Za wydobyciem pierwszych bitcoinów stali entuzjaści nowych technologii. Teraz zastąpiły ich wielkie kopalnie kryptowalut, a największe korzyści z tej cyfrowej waluty czerpią fundusze inwestycyjne i przestępcy.

Niedawno z chińskiej fabryki firmy MSI skradziono karty graficzne do pecetów o wartości 340 tys. dol. Po ujawnieniu tej informacji miłośnicy wirtualnej rozrywki tylko zazgrzytali zębami z bezsilności – bo upragnionych kart, i to nie tylko tych najnowszych generacji, od kilku miesięcy niemal nie można kupić. To na rynku sytuacja bez precedensu, która szybko nie ulegnie zmianie.
Winę za braki zrzuca się na koronawirusowy lockdown w Państwie Środka. Ale to nie jest cała prawda. Bo przeważająca część kart jest wykupowana u źródeł (w fabrykach) lub kradziona na potrzeby kopalni kryptowalut (farm), których właściciele zarabiają przede wszystkim na bitcoinach – jego kurs wynosi dziś ok. 37 tys. dol. Procesory kart graficznych (GPU) są po prostu wydajniejsze w kopaniu kryptowalut nawet od najlepszych procesorów komputerowych (CPU) .
Choć fenomen bitcoina rozpoczął się kilka lat temu, to wiele osób nadal uważa, że za zabawą w cyfrowa walutę stoją entuzjaści nowych technologii. Ale tak było jedynie na początku. Dziś za wzrost wartości bitcoina odpowiadają przede wszystkim wyspecjalizowane fundusze inwestycyjne oraz rządy państw – z reguły te zamordystyczne. Zwiększoną prywatność bitcoinów wykorzystują też przestępcy.

21 milionów

Bitcoin pojawił się po krachu finansowym 2008 r., a miał go wymyślić Satoshi Nakamoto. Czy to pseudonim jednej osoby czy grupy – nie wiadomo. Jak działa bitcoin? W dużym skrócie – to cyfrowa waluta, którą można przesyłać bezpośrednio z wirtualnego portfela jednej osoby do portfeli innych osób. Bez centralnego administratora i pośredników. Wszystkie transakcje są publicznie dostępne i nieodwracalne – są zapisywane w portfelach wszystkich właścicieli waluty; gdy X dokona przelewu Y, program natychmiast ogłasza wykonaną transakcję w sieci bitcoina i oprogramowanie reszty użytkowników sprawdza poprawność transakcji. Wszelkie próby zmiany danych w bloku (blockchain) doprowadziłyby do unieważnienia wszystkich kolejnych wpisów. Bloki to cyfrowe zapisy transakcji, które tworzą się co 10 minut.
A skąd się biorą bitcoiny? W sporym uproszczeniu: każda transakcja wymaga skomplikowanych obliczeń, których dokonują komputery użytkowników sieci. Właśnie ten proces potocznie nazywa się kopaniem. Piotr Ziółkowski, założyciel i partner zarządzający FinTech Consultancy, wyjaśnia, że przez kopanie należy rozumieć wykorzystanie mocy obliczeniowej komputerów (kart graficznych czy układów scalonych), które utrzymują rozproszoną infrastrukturę technologii blockchain. Ponieważ obliczenia są wyjątkowo mozolne, przyjęło się nazywać osoby udostępniające moc obliczeniową swoich pecetów górnikami, urządzenia służące do kopania – koparkami, a dużą liczbę koparek – kopalniami lub farmami. Tylko po co ktoś chciałby udostępniać swój sprzęt do kopania kryptowaluty? Bo algorytm sieci wynagradza górników – otrzymują nowe monety oraz prowizje od transakcji. W założeniu miała to być gratyfikacja za użyczenie mocy obliczeniowej i rekompensata kosztów (głównie energii elektrycznej) związanych z kopaniem.
Ale w przypadku bitcoina protokół tak zaprojektowano, by coraz trudniej było uzyskiwać nagrodę. Liczba nowej waluty przekazywanej w zamian za „zamykanie bloków” zmniejsza się – średnio co cztery lata. Początkowo górnicy otrzymywali aż 50 bitcoinów nagrody za zamykanie bloków. W 2012 r. system zmniejszył nagrodę o połowę (bitcoin halving). Od 2016 r. można było już liczyć na 12,5 bitcoina, a od maja 2020 r. – 6,25 bitcoina. Kolejny halving planowany jest na 2024 r. Paradoksalnie, im więcej użytkowników używa tej kryptowaluty, tym korzystanie z niej jest bezpieczniejsze (transakcja musi być zweryfikowana przez uczestników sieci), ale jednocześnie wymaga coraz większej mocy obliczeniowej. Stopniowa redukcja nagrody miała zapewnić większą stabilność kryptowaluty i ochronę przed inflacją oraz zapobiec jej wyczerpaniu się. Bo system zaprojektowany jest tak, aby dało się w jego ramach wykopać 21 mln bitcoinów. I ani jednego więcej. Do tej pory wydobyto ok. 18,5 mln.; szacuje się, że ostatni bitcoin zostanie wykopany ok. 2140 r. Choć oczywiście rozwój technologii oraz dalsza opłacalność procesu wydobywania mogą istotnie wpłynąć na tę datę. Zakładając, że sieć bitcoina będzie jeszcze istniała, co się stanie, gdy pula osiągnie 21 mln? O ile algorytm się nie zmieni, górnicy będą otrzymywać prowizję płaconą przez uczestników transakcji.
Od 2009 r. do 2021 r. oprogramowanie do obsługi systemu Bitcoin Core pobrano na całym świecie ponad 5,5 mln razy. W marcu 2017 r. Polska znajdowała się na 9. miejscu na liście – ponad 126 tys. pobrań.

