. Jak słyszymy nieoficjalnie, na tempo wpłynęły uwagi ministra środowiska, który również musi złożyć podpis pod rozporządzeniem, nie tylko jego główny projektodawca, czyli minister przedsiębiorczości i technologii.
Teraz jednak – jak poinformował Woźny – udało się wynegocjować finalną wersję rozporządzenia, które usunie dotychczasowe wyjątki. Co więcej, projekt jest już wpisany do wykazu prac legislacyjnych Rady Ministrów, a w tym tygodniu ma zostać przesłany do notyfikacji Komisji Europejskiej.
Co ważne, rządzący przedstawili już też projekt drugiego aktu prawnego, który jest niezbędny, by uszczelnić rynek kotłów. To nowelizacja prawa ochrony środowiska (Dz.U. z 2018 r. poz. 799 ze zm.), która ma uregulować zakaz importu urządzeń grzewczych z zagranicy. Wczoraj projekt został skierowany już do konsultacji publicznych.