Nie będzie poluzowania przepisów, które dziś całkowicie wykluczają możliwość budowy nowych domów w pobliżu farm wiatrowych. Ministerstwo Energii wycofało się z pomysłu, aby to nie tyle odległość od turbin, ile spełnienie dopuszczalnych norm hałasu decydowało o tym, gdzie można stawiać budynki mieszkalne.
Propozycja złagodzenia rygorów odległościowych znalazła się w pierwotnej wersji projektu nowelizacji ustawy o odnawialnych źródłach energii i innych ustaw forsowanej przez resort. Co do zasady nie znosiła ona generalnego zakazu budowy wiatraków w odległości od zabudowy mieszkalnej równej lub większej od dziesięciokrotności wysokości elektrowni (tzw. reguły 10H). W drugą stronę miało to natomiast działać inaczej – założenie było takie, że jeśli mieszkańcy wyraziliby taką wolę, to nowe domy można by lokować bliżej farm wiatrowych, pod warunkiem że dzieląca je odległość byłaby wystarczająca, aby nie przekroczyć dozwolonego poziomu hałasu dla danej zabudowy, określonego w rozporządzeniu ministra środowiska (Dz.U. z 2014 r. poz. 112).
Obecnie domy jednorodzinne w okolicach elektrowni można bez ograniczeń stawiać w okresie przejściowym na działkach, które według już istniejących planów zagospodarowania przestrzennego są przeznaczone do budownictwa mieszkaniowego. Pierwotnie czas na budowę w tej strefie miał upłynąć w 2020 r. Nowelizacja ustawy wydłuży okres na realizację inwestycji mieszkaniowej do połowy 2022 r.
Branża wiatrakowa, której rentowność załamała się na skutek wprowadzonych w 2016 r. obostrzeń odległościowych, uznała początkową propozycję ministerstwa za krok w dobrym kierunku, bo dający nadzieję na dalsze ustępstwa. Tyle że resort energii ostatecznie stwierdził, że przyjęcie norm hałasowych jako kryterium budowy nowych domów w okolicy farm wiatrowych oznaczałoby wejście w paradę Ministerstwu Rozwoju i Inwestycji. – Generalnie te kwestie powinien uregulować kodeks urbanistyczny – mówił na ostatnim posiedzeniu sejmowej komisji ds. energii wiceminister Grzegorz Tobiszowski, dodając, że według jego informacji powinien się on pojawić do 2020 r.
Pierwszy projekt kodeksu ujrzał światło dzienne na długo, zanim zaczęto głośno mówić o rekonstrukcji rządu. Już wówczas pisaliśmy o tym, że niektóre z proponowanych w nim rozwiązań stoją w sprzeczności z regulacjami, nad którymi pracował resort energii. Na przykład projekt kodeksu budowlano-urbanistycznego przewidywał opodatkowanie całego wiatraka, podczas gdy nowela ME mówi o płaceniu podatku od części budowlanych, a nie całego obiektu. Pierwotna wersja kodeksu dopuszczała też budowę farm wiatrowych w o połowę mniejszej odległości od domów niż dziś, o ile inspektorat sanitarny nie dopatrzyłby się pogorszenia warunków sanitarnych. Czy takie rozwiązanie ostatecznie znajdzie się w dokumencie finalnym – nie wiadomo, gdyż według niedawnej deklaracji wiceministra rozwoju Artura Sobonia zostanie on przedstawiony w nowej odsłonie nie wcześniej niż po wyborach samorządowych.
Wersja projektu nowelizacji ustawy o OZE, którą zatwierdził rząd, podtrzymuje zniesienie zakazu modernizacji i remontów funkcjonujących elektrowni wiatrowych, ale już wyłącza w ramach tych działań możliwość zwiększenia mocy zainstalowanej, choćby wymieniane turbiny miały być nowocześniejsze i bardziej przyjazne dla otoczenia. Jak tłumaczy ministerstwo, tego typu modernizacja wymagałaby przejścia od nowa wszystkich koniecznych procedur budowlanych, w tym uzyskania pozwolenia na budowę, uzyskania decyzji środowiskowej oraz raportu oddziaływania instalacji na środowisko.
Etap legislacyjny
Projekt po I czytaniu w Sejmie