Dobiega końca okres budowania w Polsce gospodarki rynkowej, której mocną siłą napędową były niskie płace. Ale sama podwyżka płac nie wymusi innowacyjności
Czy polska gospodarka wkroczyła w nowy etap? Wielu ekspertów twierdzi, że jej dalszy rozwój i sukces nie mogą być już oparte na niskich płacach.
Na początek zastrzeżenie: płace w Polsce nie są niskie. Nie ma też żadnych danych, które pozwalałyby na stwierdzenie, że rzeczywiście są one niższe niż w innych krajach regionu. Przeciwnie – parytet siły nabywczej naszych wynagrodzeń, według danych OECD, jest u nas wyższy niż w Czechach czy na Węgrzech. Pamiętajmy, że niski udział płac w PKB nie oznacza niskich poziomów płac. W naszej gospodarce ich udział jest niewielki, bo mamy wysokie samozatrudnienie oraz znaczną liczbę osób pracujących w rolnictwie, czyli de facto niemających przychodów w formie płac.
Zatem nic, mimo kryzysowych zawirowań, w naszej gospodarce nie uległo zmianie?
Zgadzam się z tym, że generalnie dobiega końca okres budowania gospodarki rynkowej, której mocną siłą napędową były niskie płace. Choć w niektórych branżach, a dotyczy to zwłaszcza polskich podwykonawców międzynarodowych firm, ten stan może się utrzymywać jeszcze dość długo. Ale nie zgadzam się z tezą, że sztuczne podwyższanie płac wymusi szybki rozwój i idącą za tym innowacyjność gospodarki, bo przedsiębiorcy w ten sposób będą próbowali niwelować skutki podwyżki. Bo innowacyjność zależy od wielu czynników – to zmiana cywilizacyjna, która musi zaistnieć na wielu obszarach. Trzeba też pamiętać o tym, że wielu przedsiębiorców, gdy nie jest w stanie sprostać szybko zmieniającym się warunkom działania, bankrutuje. To oznaczałoby spory problem, bo ich miejsce zająłby obcy kapitał, który jest w stanie taniej i dłużej pozyskiwać pieniądze. A nie jestem pewien, czy tego chcemy. W Polsce niebawem pojawi się poważny deficyt siły roboczej, więc płace wzrosną. Jednak nie będzie to stanowić prostej drogi do wzrostu innowacyjności na masową skalę. Należy więc innowacyjność budować w sposób skoordynowany i mądry, nie oczekując przy tym szybkich rezultatów. Potrzebne są rozwiązania prawne – choćby włączenie wydatków na B+R (badania i rozwój) do podatkowych kosztów księgowych. A płace winny rosnąć wraz z wydajnością pracy – tak jak w tej chwili. Nie wierzę w reakcję odwrotną. Polska debata o nowym etapie w polskiej gospodarce często opiera się na mitach.
Skąd te mity się biorą?
Podzielam osąd prof. Andrzeja Rycharda, że skończyła się obietnica transformacji opierająca się na trzech filarach: demokracji, wolnym rynku i integracji europejskiej. Dwa ostatnie poddawane są w ostatnim czasie negacji. Wciąż pozostaję euroentuzjastą, jednak nie jest tajemnicą, że z członkostwem w Unii wiążą się pewne zobowiązania, o których wcześniej nie wiedzieliśmy. Widać też zagrożenia płynące z wolnorynkowej gospodarki. Gdy cele przestały być widoczne, zaczął się seans nienawiści względem kapitalizmu. Często pisze i mówi się nieprawdę, wbrew faktom, byle tylko udowodnić swoją tezę. Kłamstwem jest, np. że na pierwszej sesji „cena giełdowa akcji ukształtowała się na poziomie przekraczającym cenę emisyjną 7-krotnie”. Doskonale pamiętam, iż nic takiego nie miało miejsca. Giełdy też nie sprzedano w obce ręce, tak jak to niektórzy sądzą. Jest polska. Nie dostrzega się naprawdę wielkiego sukcesu polskiej transformacji. Co gorsza, jej krytycy nie potrafią wskazać alternatywy wobec ówczesnych działań.
