Wirtualną przestrzeń uznajemy często za jeden z ostatnich bastionów wolności. To miejsce, w którym każdy z nas traktowany jest w taki sam sposób – bez względu na narodowość, wykształcenie czy sytuację materialną. W Internecie mamy dziś (prawie) nieograniczoną swobodę głoszenia swoich poglądów oraz korzystania z zasobów wiedzy i rozrywki. Wkrótce jednak wszystko może się zmienić.

Kto jest osobą, której Amerykanie nienawidzą dziś najbardziej? Nie jest to wcale oskarżony o rasizm Donald Sterling (właściciel klubu Los Angeles Clippers), ani też upadła gwiazda golfa Tiger Woods. Nie jest to też coraz bardziej krytykowany prezydent Barack Obama. Każdy mieszkaniec Chicago, San Francisco czy Nowego Jorku, zapytany o to, kto jest najbardziej znienawidzonym Amerykaninem, odpowie bez zastanowienia: Tom Wheeler.

W ostatnich tygodniach 68-letni przewodniczący Federalnej Komisji Łączności (ang. Federal Communication Commision, FCC) stał się obiektem zmasowanej krytyki – zarówno ze strony amerykańskich internautów, jak i największych technologicznych gigantów, z Google i Facebookiem na czele. Wszystko za sprawą kontrowersyjnego projektu FCC, który może uderzyć w jedną z fundamentalnych zasad funkcjonowania Internetu: jego neutralność.

Neutralność sieci. O co chodzi?

Neutralność sieci to – najprościej rzecz ujmując - zasada, zgodnie z którą każdy rodzaj przesyłania danych w Internecie powinien być traktowany przez dostawcę tej usługi (ISP) w jednakowy sposób. Oznacza to, że – po pierwsze - dostawcy Internetu nie mają prawa faworyzować jednych usługodawców kosztem drugich. Po drugie – każdy użytkownik ma równy i jednakowy dostęp do wszystkich usług w Internecie.

Oczywiście warto podkreślić, że nie każda ingerencja w sposób przesyłania danych oznacza automatyczne złamanie zasady neutralności. Istnieją usługi, które - aby funkcjonować we właściwy sposób - wymagają ponadstandardowej przepustowości sieci. Przykładem mogą być popularne wideo-rozmowy - nikt nie będzie korzystać ze Skype’a czy też Facebook Video Calling w sytuacji, gdy nasze rozmowy będą co trzy sekundy przerywane „lagami”, a przekaz wideo zmieni się w pokaz slajdów. Z tego powodu dostawcy bardzo często „puszczają przodem” bardziej wymagające pakiety danych, co wcale nie wpływa na mniejszy komfort korzystania z innych usług.

Prawdziwy problem pojawia się wtedy, gdy dostawca usług internetowych priorytetyzuje jedną usługę kosztem innych usług tego samego rodzaju, lub gdy ogranicza swobodny dostęp do tych usług grupie internautów.

Teoretycznie wprowadzenie rozwiązań forsowanych przez największych dostawców internetu może doprowadzić do scenariusza rodem z filmów Barei: użytkownicy zapłacą więcej za tę samą lub jeszcze gorszą jakość usługi. Firmy zapłacą za priorytetyzację, która niczego nie zmieni jeśli chodzi o ich dostęp do sieci, a dostawcy… będą liczyć zarobione pieniądze.

Internetowa autostrada

To, co dla jednych jest problemem, dla innych stanowi ogromną szansę. Najwięksi amerykańscy (i nie tylko) dostawcy usług internetowych od lat forsują rozwiązania, które umożliwiłyby im legalne „reglamentowanie” Internetu – np. poprzez tworzenie „sieciowych autostrad” dla tych usługodawców, którzy zapłacą najwięcej. Rozwiązania te są forsowane na tyle mocno, że pod presją dostawców powoli ugina się sama amerykańska Komisja Łączności, która przez ponad 30 lat jednoznacznie opowiadała się za neutralnością sieci.

Kilka tygodni temu do amerykańskich mediów wyciekły informacje na temat kontrowersyjnych propozycji FCC, których przyjęcie miałoby umożliwić wielkim dostawcom usług internetowych negocjowanie z poszczególnymi firmami preferencyjnych warunków współpracy. Mówiąc prościej: Komisja mogłaby umożliwić takim dostawcom, jak Verizon AT&T czy Comcast oferowanie internetowym usługodawcom „sieciowych autostrad”. Co prawda przewodniczący FCC Tom Wheeler powtarza jak mantrę, że stworzenie takich „autostrad” wcale nie wiązałoby się z jednoczesnym spowolnieniem usług świadczonych przez firmy nieobjęte preferencyjnym traktowaniem, ale jego słowom nie wierzą ani internauci, ani same firmy. Nie wierzy im również Michał Woźniak, prezes Fundacji Wolnego i Otwartego Oprogramowania, który wskazuje na liczne zagrożenia związane z jakąkolwiek formą ingerencji w neutralność sieci.

- Przede wszystkim należy sobie jasno powiedzieć, że postulowana przez wielu ISP możliwość stworzenia "pasów szybkiego ruchu", za które mieli by płacić usługodawcy, odbije się negatywnie na jakości reszty połączeń. Nie chodzi przecież o dociągnięcie dodatkowych kabli, a o wydzielenie czy też priorytetyzację części ruchu na istniejących połączeniach – podkreśla Woźniak. - Ponieważ przepustowość łącza nie jest nieograniczona, można wyobrazić sobie sytuację, w której priorytet wykupi tak dużo usługodawców, że w zasadzie nie poprawi to jakości połączeń do ich usług względem stanu wyjściowego - dodaje.