Tysiące hektarów

Pierwsze bitcoiny były relatywnie łatwe do wykopania. Michał Dąbrowski, dyrektor zarządzający Fintek.pl oraz KLANG! Media, mówi, że entuzjaści nowych technologii byli wtedy w stanie kopać kryptowalutę na zwykłych komputerach osobistych. Dziś zwykli śmiertelnicy nie mają szans konkurować z farmami kryptowalut. Niektóre z nich łączą siły, tworząc ogromne pule górnicze (ang. mining pools), które zwiększają szanse na wynagrodzenie. Największe farmy znajdują się w Chinach i USA – a często ich udziałowcami są fundusze inwestycyjne. Na przykład firmy Whinstone US i Northern Bitcoin AG połączyły siły, by zbudować w Teksasie farmę o powierzchni 40,5 ha (57 boisk do piłki nożnej) – zainstalowane na niej urządzenia będą pożerać 1 GW energii elektrycznej. Aby zmniejszyć rachunki za prąd, farma będzie korzystać z tysięcy własnych paneli słonecznych i wiatraków.
Gdyby nie entuzjaści z akademików, bitcoin być może nie stałby się popularny. Przez pierwsze lata mało kto zresztą traktował tę kryptowalutę poważnie. W mediach przedstawiano go jako monetę do płacenia za przestępstwa. To po części prawda, bo od lat bitcoin jest najpopularniejszym środkiem płatniczym w darknecie – niedostępnej z poziomu zwykłej przeglądarki części internetu. Można w niej rzekomo (większość ofert to oszustwa) kupić narkotyki, dziecięcą pornografię, zlecić atak hakerski lub morderstwo. Mimo to wielu fantazjowało, że bitcoin może z czasem stać się walutą taką samą jak te emitowane przez banki centralne. Słynna stała się transakcja z 22 maja 2010 r.: Laszlo Hanyecz dokonał wówczas pierwszej w historii komercyjnej płatności przy użyciu bitcoina. Kupił od innego użytkownika dwie pizze za 10 tys. bitcoinów. Wtedy te monety były warte ok. 30 dol., dziś – ok. 370 mln dol.
Nowatorska i gwarantująca bezpieczeństwo technologia blockchain stojąca za bitcoinem zaczęła fascynować wielu przedsiębiorców. A sama waluta kojarzyć z innowacją. Przez pewien czas można było nią płacić za gry komputerowe w elektronicznych sklepach Steam oraz Xbox Live, zamówić kawę w Starbucksie, skrzydełka w kanadyjskich placówkach KFC lub kupić żywność w amerykańskim Whole Foods. Wiele firm wycofało się jednak z tego pomysłu, gdy wartość bitcoina stała się zbyt niestabilna. Część tymczasowo blokuje transakcje, gdy kurs bitcoina zaczyna wariować.
– Pionierzy wydobywania bitcoinów, o ile nie spieniężyli aktywów, mogą być dziś zamożnymi ludźmi. O ile oczywiście pamiętają hasła do wirtualnych portfeli – mówi ze śmiechem Michał Dąbrowski. Niedawno opisywana była historia mieszkającego w USA niemieckiego programisty, który nie może odgadnąć hasła do dysku twardego zawierającego bitcoinową fortunę wartą ok. 220 mln dol. Co gorsza, dysk twardy zezwala jedynie na 10 prób odgadnięcia hasła, później dane zostaną skasowane. Programista do tej pory podjął osiem prób. To nie jest odosobniona historia. Brytyjski dziennik „The Times” szacuje, że aż 20 proc. wydobytych bitcoinów przechowywanych jest w porzuconych portfelach – to kryptowaluta, przeliczając po obecnym kursie, o wartości ponad 137 mld dol.