To kwestia nastroju?
Nastrój jest kluczowy, gdy chodzi o trendy. Wiem, co mówię, bo przecież przez wiele lat kierowałem giełdą. Niegdyś liberalizm był w modzie, jednak po krachu 2008 r. postuluje się wprowadzenie nowych regulacji i większej kontroli, bo w popularnym przekazie rynek zawiódł. Już zapomniano, jak skończyła się wszechwładza państwa oraz centralne planowanie. Zresztą nie trzeba szukać tak jaskrawych przykładów. Popatrzmy na ratowanie sektora węglowego pieniędzmi innych publicznych spółek. Nie wspominając już o nepotyzmie. Choć mówiąc szczerze – akceptuję to, że politycy otaczają się kompetentnymi znajomymi. Jednak zaznaczam – kompetentnymi.
Antyliberalne poglądy są bezpodstawne?
Każde zjawisko ma swoje przyczyny. Z tym, że mogą być one niewystarczające lub błahe, a mimo to wywołać ogromną falę. Uważam, że poziom płac w Polsce nie jest zatrważająco niski – zmienię zdanie, jeśli ktoś to potwierdzi rzetelnymi badaniami. Oczywiście, może być niewielki dla osób rozpoczynających pracę lub określonych grup, np. klasy średniej. Nie stanowi to jednak uzasadnienia dla tak wielkiego zamieszania. To problem wysokich aspiracji rozmijających się z rzeczywistością. Często porównujemy się do najbogatszych państw w Europie, przez co potęgujemy rozczarowanie. Tymczasem, patrząc na kraje podobne do nas, sytuacja wygląda całkiem dobrze.
Liberałowie nie są w stanie odeprzeć argumentów drugiej strony?
Ich odpowiedzi się nie przebiły, wychwytuje się tylko poglądy wpisujące się w obecną atmosferę. Przykładem jest sukces, jaki odniosła u nas książka Thomasa Piketty’ego „Kapitał w XXI wieku” mówiąca o rosnących nierównościach w społeczeństwie. Od razu zaczęto dopasowywać jego teorię do polskich realiów, choć akurat u nas współczynnik Giniego, ilustrujący nierówności ekonomiczne, od kilku lat obniża się. Jednak gdy górę biorą emocje, rzetelne dane się nie liczą. A co do samych nierówności – warto widzieć ich tło. Cyklicznie maleją i rosną w różnych etapach historycznych. Widzimy, jak narastają teraz w USA, a wpływa na nie wiele czynników, np. postęp technologiczny czy międzynarodowy podział pracy. Trudno zrezygnować z tego typu rozwiązań. Ponadto wskaźniki nierówności nie biorą pod uwagę rosnących kosztów służby zdrowia, która w Ameryce staje się coraz bardziej powszechna, zmniejszając do pewnego stopnia poziom nierówności.
Kto więc powinien wziąć na siebie ciężar modernizacji gospodarki?
Sądzę, że mimo wszystko musi to być państwo. Bez współdziałania z rządem nie powstanie żadna trwała inicjatywa. Jako prezes zarządu giełdy miałem pomysł stworzenia centrum finansowego, Warsaw City, na wzór podobnych instytucji niemieckich czy francuskich. Pomysł nie wypalił, ale już wtedy wiedziałem, że niezbędny jest udział państwa w podobnym przedsięwzięciu. Stąd też w 2004 Igor Chalupec, który wtedy był wiceministrem finansow, stworzył tzw. agendę Warsaw City 2010. Naszą wspólną ambicją było uczynienie z Polski centrum rynku kapitałowego Europy Środkowej. Niestety po 2010 r. i zrealizowaniu wielu celów nikt nie kontynuuje tej inicjatywy, choć od kilku lat trwa debata, kto powinien opracować nową strategię. Uważam, że nad takim programem pieczę powinien sprawować minister finansów lub Skarbu Państwa.
Do tego potrzeba współpracy państwa z biznesem.
