Mamy 13,7 mln domów z wielkiej płyty, w których mieszka ok. 10 mln osób. Rewitalizacja bloków to szansa dla branży budowlanej.
Budynki z wielkiej płyty powinny być skontrolowane przez konstruktorów, a te w gorszym stanie technicznym – poddane rewitalizacji. Tak przynajmniej postulują posłowie z sejmowej komisji infrastruktury. Obecnie przygotowują oficjalny dezyderat, który pod koniec stycznia trafi do kancelarii premiera. Postuluje on przygotowanie programu rewitalizacji budynków z wielkiej płyty, w którym poza właścicielami uczestniczyłoby również państwo. Sęk w tym, że nikt w tej chwili nie wie, na czym taka rewitalizacja powinna polegać ani ile musiałaby kosztować.
Już sama diagnostyka stanu technicznego budynku z wielkiej płyty budzi wiele wątpliwości. Obecnie większość bloków została ocieplona i nie sposób sprawdzić, w jakim stanie są tzw. wieszaki podtrzymujące płyty elewacyjne. – Trzeba to było zrobić przed modernizacją, ale niewiele spółdzielni decydowało się na to, bo to zwiększało koszty docieplenia – mówi Michał Wójtowicz z Instytutu Techniki Budowlanej. – Teraz trzeba mieć nadzieję, że osłonięte styropianem wieszaki nie skorodują i płyty nie zaczną spadać – dodaje.
Drugi problem to sprawdzenie stanu konstrukcji wielkiej płyty. Żeby to zrobić, trzeba wykuć odkrywki na styku ścian i stropów. Koszt takiej diagnostyki dla bloku, w którym jest 60 mieszkań, to 20–30 tys. zł plus remont zniszczonych pomieszczeń. – Spółdzielcy z reguły nawet słyszeć nie chcą o takich wydatkach ani o kuciu ścian w swoich mieszkaniach – przyznaje Wójtowicz.
Większość budynków wybudowanych w czasach PRL ma już 50 lat. Choć wiele z nich zostało ocieplonych i wyremontowanych, w dalszym ciągu są takie osiedla, w których poza bieżącymi naprawami niewiele zrobiono. Główny powód to brak pieniędzy.
– Właściciele, często renciści i emeryci, nie godzą się na modernizację, bo oznaczałoby to wzrost opłat na fundusz remontowy – przyznają przedstawiciele Krajowej Rady Spółdzielczej.
Z analiz ekspertów Instytutu Techniki Budowlanej wynika, że do wymiany jest wiele wind, instalacji elektrycznych i wentylacyjnych. Są też budynki, które powstały z toksycznych materiałów, takich jak np. azbest. W sumie w Polsce jest 13,7 mln domów wybudowanych z wielkiej płyty, a liczbę ich mieszkańców szacuje się na ok. 10 mln.
Obecnie wśród ekspertów i polityków trwa dyskusja, czy i w jakim stopniu państwo powinno wspierać rewitalizację gierkowskich bloków. Za są przedstawiciele branży budowlanej, która dzięki wspieranym przez państwo inwestycjom rewitalizacyjnym wyszłaby z kryzysu. Mniejszy entuzjazm widać wśród przedstawicieli resortu infrastruktury. – Na pewno potrzebne jest stworzenie systemu, który poprawiłby stan wielkiej płyty – powiedział na spotkaniu komisji infrastruktury wiceminister Piotr Styczeń. Jednak jego zdaniem pompowanie publicznych pieniędzy w rewitalizację zdewastowanych bloków nie jest optymalnym rozwiązaniem. – Najlepszą formą uniknięcia niebezpieczeństwa jest ucieczka polskiego mieszkalnictwa do przodu, czyli budowa nowych, bezpiecznych, wysoko standaryzowanych zasobów mieszkaniowych – powiedział Styczeń. Zwłaszcza że w Niemczech, które taką rewitalizację przeprowadziły, budynki z wielkiej płyty i tak stoją puste.

Patent z RFN – wyburzyć

Z wielką płytą eksperymentowano w Niemczech już w latach 20., ale szczególnie upodobali ją sobie komuniści w NRD. Od 1972 r. budowa bloków była oficjalną strategią państwa w walce z niedoborem tkanki mieszkaniowej. Do upadku muru zbudowano 2 mln takich mieszkań. Po zjednoczeniu Niemiec w 1990 r. powstał odwrotny problem. Masowe przeprowadzki Ossich na Zachód sprawiły, że blokowiska zaczęły się wyludniać. Mieszkania komasowano, a osiedla odchudzano. Tylko w Saksonii (4 mln mieszkańców) wyburzono 100 tys. mieszkań, podobny los czeka kolejnych 150 tys. Ale w niektórych miejscach podejmowane są próby rewitalizacji blokowisk lub używania prefabrykatów z wyburzonych budynków do budowy nowych domów jednorodzinnych.