Dla żartu

Dziś bitcoin jest aktywem wysoce spekulacyjnym, a jego popularność sztucznie napędzają boty działające w internecie i wysyłające spam na skrzynki e-mailowe, w którym obiecuje się wysokie zyski. Michał Dąbrowski ostrzega, że prywatni inwestorzy muszą się mieć na baczności, bo mogą sporo stracić, kupując bitcoina w momencie, gdy jego wartość bije kolejne rekordy. – Bogaci inwestorzy będą zawsze w lepszej sytuacji, bo obracając dużymi aktywami, mogą kontrolować wartość kryptowaluty i spieniężać ją w najdogodniejszej dla siebie okazji. Przy dużych wahaniach kursu najczęściej tracą mali – mówi.
Kto stoi za wzrostem wartości bitcoina? Przestępcy, miliarderzy jak Elon Musk (cena bitcoina poszybowała w górę o 20 proc. tylko dlatego, że ustawił sobie na twitterowym profilu hashtag #bitcoin), duże fundusze inwestycyjne czy tysiące entuzjastów inwestycji komunikujących się przez serwisy takie jak Reddit oraz Discord? Zdaniem ekspertów, wszyscy. Coraz więcej funduszy inwestycyjnych i właścicieli banków przyznaje, że inwestuje w „nowe złoto internetu”. Internauci z Reddita, równolegle do niedawnego sztucznego pompowania akcji spółek GameStop oraz AMC, zawyżali wartość innej kryptowaluty, która powstała ponoć dla żartu – dogecoina.
Faktem jest, że tak jak bitcoin narodził się tuż po kryzysie gospodarczym w 2008 r., tak teraz paliwem dla jego popularności stała się pandemia i towarzyszący jej malejący brak zaufania inwestorów do tradycyjnego systemu finansowego. Wygórowana cena bitcoina może mieć więc związek z obawami o konieczność dodruku pieniądza przez rządy, które chcą chronić się przed skutkami mrożenia gospodarek. Inwestorzy uwierzyli, że bitcoin może uchronić ich aktywa przed inflacją.
Od lat nie milkną pogłoski, jakoby większość monet bitcoina była tak naprawdę w rękach niewielkiej grupy, która manipuluje kursem cyfrowej waluty. Piotr Ziółkowski zaprzecza takim historiom. Uważa, że ludzką cechą jest dążenie do upraszczania skomplikowanych zjawisk lub szukania teorii spiskowych dla wytłumaczenia rzeczywistości, którą nie zawsze łatwo da się objaśnić. – Za bitcoinem, jak i innymi kryptowalutami, nie stoi żadna grupa władzy ani żadna mroczna organizacja. Faktem jest jednak, że obecnie bitcoin jest wydobywany w wysoce zorganizowany sposób w kilku regionach, np. Chinach, Rosji, Gruzji czy Iranie – mówi. Jego zdaniem wiąże się to z kosztami energii, bo to państwa, w których cena prądu jest niska.
O ciemnej stronie kryptowalut opowiada mi jednak Marek Kołtun, były żołnierz, biegły sądowy, ekspert zajmujący się kryptowalutami oraz praniem pieniędzy. Mówi, że kryptowaluty służą do finansowania działań przestępczych. On sam miał po raz pierwszy styczność z bitcoinem w 2011 r., gdy prowadził postępowanie w celu ujawnienia sprawców – jak się później okazało, żołnierzy – dokonujących „zabronione czyny w darknecie”. W ich prywatnych wirtualnych portfelach znaleziono wówczas kryptowaluty o ówczesnej wartości ok. 2 mln zł.
Skoro każda transakcja z użyciem kryptowalut zostawia ślad w publicznym rejestrze, to skąd bierze się zainteresowanie nimi ze strony przestępców? Otóż nowinki technologiczne i mnogość istniejących na rynku kryptowalut sprawiają, że zidentyfikowanie przestępców nie jest takie łatwe. Najpowszechniejszą formą prania pieniędzy przy użyciu kryptowalut jest miksowanie. – Do wymiany kryptowalut na inne, a potem tych na jeszcze inne, służą specjalne miksery. Te środki trafiają potem do wirtualnych portfeli generowanych przez tumblery – opowiada Marek Kołtun. Z grudniowego badania firmy Elliptic, oferującej oprogramowanie zapobiegające praniu pieniędzy, wynika, że w 2020 r. 13 proc. przychodów z przestępstw uzyskanych w bitcoinach było przepuszczanych przez prywatne portfele kryptowalutowe zapewniające większą prywatność przy użyciu mikserów. W 2019 r. w ten sposób prano jedynie 2 proc. kwot uzyskanych w kryptowalucie.
W ubiegłym roku media donosiły też, że Korea Północna rozbudowała farmy do kopania kryptowalut i wciąż rozszerza możliwości w zakresie cyberprzestępstw. W 2019 r. ONZ podała, że rząd w Pjongjangu zorganizował kradzieże z banków oraz giełd kryptowalut, które przyniosły jej ok. 2 mld dol. Pieniądze użyto do inwestycji w program rakietowy.

