Olimp w rozsypce, puszka Pandory otwarta, Ares dawno już sczezł, a nasz bohater wybił w pień pół świata antycznego. Gra „God of War” wraca.

To wszystko wydarzyło się w niecałe dziesięć lat. Niezły wynik, nawet jak na półboga i spartańskiego herosa, weterana niezliczonych walk przeprowadzonych pod dyktando gracza z padem w ręce. Debiutująca w 2005 r. seria „God of War” z miejsca stała się sztandarowym tytułem konsol z rodziny PlayStation, a sprzedaż wszystkich odcinków razem wziętych można liczyć w dziesiątkach milionów egzemplarzy. Zaledwie przed paroma dniami zadebiutowała ósma już odsłona przygód bezwzględnego wojownika Kratosa. Mogłoby się wydawać, że nie ma on już nic do roboty, bo w poprzedniej części pozabijał kogo się dało i wyzwolił ludzkość spod władzy greckich bogów. Ofiarował człowiekowi dar nadziei, a sam poświęcił życie (prawdopodobnie, bo w grach wszystko przecież może się zdarzyć). Znamienne więc, że na okładce „Wstąpienia” spartiata zbawiciel widnieje w pozie chrystusowej, choć można też posunąć się i do innej biblijnej analogii.

Nieprzypadkowo uwieczniono go jako istnego Samsona, który po zerwaniu kajdan, za parę lat, zwali Zeusowi i spółce niebo na głowy. Jest to swoista zapowiedź tego, co ma dopiero nadejść, chronologicznie bowiem gra jest prequelem wszystkich pozostałych tytułów w serii.

Fabuła „Wstąpienia”, tak jak i poprzednich gier z cyklu, kręci się wokół zemsty, dopisując tym samym kolejny rozdział sagi o ciągnącej się latami wendecie. Kratos (w polskiej wersji językowej głos podkłada mu Bogusław Linda), zdradzony przez Aresa, pod wpływem którego wymordował swoją rodzinę, wymawia złożoną bogu wojny przysięgę, za co zostaje zniewolony przez Furie. Torować sobie ścieżkę do wolności będziemy w dobrze nam znany sposób – siekąc i rąbiąc wszystko, co stanie na drodze spartiaty.

Rozgrywka nie różni się znacząco od tego, co widzieliśmy już wcześniej, lecz swoistą wtórność wpisano w cały gatunek hack & slash. Wyższość jednego tytułu nad drugim w dużej mierze liczona jest w efekciarstwie, dynamice oraz intuicyjności sterowania i wklepywania kolejnych kombinacji ciosów, a na tych polach „God of War” zdecydowanie odsadza konkurencję.

Już od pierwszej części jedną z głównych atrakcji serii były walki z przeciwnikami gargantuicznych rozmiarów, często niemieszczącymi się na ekranie. Najpierw trzeba było ich osłabić, żeby podczas widowiskowej animacji pokonać, wciskając przyciski zgodnie z wyświetloną na ekranie sekwencją. W nowej części już w pierwszych minutach mamy do czynienia z kolosem, któremu Kratos nie sięga do dużego palca u stóp.

Szczególne wrażenie podczas gry robi pieczołowicie zaplanowany przez grafików drugi plan – bogactwo pleneru starożytnego świata przyprawić potrafi o zawrót głowy, choć na kontemplację czasu nie ma. Należy też zaznaczyć, że u mitologicznych purystów „God of War” może wywołać drgawki, nie brak tu bowiem znaczących odstępstw od tradycyjnych wersji mitów i dziwić nie powinny sunące po pustynnych piaskach syreny. Kratos jest dzisiaj jedną z ikon elektronicznej rozrywki i – zgodnie z oczekiwaniami – wraz z kolejną częścią przynosi ze sobą jeszcze więcej zniszczenia i pożogi.

„Wstąpienie” nie jest tytułem rewolucyjnym, ale i tak zawiesza konkurentom poprzeczkę jeszcze wyżej niż poprzednie odsłony, choć faktem jest, że nie potrzeba było lat starań, żeby przeskoczyć rywali, którzy nadal nie mają pomysłu, jak stanąć w szranki z grą od Sony. Studio nie osiadło jednak na laurach. Co dało się usprawnić, usprawniono, dokręcono wszystkie śrubki i naoliwiono trybiki, tym samym wyciskając do cna możliwości drzemiące w PlayStation3. Następny odcinek przygód Kratosa zobaczymy już pewnie na konsoli nowej generacji.