Teoretycznie wprowadzenie rozwiązań forsowanych przez największych dostawców internetu może doprowadzić do scenariusza rodem z filmów Barei: użytkownicy zapłacą więcej za tę samą lub jeszcze gorszą jakość usługi. Firmy zapłacą za priorytetyzację, która niczego nie zmieni jeśli chodzi o ich dostęp do sieci, a dostawcy… będą liczyć zarobione pieniądze.

Start-up’y skazane na porażkę?

Po ujawnieniu kontrowersyjnego projektu FCC ponad setka internetowych firm – począwszy od wielkiego Google’a, a skończywszy na niewielkich start-up’ach, wystosowała do Komisji list otwarty wyrażający głębokie zaniepokojenie planami ingerencji w neutralność sieci. Autorzy listy podkreślają, że wprowadzenie internetowych „pasów szybkiego ruchu” doprowadzi do jeszcze większej dysproporcji pomiędzy podmiotami świadczącymi swoje usługi w internecie.

Obawy dotyczą przede wszystkim przyszłości małych internetowych projektów, które – po przyjęciu kontrowersyjnych rozwiązań - z miejsca będą skazane na porażkę w starciu z technologicznymi gigantami. Wystarczy wyobrazić sobie sytuację, w której dwóch młodych studentów wpada na pomysł stworzenia znakomitego serwisu video, którego innowacyjność pozostawi w tyle popularnego Netfliksa. W świecie neutralnego internetu o przyszłości takiego projektu zadecydowaliby sami użytkownicy - w świecie pozbawionym tej neutralności zadecyduje o niej wielki konkurent, którego stać na wykupienie „internetowej autostrady”. Czy bez neutralnego internetu takie start-up’y jak Facebook czy Google miałyby szansę wypłynąć na szersze wody? Możemy tylko gdybać.

- Zauważmy też, że w takiej sytuacji ISP będzie mógł decydować, który ruch ma priorytet, a który nie, nie tylko na podstawie kryterium biznesowego. Cóż ma powstrzymać ISP przed stosowaniem kryterium światopoglądowego, politycznego, religijnego? – zastanawia się Michał Woźniak.

Niestety argumenty internautów, obrońców wolności internetu, a także samych firm nie przekonały FCC do zmiany swojego stanowiska. Na posiedzeniu, które odbyło się 15 maja, Federalna Komisja Łączności podjęła szereg decyzji, które umożliwią internetowym providerom pobieranie dodatkowych opłat za szybsze dostarczanie określonych treści do milionów amerykańskich internautów.

- Jest tylko jeden Internet. Musi być szybki, musi być krzepki i musi być otwarty. Pomysł stworzenia strażnika, który decydowałby o zwycięzcach lub przegranych w sieci jest nie do przyjęcia – zapewniał wprawdzie podczas posiedzenia FCC jej przewodniczący Tom Wheeler. Tylko czy ktoś wierzy jego słowom, w sytuacji, gdy w grę wchodzą miliony dolarów, które już wkrótce na procederze „reglamentacji internetu” zarobią najwięksi amerykańscy dostawcy usług internetowych?

Europa powalczy o neutralność?

Dyskusja dotycząca neutralności internetu równocześnie odbywa się również na Starym Kontynencie. Tu jednak widmo przyjęcia rozwiązań amerykańskich zdecydowanie się oddala - przede wszystkim za sprawą kwietniowej decyzji Parlamentu Europejskiego, który przyjmując tzw. pakiet telekomunikacyjny, jednoznacznie opowiedział się za utrzymaniem neutralności sieci.

W projekcie przyjętym przez PE neutralność sieci została zdefiniowana jako „zasada równego traktowania całego ruchu internetowego, bez dyskryminacji, ograniczeń lub zakłóceń, niezależnie od nadawcy, odbiorcy, rodzaju, treści, urządzenia, usługi lub aplikacji”. Choć europosłowie zgodzili się, że w Internecie istnieją usługi, które wymagają wyższej jakości połączenia (np. VOD), to jednak ich priorytetyzacja nie może zbytnio obciążać sieci i ograniczać dostępu lub jakości usług innych usługodawców. - Jest to ważny krok, który jednoznacznie wyznacza kierunek, ale to jeszcze nie prawo – musi je jeszcze zatwierdzić Rada – podkreśla jednak Michał Woźniak.

Do dalszych prac nad przepisami definiującymi neutralność sieci europosłowie wrócą po wyborach. Wówczas okaże się czy przyjęcie przyjaznych internautom przepisów w kwietniu było elementem kampanii wyborczej, czy też wynikało z rzeczywistej troski o przyszłość sieci.

Czy rzeczywiście jest się o co troszczyć? Czy neutralny Internet jest nam jeszcze potrzebny? - Internet jest medium "demokratycznym" w tym sensie, że każdy może stworzyć usługę, każdy może w łatwy sposób komunikować się z resztą świata. Naruszanie neutralności tego medium oznacza naruszenie tej cechy, a więc de facto ograniczenie naszej swobody wypowiedzi – przekonuje Michał Woźniak. – Bez neutralności sieciowej Internet może stać się medium bardzo podobnym do telewizji kablowej – gdzie użytkownicy mają dostęp tylko do pakietu wykupionych kanałów, pozostałe zaś są niedostępne lub droższe. Uważam, że byłaby to ogromna strata. Gdyby wystarczała nam telewizja kablowa, nie korzystalibyśmy przecież z Internetu – podsumowuje.