Dziedzictwo

Trudno jest przewidzieć przyszłość bitcoina. Marek Kołtun uważa, że sytuacja jest patologiczna, gdyż kryptowaluty nie są już tylko techniczną nowinką, lecz aktywem, na którym można zbić fortunę i które można wykorzystać do prania pieniędzy. I dopóki miliarderzy oraz wielkie mocarstwa i państwa upadłe będą zarabiać na bitconie, dopóty patologiczny stan będzie się utrzymywał.
Na horyzoncie pojawia się jednak pewna nadzieja, bo rządy coraz większej liczby państw myślą o wykorzystaniu technologii stojącej za bitcoinem – blockchaina – do celów wdrożenia własnych rozwiązań. Chiny, Ekwador, Tunezja, Senegal, Szwecja, Estonia, Rosja, Japonia, Wenezuela, Izrael i wiele innych na poważnie myśli o przygotowaniu albo własnej kryptowaluty, albo przynajmniej tokenów wykorzystywanych np. do zatwierdzania urzędowych dokumentów. W 2019 r. Urząd Unii Europejskiej ds. własności intelektualnej ogłosił, że będzie wykorzystywał technologię blockchainu do przeciwdziałania fałszerstwom. A w marcu ubiegłego 2020 r. grupa robocza ds. rejestrów rozproszonych i blockchain działająca przy ówcześnie istniejącym Ministerstwie Cyfryzacji wypracowała białą księgę, w której rozważano użycie technologii blockchain, np. do potwierdzania dokumentów, własności obligacji oraz weksli. Pandemia koronawirusa, a późniejsze rozwiązanie resortu, sprawiły jednak, że pomysły poszły na razie w odstawkę.
Piotr Ziółkowski przyznaje, że niezależnie od wartości samego bitcoina, jego dziedzictwo, czyli właśnie technologia blockchain, to prawdziwa rewolucja. Kolejne generacje kryptoaktywów będą coraz bardziej zaawansowane, a ich użyteczność większa. Dlatego tak ważne jest – zdaniem eksperta – śledzenie i wspieranie projektów wykorzystujących technologię blockchain, np. cyfrowych walut banków centralnych (CBDC) czy stablecoins (kryptowalut zaprojektowanych w celu zminimalizowania zmienności swojej ceny w stosunku do niektórych stabilnych aktywów). – Wydobycie bitcoina kiedyś się skończy, ale sam blockchain pozostanie z nami na długi czas – podsumowuje Ziółkowski.