Zdecydowanie. Oprócz tego niezwykle ważne jest myślenie długoterminowe, którego obecnie, a już szczególnie na etapie kampanii wyborczej, tak w Polsce brak. W takiej długofalowej perspektywie powinniśmy dążyć do zrównania ze średnim poziomem PKB w Unii Europejskiej. Nie jest to tak medialna idea, by pociągnęła za sobą masy. Niemniej władze państwowe winny przedstawić taki realny, a zarazem ambitny cel i konsekwentnie go realizować. Trzeba odbudować w Polsce wiarę w przyszłość.
W jaki sposób wypracować wspólny system działania polskiego kapitalizmu i władzy państwowej, by Polska stała się liderem sektora finansowego w regionie?
Właśnie na wspomnianym projekcie Warsaw City widać, gdzie leży problem: w Polsce często nie kontynuuje się dobrych inicjatyw, każdy chce mieć strategię swojego autorstwa. A cezurą zerwania współpracy była pseudoreforma emerytalna z 2014 r., która, wycinając aktywa z OFE, poważnie naruszyła wizerunek polskiego rynku kapitałowego. OFE stopniowo wycofują kapitał z Polski, a w ocenie inwestorów zewnętrznych to właśnie OFE były największą zaletą warszawskiej giełdy z powodu nieustannego dopływu gotówki.
To doskonały przykład braku wspólnoty – obrona OFE nie była tak silna, jak mogłaby być.
To prawda – ja w tej kwestii poglądów nie zmieniam, bo cenię sobie niezależność. Lecz zazwyczaj trudno jest krytykować decyzje rządowe, kierując instytucją zależną od Skarbu Państwa. W pełni rozumiem więc oszczędność wypowiedzi ministrów skarbu i przedstawicieli KNF. Niemniej żadna gwałtowna reakcja wiele by nie zdziałała – decyzje zapadły na zbyt wysokim szczeblu.
Podobnie jest teraz z problemem franka. Banki nie przejmują inicjatywy.
To zrozumiałe, że banki niemające frankowiczów siedzą cicho, lecz nie zgodzę się z tym, że te dotknięte problemem pozostawały w cieniu. Moim zdaniem reforma OFE miała dużo większe negatywne znaczenie i okazała się istotnym czynnikiem osłabiającym polski rynek finansowy. Padały argumenty ad personam – ekspertom emerytalnym i ekonomistom wypowiadającym się na ten temat zarzucano brak niezależności. Jakiekolwiek wspólne działanie przestało być możliwe. To zbiegło się ze światową reakcją antykapitałową. I mimo że banki ani polski rynek w niczym nie zawinili, zapanowała powszechna zgoda na przekręcenie śruby instytucjom finansowym. Dlatego społeczeństwo chętnie ją zaakceptowało.
Jak dokonać kolejnego skoku w polskiej gospodarce?
To musi być bardzo szeroki program. Widać problemy sukcesji i w przekształceniach rodzinnego przedsiębiorstwa w korporacje. A większość małych i średnich przedsiębiorstw, chcąc się rozrastać, musi przyjąć właśnie model korporacyjny. Tutaj dużą rolę może odegrać giełda, która pomaga uporządkować firmę pod względem organizacyjnym – określić zakres obowiązków czy nakreślić cele.
Czy Unia Europejska nie pozbawiła nas ambicji, oferując duże pieniądze?
Ciekawa teza i warto się nad nią pochylić. Po terapii szokowej Balcerowicza ludzie wiedzieli, że są zdani tylko na siebie. Stąd rozkwit przedsiębiorczości i rozwój – tak odmienny od np. NRD, gdzie bezczynnie oczekiwano pomocy bogatszego brata. W istocie unijne pieniądze mogą nas pozbawiać rozpędu, jednak nie zaryzykowałbym stwierdzenia, że należało zrezygnować z tej dużej szansy. Mobilizacja gospodarcza to złożony proces i wcale nie ma pewności, że wyrzeczenie się unijnej pomocy przywróciłoby poprzedni stan. Oprócz tego, wbrew pozorom, unijne transfery w porównaniu z rodzimymi inwestycjami nie są tak spektakularne i decydujące, jak się to pokazuje. Decydujące znaczenie mają inwestycje, inicjatywy i duch przedsiębiorczości Polaków.